wtorek, 17 lipca 2018

Rozdział 3

Weszłam do pustego domu i rzuciłam klucze do miski w przedpokoju. Moje nogi poprowadziły mnie prosto do kuchni. Nalałam sobie zimnego soku pomarańczowego znalezionego w lodówce. Postawiłam zapakowany talerz z klopsikami na stole. Ten dzień, mimo wczesnej pory jaką była czwarta po południu, był bardziej wyczerpujący, niż cały ostatni tydzień.
Dalej myślałam czy mówić o wszystkim tacie, który miał wrócić za niedługo. Upiłam łyka ze szklanki i patrząc w okno ostatecznie stwierdziłam, że jednak nie powinien o niczym wiedzieć. Nie chciałam go niczym martwić.
Rozdzieliłam klopsiki z talerza na dwa oddzielne i wsadziłam jeden z nich do lodówki. Nie wiedziałam, o której Rasmus ma zamiar wrócić. Ostatnio wracał coraz później, przez co bardzo rzadko go widziałam. Dalej emanował swoimi zielonymi oczami pełnymi samej pozytywnej energii. Jego kasztanowe włosy zawsze były ładnie zaczesane na jedną, albo na drugą stronę. W pracy wyglądał profesjonalnie ubrany w koszule, które lekko go opinały, ale nie były ciasne. Wiedział co robi, wiedział, że to jest jego miejsce. Jednak pojawiały się pod jego oczami coraz ciemniejsze pola, zwiastujące wstawanie bardzo wcześnie i kładzenie się bardzo późno.
Starałam się wyręczać go w czym się dało w domu. Zresztą i tak musiałam to robić. Sprzątać, gotować, zajmować się domem, gdy tylko miałam okazję, albo nie byłam w Hogwarcie.
O dzieciach, które tracą rodziców w bardzo młodym wieku mówi się, że muszą szybko dorosnąć. Dokładnie tak było z nami. Dzieciństwo wspominam niesamowicie, często gdzieś jeździliśmy, nigdy się nie nudziliśmy z tatą, ale od małego uczył nas zajmować się samymi sobą. Zabierał nas w delegacje, a my dawaliśmy sobie radę. Dlatego właśnie, jak tata dowiedział się, że Ras zakłada sklep z Weasleyami uśmiechnął się tylko i życzył im połamania nóg na tym polu. I im się udało, mieli zamówienia z całego świata magicznego. Niektóre rzeczy nawet Ministerstwo Magii od nich kupowało, co uznawali za wielki sukces, jak na takie małe i młode przedsiębiorstwo.
Na podjazd wjechało auto taty, a ja zaczęłam podgrzewać mu obiad. Drzwi otworzyły się z lekkim szczękiem kluczy w zamku. Upiłam jeszcze soku wpatrując się w okno. Do kuchni wszedł mężczyzna z krótką ciemną brodą z siwymi prześwitami, podobnymi włosami na głowie i z wielkim, zmęczonym uśmiechem na twarzy.
-Klopsiki? - spytał wdychając powietrze w kuchni do płuc. Uśmiechnęłam się wesoło kiwając głową, a ten pocałował mnie w czoło.
-Świeżo robione przez ciocię Augustę - odparłam siadając na krześle przystawionym do blatu. Ten zaśmiał się wesoło kładąc teczkę na stole w kuchni.
-Musimy się do niej wybrać. Tak o nas dba - powiedział radośnie i dopił mój sok ze szklanki stojącej koło mnie. Pokiwałam głową z politowaniem.
Wyciągnęłam ciepły obiad i postawiłam przed tatą, który ulokował się przy stole. Skinął głową w geście podziękowania.
-Coś nowego w pracy? - spytałam ponownie nalewając sobie zimnego soku do szklanki. Ten wziął kęs jedzenia i jego twarz rozjaśniła się jak w ekstazie. Pokiwałam z politowaniem głową ponownie w ciągu ostatnich kilku minut.
Uwielbiałam słuchać o ciekawych, chociaż zazwyczaj głupich historiach z Ministerstwa. Tuż po tym jak Arthur Weasley został przeniesiony na szefa Biura Wykrywania i Konfiskaty Fałszywych Zaklęć Obronnych i Środków Ochrony Osobistej, czego nawet w skrócie nie da się zapamiętać, mój tata będący wówczas szefem tego biura przeszedł do Urzędu Niewłaściwego Użycia Czarów, gdzie stanął jako prawica tamtejszego szefa. Mieli tak wiele przypadków nieprawidłowego użycia magii, szczególnie przez niepełnoletnich jeszcze czarodziejów, że zawsze potrafił zaskoczyć mnie nową historią.
Bliźniaki często mówili, że to co robią nasi ojcowie to najnudniejsza praca w całym Magicznym Świecie. Z naszej czwórki tylko ja się z tym nie zgadzałam, ale nie wiem czy faktycznie bym tam wytrzymała wśród wszechogarniającej monotonii, mimo wielu zgłoszeń. do tej pory podejrzewam, że wiele z tych historii tata zmyśla, tylko żeby mnie rozbawić i trochę wynagrodzić siedzenie samej w domu.
-Twój kolega z domu, Harry Potter, dzisiaj użył Patronusa na oczach jakiegoś mugola. Nie wiem, uczą was w szkole, że nie powinno się używać zaklęć koło osób niemagicznych? Bo to już któryś jego wyskok - powiedział pakując sobie do ust klopsiki. Zaśmiałam się wesoło.
