czwartek, 22 lipca 2021

Epilog

Od okropnych wydarzeń 98' minęło 12 lat. W 2001 roku przenieśliśmy się z Nowego Jorku do Nowego Orleanu w Luizjanie. Piękne miejsce. Może jazz nie płynął z każdego kąta, ale było przytulnie. Po domu biegały dwa małe psy, jeden rasy Corgi - Mercury, a drugi to Buldog francuski - Sygin. W tym roku oboje kończyliśmy 30 lat. 
Włączyłam ekspres do kawy, żeby zrobić latte na mleku sojowym.
-Babe, chcesz kawy? - spytałam głośniej. Zza futryny wyszła głowa Zabiniego.
-Poproszę - odparł z uśmiechem i ruszył wyjąć listy ze skrzynki. Przyszedł i zaczął przeglądać listy. - Jeden jest z Wenezueli - przeczytał, a ja uśmiechnęłam się wesoło.
-To od Barty'ego, otwórz i przeczytaj - odparłam wesoło. Blaise zrobił jak prosiłam.
-Georgia Elizabeth Moffet i Bartemiusz Crouch Junior mają zaszczyt zaprosić Clementine Joyce i Blaise'a Zabini na swój Ślub, który odbędzie się 25 lutego 2010 roku o godzinie 14:00 w Iglesia Nuestra Encarnación del Valle w Caracas - przeczytał łamanym hiszpańskim Blaise. Uśmiechnęłam się wesoło.
-W końcu - odparłam wesoło. - Coś jeszcze tam jest? - spytałam, a chłopak podał mi kartkę.
"Drodzy Clementine i Blaise. Wierzę, że pierwsze co zobaczyliście to zaproszenie, dlatego jeszcze raz Was zapraszam i mam nadzieję, że przyjedziecie. Do Ciebie Clementine mam jeszcze jedno pytanie. Czy zostałabyś moim świadkiem? Uwielbiam braci Georgii, ale chciałbym mieć na tym ważnym miejscu kogoś mi bliskiego." 
Uśmiechnęłam się, a w moich oczach pojawiły się łzy. Blaise objął mnie i spoglądając mi przez ramię także czytał list.
"Jeśli tylko się zdecydujesz to dzwoń. Mam nadzieję, że Blaise także się zgodzi na bycie drużbą razem z braćmi Georgii. Mam nadzieję, że przyjedziecie i mocno Was całuję. Barty."
Spojrzałam na Blaise'a, który kończył czytać z uśmiechem. Zwrócił wzrok na mnie.
-Jedziemy - powiedział odpowiadając na moje niezadane pytanie. Uśmiechnęłam się do niego wesoło. Podeszłam do telefonu i wybrałam numer Barty'ego.
-Halo - usłyszałam po drugiej stronie.
-Cześć Barty. Właśnie dostaliśmy list. Gratulujemy tobie i Georgii z Blaisem.
-Dziękujemy wam bardzo. Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę - słychać było szczęście w jego głosie.
-Co do pytania. Z chęcią zostanę twoim świadkiem.
-Cudownie. Dziękuję ci bardzo. Mam nadzieję, że Blaise też się zgadza na bycie drużbą - powiedział wesoło, a ja spojrzałam na Zabiniego.
-Zgadza się i już nie może się doczekać.
~~~
-Z tej strony pilot. Proszę zapiąć pasy. Zaraz lądujemy w Caracas - usłyszałam z głośników i zapięłam pas. Dotknęłam dłoni Zabiniego. Ten uśmiechnął się do mnie, a mój żołądek zatańczył w chwili podchodzenia do lądowania. 
-Dobrze się czujesz? - spytał Blaise. Ja zamknęłam oczy i odchyliłam głowę do tyłu. Zaprzeczyłam ruchem głowy. Po wylądowaniu jeszcze chwilę trzymałam głowę przyciśniętą do siedzenia. Żołądek powoli opadał z okolic gardła.
Wyszliśmy z samolotu i po zabraniu naszych bagaży skierowaliśmy się do wyjścia. Stało tam naprawdę sporo ludzi, ale jeden z nich miał kartkę z naszymi nazwiskami. Podeszłam do niego uśmiechnięta, za mną targał się Blaise. 
-Cześć, Clementine, ty musisz być Louis? - powiedziałam wesoło, jednak w moim tonie było słychać pytanie. Mężczyzna potrząsnął głową.
-Bardzo mi miło. Barty tak wiele o was opowiadał - odparł wesoło. Uśmiechnęłam się wesoło, ale jednak w duszy chciałam już być u nich w domu i się położyć. Nie przepadałam za długim lotem.
Do domu dojechaliśmy szybko. Louis zabawiał nas historiami związanymi z Georgią i Bartym.
Louis wprowadził nas na górę.
-Barty pojechał jeszcze na ostatnie poprawki garnituru z Joelem, moim bratem i Peterem, czyli moim ojcem - odparł wesoło Louis pokazując nam nasz pokój. Kiwnęłam głową.
-Jak przyjedzie z chęcią go zobaczymy - powiedział Blaise, a ja rozłożyłam się na łóżku. Louis zamknął drzwi, a na łóżko rzucił się także Blaise.
-Ta podróż była tak strasznie męcząca - wymamrotałam, a ten zaśmiał się wesoło i położył głowę na moim brzuchu.
-Wiesz doskonale, że nie będzie nam dane wypoczywać. Wesele jest za dwa dni, a ty jesteś świadkową Croucha - powiedział, a ja kiwnęłam głową.
-W co ja się wplątałam - zaśmiałam się wesoło. Postanowiliśmy położyć się i przespać aż do przyjazdu Barty'ego.
Miałam wrażenie, że trwało to tylko moment, gdyż jak usłyszałam swoje imię wypowiadane z ust Croucha nie czułam się wcale bardziej wypoczęta, niż po wyjściu z samolotu. Uchyliłam oczy i zobaczyłam przystojną twarz mężczyzny nade mną. Na moją twarz wstąpił uśmiech i usiadłam przytulając Croucha.
-Jak wy poważnie wyglądacie - zaśmiał się łapiąc jeszcze do uścisku Blaise'a. Zaczęłam się śmiać wesoło. Może faktycznie trochę podrośliśmy te ostatnie kilka lat. Wydorośleliśmy, jakby to mój tata ujął.
-Ale to jednak ty najbardziej dojrzałeś. Bierzesz ślub w końcu - powiedziałam głośno i uśmiechnęłam się rozbawiona. Ten pokiwał głową z uśmiechem. Wiedziałam, że nie mógł się doczekać tego dnia. Nie tylko on.
Kolejne dwa dni spędziliśmy na dopracowywaniu każdego najdrobniejszego szczegółu, który mógłby zostać jakkolwiek pominięty. Georgia była bardzo zorganizowaną osobą, ale dalej bardzo zabawną. Świetnie się im pomagało przy weselu, które nadeszło w mgnieniu oka. 
Stałam koło Croucha w długiej, bordowej sukience. Jego świadkowie mieli bordowe muchy i ciemne garnitury. Wyglądali przystojnie. Szczególnie jeden o nazwisku Zabini. 
Prawa strona kościoła była wypełniona gośćmi Georgii i jej rodziną. Lewa zaś kilkorgiem ludzi, dopiero po jakimś czasie udało mi się ujrzeć tleniony łeb, a obok niego jego żonę i latającego między nogami synka. Szturchnęłam Zabiniego, żeby spojrzał w tamtą stronę. Zobaczyłam jego ostatni uśmiech i zaczęła się uroczystość.
Georgia wyglądała pięknie w białej sukni idąc do ołtarza. Spojrzałam na Barty'ego i zobaczyłam łzy w jego oczach i wielki uśmiech na twarzy. Cieszyłam się razem z nim, najbardziej jak potrafiłam. 
Ślub i wesele minęło w niesamowitej atmosferze. Pełnej wzruszenia i niesamowicie podniosłej. Pod koniec wesela po raz ostatni złapaliśmy Draco, który wcześniej tańczył z Astorią podszedł do nas i mocno uściskał. 
-Mam nadzieję, że następnym razem szybciej się zobaczymy - powiedział grożąc nam wskazującym palcem. Zaśmiałam się wesoło.
-Przyjedźcie kiedyś do nas. Może po powrocie Scorpiusa do Hogwartu? - zaproponowałam, co Malfoy skwitował wesołym śmiechem i kiwaniem głową.
-Z chęcią - odparł, a my skierowaliśmy się do pokoju zmęczeni. 
~~~
Wyszliśmy z taksówki tuż pod domem. Wyciągnęliśmy walizki z bagażnika. Blaise otworzył drzwi. W domu pachniało mocno kawą. Nie było nas dwa tygodnie, zapach by wyparował.
Spojrzałam na Zabiniego i oboje dobyliśmy różdżek, ale trzymaliśmy je nisko, ze względu na Mugoli. Weszliśmy do salonu, a w nim na kanapie spali George i Rasmus. 
-Halo, co wy tu robicie? - spytał lekko rozbawiony Blaise. Oboje szybko się obudzili, a Ras uśmiechnął się do mnie.
-Przepraszamy, długa droga tu do was jest - zaśmiał się Ras. Kiwnęłam głową. Dalej do końca nie wyjaśniliśmy sobie wszystkiego z Georgem. Rozmawialiśmy normalnie, bo jednak jest mężem mojego brata. Ale nie rozmawialiśmy o tej feralnej kłótni przy obiedzie w domu.
-Jesteście głodni? - spytałam, a oni kiwnęli głowami twierdząco.
-Emm, usiądź sobie. Ja coś wyczaruję z pustej lodówki - powiedział wesoło Blaise, a ja uśmiechnęłam się. Ras spojrzał na wychodzącego Zabiniego.
-Pomogę mu - powiedział wstając z kanapy i truchtając za Blaisem. Usiadłam na drugiej kanapie i spojrzałam na George'a. 
-Cieszę się, że przyjechaliście - powiedziałam po chwili ciszy. George kiwnął głową i spojrzał mi w oczy.
-Ja wiem, że trochę na to za późno i czekałem na to 12 lat, ale strasznie cię przepraszam. Bardzo bolało mnie wtedy, że ty potrafiłaś ułożyć sobie życie po jego śmierci, a mi to tak chujowo szło. Obwiniałem każdego, ale szczególnie ciebie, bo byłaś wtedy blisko niego. Przepraszam cię Clementine, nie chcę stracić kolejnego rodzeństwa. Byłem chujem i to przyznaję - przyznał George ze łzami spływającymi po policzkach, patrząc mi prosto w oczy. Ja również się rozpłakałam.
-Mi też strasznie szło przyzwyczajanie się. Płakałam co noc, co dzień. Blaise szybko wracał z pracy czy z zajęć sprawdzić czy nic sobie nie zrobiłam. Bardzo cię kocham George i bardzo mi przykro, bo Fred powinien tu z nami być - odparłam ze łzami w oczach. George wstał i mocno mnie przytulił siadając na mojej kanapie. Zaczęliśmy płakać sobie w ramiona, jak za dawnych czasów. Tylko tym razem były to dobre łzy, nie mówię, że nie smutne, ale oczyszczające.
Nie wiem ile zeszło nam czasu na płakanie, ale potem piliśmy za Freda, za wszystkich którzy polegli i zjedliśmy pyszne spaghetti, ale to już za nas.
~~~
Tak dobrze powinna się skończyć ta historia, jednak tytuł "Kto igra ze złem, tego zło dopadnie" opowiada resztę historii Bartemiusza Croucha Juniora. Kilka lat po ślubie z Georgią Ministerstwo Magii dowiedziało się, gdzie mieszka. Postawiono go przed sądem, gdzie za liczne morderstwa dostał wyrok śmierci przez pocałunek Dementora. Okrutna śmierć. Przed śmiercią nic nie powiedział, wcześniej tylko wysyłał listy. Wysłał trzy. Jeden do żony, drugi do małego syna, trzeci do mnie.
"Najdroższa Cementine. Wierzę, że wiesz o wszystkim. O Ministerstwie, o sądzie i o przyszłej śmierci. Przyznaję, zasłużyłem sobie. Odebrałem tak wiele niewinnych żyć. Ale potem starałem się jak mogłem, dla siebie, dla rodziny. Bardzo mi będzie Cię brakować. Dziękuję Ci za wszystko i mam nadzieję, że mnie nie znienawidzisz. Twój Barty."