Prawdą było, że szczerze nie przepadałam za Potterem, odkąd na pierwszym roku pokłóciliśmy się o to, które z nas powinno pomóc Hagridowi po zajęciach z Opieki nad Magicznymi Zwierzętami. Brzmi kretyńsko, tak też było, jednak kiedy kłótnia wyewoluowała w listę typu 'KTO MA GORZEJ' razem z ciągnięciem mnie za włosy i zabieraniem okularów Potterowi,  oboje zostaliśmy zaprowadzeni do McGonagall. Wymuszone przeprosiny obu stron wystarczyły, żeby zmiękczyć jej serce. Od tamtej pory ledwo ze sobą rozmawiamy. Nawet przy spotkaniach u Weasleyów widać dystans między nami.
-Wiesz, uczą nas, jak najbardziej, ale Wybrańcy chyba temu nie podlegają - mruknęłam z lekkim niesmakiem i upiłam łyka soku pomarańczowego. Ten uśmiechnął się z pełnymi ustami. Tata znał moje nastawienie do Pottera, może nie zgadzał się z nim całkowicie, ale zdecydowanie uważał, że za dużo mu odpuszczają. Sam przyznawał, że w takich momentach przypominał mu się Neville, który wcale lepiej nie miał, a nie był za to jakoś specjalnie faworyzowany.
Jako jego samozwańczy ojciec zawsze uważał tę sprawę za bardzo niesprawiedliwą wobec Longbottoma, co zdarzało mu się nadmieniać w rozmowach. Czułam, że mimo udawanej złości Longbottoma przy tego typu okazjach, to jednak czuł się dobrze przez tego typu rzeczy. Czuł się trochę doceniony, mimo gnojenia przez Ślizgońskich półgłówków.
Drzwi domu otwarły się, a do środka wpłynęło trzech rosłych mężczyzn śmiejących się wesoło. Wpadli do kuchni. Fred i George podali dłonie mojemu tacie na powitanie.
-Smacznego - powiedział George siadając na jednym z krzeseł przy stole. Tata kiwnął głową w geście podziękowania.
-Jesteście bardzo głodni? - spytałam spokojnie błądząc wzrokiem między chłopakami. Ci spojrzeli po sobie i wzruszyli razem ramionami. Westchnęłam, to była żadna odpowiedź, więc wstałam i spojrzałam do lodówki.
-Dzisiaj nic nie rób, już się namęczyłaś dość - mruknął Ras odsuwając mnie od lodówki. Moje oczy w momencie rozszerzyły się do wielkości piłek pingpongowych.
-Coś się stało? - spytał lekko zdziwiony tato. Spojrzałam błagalnie na Rasmusa. Ten zmarszczył brwi, ale wysunął głowę zza drzwi maszyny. Ras nie rozumiał, czemu miałabym nie mówić o dzisiejszym wydarzeniu tacie. A może wiedział, ale nie chciał tego przyznać?
-Emms pomagała nam dzisiaj przy rozkładaniu towaru na półki - odparł z uśmiechem, a mi spadł kamień z serca. Uśmiechnęłam się do taty.
-Lecę na górę, skoro mnie nie potrzebujecie - powiedziałam wesoło i z ogólną aprobatą ruszyłam po schodach na górę. Gdy tylko zniknęłam im z pola widzenia z moich ust zszedł uśmiech.
Wsunęłam się do swojego pokoju. Białe ściany były upstrzone rysunkami własnej produkcji, kilkoma plakatami Fatalnych Jędz i innych takich zespołów. Po podłodze walały się niedoczytane książki oraz masa ciuchów, które co rano przerzucałam, żeby coś na siebie ubrać. Teraz wrzuciłam je do szafy, żeby się o nie nie zabić i położyłam się na ciemnej pościeli. Spojrzałam na biały sufit z przyklejonymi do niego fluorescencyjnymi gwiazdkami. Nie były ściągane odkąd mama mi je tam przykleiła tuż przed moimi narodzinami.
Usłyszałam pukanie do drzwi.
-Proszę - mruknęłam spokojnie i usiadłam na łóżku. Do środka zajrzała ryżawa głowa Freda. Zmarszczyłam na moment brwi, po czym zsunęłam nogi z łóżka. Ten wszedł do środka i przymknął za sobą drzwi dalej będąc w ich pobliżu.
-Wszystko w porządku? - spytał spokojnym głosem. Westchnęłam lekko wzruszając ramionami. Fred wszedł głębiej do mojego pokoju i usiadł na moim łóżku. - Wiem, że chodzi o Śmierciożercę, czyli najgorszy sort ludzi w całym Świecie Magicznym i że niewiele mógłbym zrobić, ale jeśli tylko będziesz chciała o czymś porozmawiać to pamiętaj, że jest jeszcze taki jeden, co na co dzień robi żarty i sprzedaje we własnym sklepie wszelkie pierdoły, ale z chęcią posłucha i pomoże, jeśli tylko będzie mógł - dodał, a przy każdym słowie na moją twarz wpływał stopniowo coraz to większy uśmiech. Zaśmiałam się lekko i pokręciłam z politowaniem głową.
-Doskonale o tym wiem, ale mimo to bardzo ci dziękuję - odparłam z wdzięcznością. Ten uśmiechnął się promiennie i pogładził mnie po ramieniu.
-W końcu jesteśmy prawie jak rodzina, prawda?
-Prawda.
~~~
Oj, trochę mnie nie było. Musiałam dużo rzeczy ogarnąć, dlatego to tak długo trwało. Mam nadzieję, że bardzo nie zawiodłam takim przegadanym rozdziałem, ale uznałam, że musicie się czegoś dowiedzieć o rodzinie, kilku kontaktach i tak dalej. Pozdrawiam i zapraszam do komentowania.