Nie przeczę, że sobie nie zasłużył. Był Śmierciożercą, ale też moim dobrym przyjacielem. Człowiekiem, który próbował, jednak mu się nie udało. Zło go dopadło, tak jak dopadnie każdego kto z nim igra.
A ja? Clementine Joyce żyje szczęśliwie z Blaisem Zabinim u boku, z cudowną rodziną, braćmi, siostrami, niesamowitym tatą i dwoma pieskami. Nigdzie się nie wybiera, w końcu jest jej dobrze. 
W końcu jest tam gdzie powinna być.
~~~
W ten sposób skończę tę historię. 
Czy wszystko poszło tak jak planowałam? 
Nie. 
Czy podoba mi się moja praca? 
Nie wszystko, ale w większości owszem. 
Czy będę jeszcze kiedyś coś pisać? 
Kto wie. 
Czy to już koniec?
Tak. Dziękuję Wam wszystkim za czytanie i pozdrawiam Wszystkich Was bardzo, bardzo ciepło.

niedziela, 10 stycznia 2021

Rozdział 30

Stanęliśmy na balkonie nad sporych rozmiarów korytarzu wejściowym. Na podłodze leżał Węzeł Gordyjski, a przy ścianach stały cztery posągi symbolizujące cztery domy. Rozejrzałam się po ludziach i chwilę to zajęło zanim ujrzałam tleniony łeb wśród nich. Spojrzałam na Zabiniego i wskazałam w tamtą stronę. Ujrzałam uśmiech na twarzy Blaise’a. Ruszyliśmy tam spokojnie. Stanęłam za chłopakiem i położyłam mu dłoń na ramieniu. Malfoy podskoczył i szybko się odwrócił.
-Blaise? Clementine? – spytał zaskoczony i mocno nas przytulił. Uśmiechnęłam się wesoło.
-Widziałam cię na liście uczniów ostatnio jak szliśmy z Zabinim i tak samo byłam zdziwiona – odparłam wesoło, a ten zaśmiał się radośnie.
-Nie tylko my wpadliśmy na pomysł kontynuowania nauki – zaśmiał się Zabini. Chciałam coś jeszcze powiedzieć, ale wszyscy zostali uciszeni i zaczęła się ceremonia przydzielania do domów.
Najbardziej cieszyłam się na Opiekę nad Stworzeniami. Tak samo jak Opieka nad Magicznymi Stworzeniami, były to moje ulubione zajęcia i nie mogłam się doczekać, aby wiedzę z tego przedmiotu użyć na Owutemach. I dokładnie od tych zajęć zaczynaliśmy pierwszy dzień zajęć.
-Dzień dobry, jestem Harriett Hibbert i będę was uczyć w tym roku Opieki nad Zwierzętami - powiedziała niska, ale bardzo szczupła kobieta. Miała blond włosy i ładnie skrojone do jej twarzy okulary zsunięte na nos. - Wiem, że większość mnie zna, ale są tutaj też nowe osoby z Anglii. Witamy - powiedziała patrząc w moją, Draco i Blaise'a stronę. We troje kiwnęliśmy głowami.
-Dzień dobry - powiedziałam spokojnie, co powtórzyli Blaise i Draco. Kobieta kiwnęła głową i otworzyła podręcznik. 
-Czy ktoś wie, jak inaczej nazywa się Kwintoped? - spytała zwracając wzrok z książki na uczniów. Rozejrzałam się po ludziach, nikt nie chciał się odezwać, więc moja ręka niepewnie powędrowała do góry. - Pani - urwała, nie znając mojego imienia i nazwiska.
-Clementine Joyce - odparłam, a ta kiwnęła głową. - Inna nazwa Kwintopeda to Włochaty MacBoon - dodałam, a ta uśmiechnęła się lekko.
-A wie pani czemu? - spytała ponownie. Potwierdziłam ruchem głowy.
-Włochaty mówi samo przez siebie, ale MacBoon jest związany z legendą. Występują one jedynie na Posępnej Wyspie, w Szkocji. Tam kiedyś mieszkały dwa klany, McClivertowie i właśnie MacBoonowie. Głowy tych klanów miały pijany pojedynek, który zakończył się śmiercią McCliverta. W zemście McCliverowie otoczyli MacBoonów i zamienili ich w potworne pięcionogie stwory, które teraz są znane jako właśnie Kwintopedy. Okazały się jednak zbyt potężne i przez to, że wybiły klan McCliverta ponoć dalej są Kwintopedami - opowiedziałam co pamiętałam z książki Newta Scamandera. Pani Profesor wydawała się pod wrażeniem. 
-Niewiele osób wie więcej o takich rzadkich zwierzętach - stwierdziła, a ja kiwnęłam tylko głową. Ona kontynuowała lekcje dalej opowiadając o Kwintopedach. Blaise uśmiechnął się do mnie wesoło.
-Moja mądra dziewczyna - powiedział cicho ściskając lekko moją dłoń.
-Jakbyś znał prawie każde słowo z podręcznika to nie byłoby to takie imponujące - wyszeptałam z uśmiechem. Ten pokiwał głową rozbawiony i dalej słuchał profesorki.
Umówiliśmy się z moim tatą, że raz na dwa miesiące będziemy się pojawiać na weekend w domu. Kończył się kwiecień. Od wydarzeń majowych minął prawie rok. Mieliśmy zostać na rocznicę i wrócić do Stanów do szkoły. Stanęliśmy przed drzwiami mojego domu. Blaise zadzwonił dzwonkiem. Po chwili otworzył mój tata, a ja uśmiechnęłam się wesoło dzierżąc w dłoni butelkę kalifornijskiego wina. Wtuliłam się w klatkę piersiową taty.
-Dawno się nie widzieliśmy - powiedziałam spokojnie, a ten pogładził mnie po plecach.
-Cieszę się, że przyjechaliście - odparł wesoło. Przeszłam koło niego do salonu, gdzie siedział już Ras. Wstał widząc mnie i również mnie przytulił.
-George zaraz przyjdzie, przebiera się - wyjaśnił Rasmus, a ja kiwnęłam głową siadając po przeciwnej stronie stołu. Blaise podał dłoń Rasmusowi.
-Co tam w Londynie? Coś się pozmieniało? - spytał Zabini patrząc na mojego brata. Ras wzruszył lekko ramionami.
-W sumie nie, stara bieda - odparł i zaśmiał się wesoło. George i tata przyszli w tym samym czasie. Tata położył na stole kurczaka na białym półmisku i kazał się częstować. Przywitałam się z Georgem. Wydawał się trochę oschły.
-A jak tam w Stanach, w wielkim świecie? - spytał z kolei Weasley. Nałożyłam sobie trochę sałatki na talerz.
-Spokojniej chyba, niż tutaj. Dobrze nam idzie w szkole, powoli się przygotowujemy do testów - zaśmiałam się, a George zmarszczył brwi.
-Dlatego wolisz tam siedzieć? Tam mniej bolą twoje błędy? - spytał Weasley spokojnym głosem unosząc widelec z nadzianym ziemniakiem do ust.
-George-
-Zarzucasz mi, że będąc w Stanach o wszystkim zapomniałam? - spytałam zdziwiona. Weasley kiwnął twierdząco głową. - Myślisz, że nie myślę o drugim maja codziennie? O masakrze jaka rozegrała się na naszych oczach? O śmierci Freda? Nie analizowałam miliardy razy co mogłam zrobić inaczej? Gdzie inaczej pójść, żeby nic mu się nie stało? Żeby żył? - dodałam, a z każdym pytaniem mój głos był coraz głośniejszy, wyższy i coraz bardziej się łamał.
-Tak. Tak myślę - powiedział George zadzierając nos do góry. Z mojej twarzy odpłynęła cała krew. Musiałam być blada jak ściana. Nie byłam zła. Byłam wkurwiona, smutna, kurewsko załamana.
-To źle myślisz - odparłam bez zająknięcia ostrym tonem. Kiwnęłam w stronę taty głową i wstałam. Ruszyłam w stronę własnego pokoju. Przy drzwiach do niego prowadzących nie widziałam ścian na korytarzu tak rozmazały mi widok łzy płynące z oczu.
 
~perspektywa Zabiniego~
 
Rasmus i tata Emm zaczęli wstawać. Zatrzymałem ich ruchem ręki i wstałem za Clementine. Wszedłem po schodach i uchyliłem drzwi do jej pokoju. Siedziała przy łóżku z kolanami przyciśniętymi do twarzy. Trzęsła się od płaczu, jednak słychać było tylko wciąganie powietrza co jakiś czas. Usiadłem przy niej i pogładziłem po głowie. Oparłem plecy o łóżko i oparłem Emmie o siebie. Ta położyła głowę na mojej klatce piersiowej i zaczęła trochę głośniej płakać. Przytuliłem ją do siebie i całowałem w głowę. Nic innego nie mogłem zrobić. Nic innego tu nie pomoże. 
Po jakiejś godzinie płaczu słyszałem tylko głęboki oddech. Zasnęła na moim ramieniu z wycieńczenia. Otarłem kilka łez, które spłynęły mi po policzkach i podniosłem ją. Wsunąłem jej ciało pod kołdrę i pocałowałem lekko w czoło. Westchnąłem głęboko i ruszyłem na dół po schodach. Nikogo nie było w kuchni, ale słyszałem głosy z salonu. Wszedłem tam spokojnie. Na kanapie siedział George i rozmawiał z Rasmusem. Rozmowa ucichła jak tylko mnie zobaczyli.
-Nie znałem dobrze Freda, ale wiem, że był przyzwoitym człowiekiem. Wiem również, że to co zrobiłeś nie było przyzwoite. Nawet gorzej, było zwyczajnie wredne. Emmie jest twoją siostrą - urwałem przełykając ślinę. - Waszą siostrą. Naprawdę chcesz zło Śmierciożerców przełożyć na nią? Złamać własną siostrę? - spytałem patrząc prosto w oczy George'a.
-Clementine jest twardą osobą - odparł Weasley. Rasmus spuścił wzrok na kolana.
-Nie przeczę. Jednak to nie tobie się wypłakuje w ramię. Nie wiesz o czym myśli. Co ją drażni, co chciałaby zmienić. Codziennie żałuje, że czegoś nie zrobiła z tą sytuacją, a ty naprawdę musisz być tak wielkim chujem, żeby w ten sposób do niej mówić? - dalej starałem się mówić spokojnie. Ścisnąłem tylko pięść lekko ze zdenerwowania.
-Sam byłeś Śmierciożercą-
-Żałuję tego każdego dnia i chciałbym to cofnąć, ale się nie da. Tak samo jak śmierci Freda. A Clementine żyje w tym momencie i chyba słabo by było stracić z nią kontakt, bo się ją obwinia o całe zło świata. Bo się jest największym chujem na świecie - dodałem i odwróciłem się ruszając do kuchni. Potrzebowałem kawy i chusteczki, bo z moich oczu zaczęły płynąć łzy. Oparłem się o blat w kuchni i zamknąłem oczy. Poczułem dłoń na swoim ramieniu. Odwróciłem się i zobaczyłem twarz taty Clementine. Nic nie powiedział, zwyczajnie mnie przytulił. Zamknąłem oczy dając łzom płynąć po moich policzkach.
-Cieszę się, że Emmie ma ciebie. Jesteś rodziną, niczym kolejny syn - wymamrotał John. Z moich policzków poleciało jeszcze więcej łez. - Poradzimy sobie - dodał ciszej mężczyzna. Ja pokiwałem głową.
Miałem nadzieję, że George przemyśli sobie moje słowa. Że da Clementine spokój i nie będzie chujem. Byłem wdzięczny także za ojca, pierwszego prawdziwego ojca. Nie spodziewałem się, że siadając wtedy z Clementine w barze zyskam rodzinę, ojca i, co najważniejsze, najcudowniejszą dziewczynę na świecie.
~~~ 

Jest to ostatni rozdział przed epilogiem. Pozdrawiam i życzę Wam wszystkim, żeby ten rok był lepszy, niż poprzedni. 

piątek, 25 grudnia 2020

Rozdział 29

Stanęłam przed ogromnie wysokim budynkiem. Poprawiłam kaptur na głowie i weszłam do zadbanego lobby. Podeszłam do recepcji.
-Dzień dobry, szukam Blaise'a Zabiniego - powiedziałam zachrypniętym głosem. Blondynka za biurkiem zmierzyła mnie wzrokiem i zmarszczyła brwi.
-Nie mogę podawać prywatnych informacji - odparła cały czas patrząc na mnie niepewnie.
-Czy mogłaby pani tylko do niego zadzwonić i powiedzieć-
-Nie ma go w tym momencie w mieszkaniu - powiedziała coraz bardziej zdenerwowana moją osobą. Kiwnęłam głową spokojnie.
-Mogę poczekać na niego? - spytałam zrezygnowana wskazując dłonią na kanapę w kącie recepcji. Dziewczyna kiwnęła głową, a ja podeszłam do kanapy i usiadłam na niej. Przymknęłam oczy i odetchnęłam głęboko. Nie wiedziałam czy dobrze zrobiłam przyjeżdżając tutaj, ale tak bardzo chciałam się odsunąć od rodziny, być jak najdalej Londynu. Wszystko tam było tak okropnie smutne.
Usłyszałam otwierane drzwi i wzniosłam wzrok. W drzwiach stał Zabini. Był trochę bardziej zmęczony na twarzy, ale ubrany był dalej w czarne ciuchy i miał plecak przewieszony przez ramię. Uśmiechnął się lekko do dziewczyny za ladą. Bardziej z grzeczności.
-Cześć Blaise - powiedziała, a ja zauważyłam, że diametralnie zmieniła ton głosu. Była zdecydowanie milsza. - Ktoś do ciebie przyszedł. Nie wiedziałam czy znasz- 
Blaise zwrócił wzrok w moją stronę i na jego twarz wstąpił uśmiech. Wstałam, a on podszedł do mnie szybko i mocno mnie przytulił. Bardzo mocno starałam się nie rozpłakać w jego ramionach. Był tak ciepły, tak niesamowicie miękki. Tak bardzo za nim tęskniłam. Odsunął się i sam miał lekko mokre oczy. Położyłam dłonie na jego policzkach i przetarłam jego oczy kciukami.
-Nie płacz - poprosiłam z delikatnym uśmiechem. Ten jeszcze raz mnie do siebie przytulił i pocałował w czubek głowy. - Idziemy do ciebie? - spytałam cicho spomiędzy jego ramion. Ten odsunął się i pokiwał głową twierdząco. Zarzuciłam swój plecak na plecy.
-Dziękuję Ashley - powiedział odwracając głowę do blondynki za recepcją. Objął mnie ramieniem i ruszyliśmy do windy. Przez całą drogę na jedenaste piętro miał mnie blisko siebie. Nie narzekałam. 
Wyszliśmy z windy i kierowałam się tam gdzie Zabini. Weszliśmy do wąskiego korytarza. Zsunęłam buty w przedpokoju. Ruszyliśmy korytarzem wgłąb mieszkania. Po drodze minęliśmy pokój przypominający salon, z kanapą i telewizorem, jedne zamknięte drzwi i naprzeciwko kuchni Zabini otworzył inne drzwi. Zaprosił mnie gestem dłoni do środka. 
Wnętrze wydawało się ciepłe. Na podłodze był kremowy dywan. Łóżko było na szybko przykryte szarym puchatym kocem. Szafa była uchylona i widać było w niej tylko bardzo dużo czarnych rzeczy. Uśmiechnęłam się delikatnie. Siadłam na łóżku, a Blaise obok mnie. 
Spojrzałam mu w oczy i uśmiechnęłam się lekko. W oczach Zabiniego widziałam prawdziwą radość i troskę.
-Jak się czujesz? - spytał cicho. Nadal patrząc na niego westchnęłam bardzo głęboko. 
-Przez pierwszy miesiąc czułam się źle, okropnie, obrzydliwie. Nie miałam ochoty żyć. Nie chciałam tym jednak nikogo obarczać. Płakałam tylko w nocy. Tylko każdej nocy - wymamrotałam zdartym głosem. - Jeden tydzień gotowałam ja, drugi Ras. Dawaliśmy radę. Drugi miesiąc był lepszy. Przenieśliśmy się do Nory. Ale w pewnym momencie zaczęłam mieć wrażenie, że George ma do mnie żal o śmierć Freda. Wyjechałam po dwóch tygodniach. Czułam się dobrze we własnym domu. Gotowałam tacie. Dużo rozmawialiśmy, ale dalej nie wystarczająco otwarcie, jakbym chciała. Płakałam co noc. Trzeci miesiąc mijał podobnie, ale częstotliwość płaczu się zmieniła. Raz na dwa dni, czasami trzy, gdy było lepiej. W czwartym powoli staję na nogi - Blaise położył dłoń na moim kolanie. Fred zawsze tak robił. Do oczu napłynęły mi łzy. - I jestem tutaj, bo tylko ty mnie rozumiałeś. Tylko tobie mogę powiedzieć wszystko, mimo że nie widzieliśmy się tak długi czas - dodałam już bardzo cicho. Czułam, że po policzkach lecą mi łzy. Prawdziwe, wielkie łzy.
-Nawet nie wiesz jak przez cały ten czas tęskniłem za tobą. Jak często zastanawiałem się jak się czujesz. Jak to wszystko znosisz. Przepraszam, że cię zostawiłem. Że sam poleciałem do Stanów - odparł Blaise także z wielkimi łzami na policzkach. - Czasami było okropnie. Kazali mi torturować ludzi. Nie wiem czy to nie gorsze od zabijania. Ból wymalowany na twarzy uginającej się pod Zaklęciem Niewybaczalnym - dodał tak samo cicho. 
Przytuliłam go mocno do siebie. Blaise płakał w moje ramię. Oboje czuliśmy się zmęczeni. Kurewsko zmęczeni wszystkim co się zdarzyło. Odsunęłam się delikatnie i spojrzałam Zabiniemu w oczy.
-Jak za dawnych czasów - szepnęłam, a ten zaśmiał się lekko. Pogładził mnie po policzku. 
-Jesteś tu pół godziny, a już mi lepiej - wyszeptał, a ja uśmiechnęłam się delikatnie. 
-Napiłabym się - wymamrotałam cicho, a Zabini się zaśmiał ocierając mi policzki. 
-Możemy włączyć chujowy horror i pić wino - odparł, a ja kiwnęłam głową twierdząco. Poprawiłam za dużą bluzę i ruszyłam za Zabinim, który szedł w stronę kuchni. W kuchni siedział jakiś chłopak. Miał czarne, kręcone włosy i piękne niebieskie oczy. 
-Cześć Blaise, myślałem, że jesteś na siłowni - stwierdził chłopak, a ja oparłam się o futrynę drzwi. Blaise otworzył lodówkę.
-Dzisiaj nie idę - odparł Blaise z uśmiechem. Scott zaśmiał się wesoło.
-Mówiłem, że po tygodniu skończy ci się motywacja - dodał chłopak i spojrzał na mnie. - Scott - powiedział wstając i wyciągając dłoń w moją stronę.
-Clementine - odparłam z uśmiechem ujmując jego dłoń. - Miło mi - dodałam, a ten zaśmiał się wesoło. Blaise położył butelkę wina na szafce i zaczął szukać kieliszków.
-Pierwsza dziewczyna jaką Blaise przyprowadził i jeszcze niespotykane imię - zachwycił się Scott. Uśmiechnęłam się lekko.
-Blaise, mamy wystarczająco wina, żeby oglądać w troje chujowy horror? - spytałam, a Zabini spojrzał na mnie i kiwnął twierdząco głową. 
Każdy z nas uśmiechał się wesoło. Od Scotta biła bardzo dobra, wesoła energia. Zarażał nią każdego wokół. Bardzo tego potrzebowałam.
-Clementine, co cię tu sprowadza? - spytał czarnowłosy chłopak. Blaise podał mi jeden kieliszek.
-Chęć odcięcia się od pewnych wydarzeń. Może nie zostawienie czegoś w tyle, bo nie dałabym rady. Nikt by nie dał i wiem, że będzie mnie to nawiedzać do końca życia, ale odetchnięcie. Relax. Zdecydowanie Blaise - odparłam patrząc na Scotta. Zabini stał z kieliszkiem w jednej ręce i winem w drugiej. Na jego twarzy malowała się radość i uczucie. - A ciebie co tu sprowadza? - odparłam.
-Ja uciekam. Od niesprawiedliwości, od złej władzy. Uciekam w poszukiwaniu lepszego miejsca, niż mój rodzimy kraj - odparł, a ja kiwnęłam głową. 
-Czyli wszyscy przeszliśmy przez gówno. Powinniśmy za to wypić - stwierdziłam, a na twarze chłopaków wstąpiły uśmiechy.
-Podobasz mi się Clementine. Dobrze ci z oczu patrzy. Mam nadzieję, że zabawisz tu dłużej - powiedział całkowicie szczerze Scott. Tuż po tym spojrzał na Zabiniego. - Masz niewiele czasu, jeśli nie stanie się twoją dziewczyną za niedługo to ja będę wkraczać do akcji. I tak, to jest obietnica - dodał wesoło. Scott poszedł do salonu.
-Co zrobisz z tą obietnicą? - spytałam drocząc się z nim. Blaise podszedł do mnie i spojrzał mi w oczy.
-Nawet nie wiesz jak bardzo cię kocham - wyszeptał. Zamrugałam powiekami szybko i dotknęłam jego ust swoimi. Tak bardzo mi tego brakowało. Dotyku, pocałunku, miłości.
Odsunęłam się i oboje z wielkimi uśmiechami ruszyliśmy do salonu. Siadłam na wolnej kanapie, a Blaise położył głowę na moich kolanach i się położył. Scott uśmiechnął się wesoło.
-Czyli nie mam szans - zaśmiał się, a ja z uśmiechem położyłam dłoń na policzku Zabiniego. - Skąd w ogóle się znacie? - dodał. Spojrzałam w kierunku nowego kolegi.
-Poznaliśmy się na pierwszym roku w szkole. Na początku nie pałaliśmy do siebie sympatią. Można wręcz uznać to za nienawiść - zaśmiałam się wesoło. - Dopiero dwa lata temu coś się zmieniło. Zaczęliśmy normalnie rozmawiać i okazało się, że Zabini nie jest takim bucem jakiego grał - dodałam z uśmiechem i spojrzałam na chłopaka. 
-Nie tylko ja byłem chujem, żeby nie było. Ale potem zaczęliśmy rozmawiać, stawaliśmy się sobie coraz bliżsi. Wtedy podobała mi się inna dziewczyna i poprosiłem Emmie, żeby mi pomogła ją zdobyć. Kilka tygodni później okazało się, że ona wcale mi się nie podoba i od początku chodziło o Emm - dodał, a ja uśmiechnęłam się lekko. 
-Byliśmy razem pół roku. Dosłownie wszystko robiliśmy razem. Potem musieliśmy się rozstać na rok. Nie chciałam, ale tak było prościej. W maju umarł mój brat. W tamten dzień, aż do pogrzebu widzieliśmy się ostatni raz przed dzisiejszym dniem - powiedziałam i spojrzałam na Scotta.
-Wypijmy zdrowie twojego brata - zaproponował Scott. Uśmiechnęłam się.
-Zdecydowanie by tego chciał - odparłam łagodnie i stuknęliśmy się kieliszkami. Brakowało mi takiej dobrej atmosfery, nie przecinanej smutkiem, a pozytywniejszą energią. Po skończonym horrorze poszliśmy do pokoju Blaise'a.
-Emm, staram się o dostanie do Ilvermorny i jutro mam jechać do Massechusetts. Jedziesz ze mną? Skończymy tam ostatni rok? - spytał cicho, a ja spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się lekko.
-Myślałam o powrocie do Hogwartu, ale tam byłoby mi za trudno, zdecydowanie za trudno. Ilvermorny brzmi sensownie. Pojadę z tobą - odparłam. Czekała nas długa podróż. 
Następnego dnia wsiedliśmy do autobusu jadącego dwa stany dalej. Całą drogę Blaise trzymał mnie za dłoń i pozwalał spać na swoim ramieniu. Miałam sporo do odespania. Całe cztery miesiące. 
Dojechaliśmy na miejsce, naszym oczom ukazał się ogromny budynek z dwoma postaciami przed drzwiami wejściowymi. Weszliśmy do środka i ruszyłam za Blaisem. Chyba wiedział gdzie idzie. Doszliśmy do ogromnych drewnianych drzwi. Zapukał w nie lekko, a ze środka odezwał się głos, który zapraszał do środka. 
Na środku gabinetu siedziała starsza kobieta o pięknych, długich, ciemnych włosach. Na tabliczce przed nią widniało "Theodora Roche".
-Pan Zabini, dzień dobry. Cieszę się, że Pan dotarł - powiedziała kobieta z uśmiechem. Blaise skinął do niej głową.
-Dzień dobry. Przyprowadziłem jeszcze Clementine Joyce. Również chciałaby tutaj skończyć swój ostatni rok - powiedział chłopak podchodząc do biurka. Uśmiechnęłam się blado do niej.
-Dzień dobry. Bardzo nam miło, że wybrała Pani tę szkołę na kończenie edukacji - powiedziała wesołym głosem.
-Dziękuję bardzo za tą możliwość. Ostatni rok nie był najlepszym dla Świata Magicznego - odparłam spokojnie, a ta kiwnęła głową.
-Najważniejsze, że to wszystko za nami - odparła, a ja poczułam się trochę bardziej jak w domu. - Mam jeszcze jedno pytanie, czy chcecie uczestniczyć w przyporządkowywaniu do jednego z naszych czterech domów? - dodała, a ja spojrzałam na Zabiniego.
-W Hogwarcie byliśmy w dwóch innych domach, i boję się, że będzie podobnie tutaj. Czy byłaby możliwość dopisać się po prostu do jakiegoś? - odpowiedziałam, a ta spojrzała na mnie z uśmiechem i podała mi książkę, w której były nazwiska uczniów z przypisanymi domami.
-Mogę wam pomóc w wyborze. W jakich domach byliście w Hogwarcie? - spytała, a ja spojrzałam na liście. Zobaczyłam nazwisko Malfoy. Draco? Trafił do Wampusa.
-Ja w Slytherinie, Clementine w Gryffindorze - odparł Blaise patrząc na panią dyrektor. Ta kiwnęła głową.
-Mogę zaproponować wam dom Gromoptaka. Mieszkańcy tego domu symbolizują się żądnością przygód. Są duszą naszej szkoły - powiedziała, a ja kiwnęłam głową. Blaise spojrzał na mnie z uśmiechem. Byłam gotowa zacząć tutaj nowy rozdział w moim życiu.
~~~
Ten rozdział pisało mi się cudownie. Mam nadzieję, że Wam również się spodoba. Pozdrawiam i Wesołych Świąt ❤

wtorek, 8 grudnia 2020

Rozdział 28

Dawno nie widziałam tak wielkiego tłumu na cmentarzu. Stałam z przodu oparta o George'a. Oboje płakaliśmy cicho. Było naprawdę tragicznie. Tyle osób na raz trzeba było chować. Bitwa o Hogwart to jedna z najgorszych rzeczy jaka przydarzyła się Magicznemu Światu. Wszystko przez łysego debila.
-Dzisiaj pożegnamy naszych braci, siostry, matki, ojców, kolegów i koleżanki. Wszystkich, którzy walczyli o nasze dobro, o dobro naszych dzieci i całego Świata Magicznego - powiedziała Minerwa stojąc koło trumien naszych najbliższych. Słychać było z tyłu głośne zachodzenie się płaczem Hagrida. Nie tylko on płakał. Nikt nawet nie próbował wstrzymywać łez. Każdy płakał jak małe dziecko, niektórzy głośniej, inni ciszej. 
Wiedziałam, że gdzieś w tłumie stoją chowając się Malfoy i Zabini. Chciałabym, żeby byli teraz blisko mnie, ale rozumiałam, że nie mogą tego zrobić. Pogrzeb nie kończył się szybko, wszyscy jeszcze rozmawiali, płakali. Znalazłam Zabiniego w tłumie.
-Emmie - wyszeptał cicho i mocno mnie do siebie przytulił. Ja znowu zaczęłam płakać w jego klatkę piersiową. Czułam, że wiele osób patrzy na mnie bardzo krzywo w tym momencie.
-Był Malfoy? - spytałam cicho, a Blaise wzruszył lekko ramionami. Może dobrze się ukrył.
Wróciliśmy z pogrzebu do naszego domu na stypę. Molly nie była w stanie jej poprowadzić, dlatego mój tata się zaoferował. Bardzo próbowałam pomagać tacie. Jak najbardziej potrafiłam, podawałam herbatę, grzałam wodę na kawę. Nikt nie miał ochoty na jedzenie, mimo że zostało zamówione i stało na stole w salonie.
Minęła dłuższa chwila zanim poddałam się i poszłam na górę. W oczy cisnęły mi się łzy i zaczęłam lekko rozlewać wodę. Nie dałam rady dłużej. Kątem oka widziałam, że Blaise idzie za mną. Weszłam do swojego pokoju i usiadłam koło łóżka. 
Już nie próbowałam się hamować, zwyczajnie zaczęłam ryczeć mocząc rękawy momentalnie. Cały stres tego dnia rozlewał mi się w tym momencie na policzkach. Nie mogłam tego zahamować. 
Blaise usiadł koło mnie i mnie przytulił. Wsadziłam głowę w jego klatkę piersiową i zaczęłam płakać jeszcze głośniej. Zabini gładził mnie po głowie, ale także sam płakał. Brakowało mi tego, cholernie mi brakowało jego dotyku. Milczenia, ale w jego ramionach. Trwaliśmy w najsmutniejszej ciszy, jaka istniała do tej pory. 
Z jednej strony bardzo się cieszyłam, że on był koło mnie, z drugiej ile osób musiało zginąć, żeby mi go oddali. Żebym znowu mogła się z nim zobaczyć. 
-Jak za starych czasów - po jakimś czasie spróbowałam zażartować nieudolnie odsuwając głowę od jego klatki piersiowej. Ten zaśmiał się blado.
-Szkoda, że w takich słabych warunkach - odparł, a ja kiwnęłam głową. Nawet nie wiedziałam co mu powiedzieć. Jedyne co potrafiłam w tym momencie to płakać. Płakać i zasypiać ze zmęczenia.

~perspektywa Blaise'a~

Emm płakała prawie całą noc. Czasami tylko robiła sobie przerwę na zaśnięcie z przemęczenia. Ja robiłem dokładnie to samo, ale dalej nie wiedziałem jak powiedzieć jej o moim wyjeździe. Usiadłem koło niej i ująłem jej twarz w dłonie. Ta przebudziła się na chwilkę.
-Emmie, naprawdę nie wiesz jak cholernie cię kocham. Jesteś najlepszym co mi się w życiu przydarzyło i chciałbym, żebyśmy już zawsze byli razem - wymamrotałem, a ona znowu zalała się łzami. Ja również zacząłem płakać. Smutkiem pomieszanym z radością. 
-Ja ciebie też kocham Blaise. Niesamowicie cię kocham - odparła cicho, a ja wiedziałem, że każde słowo jest prawdą. Było mi cholernie przykro, że musiałem to zrujnować.
-Emmie, ludzie będą mnie szukać. Mnie i mojej mamy, żeby posadzić nas w Azkabanie. Jestem złym człowiekiem, ale nie zasługuję na wylądowanie tam. Zaczęliśmy o tym z mamą rozmawiać i musimy na jakiś czas zniknąć - wyszeptałem, a po moich policzkach poleciało jeszcze więcej łez. 
Clementine kiwała głową, jakby rozumiała, że muszę zniknąć. Jakby wiedziała jakie zagrożenie mnie czeka. Ona to wszystko przecież wiedziała, miała przecież Barty'ego. Widziała co się stało z Voldemortem. Wiedziała, że Malfoyowie też za wszystkie krzywdy zapłacą. Widziała co Molly zrobiła Bellatrix. 
W oczach Clementine znowu zagościły łzy. Miały ją jeszcze długo nie opuścić, ale teraz tylko kiwnęła głową.
-Kiedy jedziecie i gdzie? - wychrypiała cicho. Odetchnąłem głęboko.
-Do Nowego Jorku, tam mama ma znajomych. Powiedzieli, że nas przyjmą. Jedziemy dzisiaj wieczorem - odparłem, a ona spojrzała na mnie i mocno się wtuliła w moją klatkę piersiową.
-Pomóc ci się spakować? - spytała cicho. Pocałowałem ją w czubek głowy.
-Jeśli tylko chcesz - odparłem cicho, a ta kiwnęła głową i spojrzała na mnie. Musnąłem delikatnie jej usta swoimi. - Bardzo cię kocham - dodałem, a ta uśmiechnęła się blado.
-Idę powiedzieć tacie - wymamrotała i poszła na dół. Przejechałem dłonią włosy i poprawiłem czarną koszulę. Em wróciła po chwili i kiwnęła głową. Złapałem ją za dłoń i ruszyliśmy na dół. Kiwnąłem głową jej tacie siedzącemu z kubkiem kawy w kuchni. 
-Bardzo miło było cię poznać, uważajcie na siebie w Ameryce z mamą - powiedział patrząc na mnie. Podszedłem do niego i mocno uścisnąłem mu rękę.
-Dziękuję bardzo. Wy też na siebie uważajcie - poprosiłem, a tata Clementine kiwnął głową. Droga do mojego domu była spokojna i po kilku chwilach stanęliśmy w progu. Uchyliłem drzwi.
-Cześć mamo - powiedziałem głośno, a ona wychyliła głowę z sypialni.
-Cześć Blaise. Cześć Clementine - odparła z rozwichrzonymi włosami. Zeszła na dół i mocno przytuliła Emmie. - Moje kondolencje - powiedziała cicho.
-Dziękuję - odparła cicho Emmie. Czułem, że bardzo próbowała nie płakać. - Przyszłam wam pomóc - wymamrotała po chwili. Mama kiwnęła głową.
-Pomóż Blaise'owi się spakować w takim razie. Nie bierzemy dużo rzeczy, tylko ubrania i najpotrzebniejsze przedmioty - odparła, a my poszliśmy na górę do mnie. Emm podeszła do szafy i zaczęła mi podawać ciuchy, które układałem w kupkach w pudełkach tekturowych. Umówiliśmy się z mamą, że każdemu z nas przysługują dwa pudełka kartonowe i jedna średniej wielkości walizka. Taką ilość rzeczy byliśmy w stanie zabrać.
-Musisz sobie kupić coś w innym kolorze niż czarny - stwierdziła podając mi piątą czarną bluzę. Spojrzałem na nią z lekkim uśmiechem.
-Jeszcze powiedz, że źle w czarnym wyglądam - odparłem, a ta spojrzała na mnie z delikatnym rozbawieniem na twarzy. Emm zaprzeczyła ruchem głowy, a ja uśmiechnąłem się do niej. Okropnie mi będzie jej brakować. Przez kolejne dwie godziny pakowaliśmy moje rzeczy w pudełka i walizkę. 
-Coś jeszcze? - spytała rozglądając się po pokoju. Ja podszedłem do stolika nocnego i wziąłem ramkę z naszym zdjęciem zrobionym w moim dormitorium. Emm uśmiechnęła się do mnie widząc, że pakuję to do walizki. Podeszła do mnie i mnie mocno przytuliła. Dokładnie w ten sposób mieliśmy spędzić kolejne kilka godzin. Nadszedł w końcu moment, kiedy pod dom przyjechał samochód, który miał zawieźć nas na lotnisko. 
-Bardzo cię kocham skarbie - wyszeptałem mocno przytulając Emmie do siebie. Clementine nie płakała, ale była strasznie smutna. Spojrzała mi w oczy.
-Ja ciebie też bardzo kocham. Będę za tobą tęsknić. Pisz do mnie - odparła cicho, a ja kiwnąłem głową i mocno wpiłem się w jej usta. Potem wsiadłem z mamą do samochodu i machałem do Clementine przez okno. 
Dawno nikogo tak mocno nie kochałem. Dawno tak bardzo nie było mi przykro, że muszę kogoś zostawić. Ale wiedziałem, że się zobaczymy i to było najważniejsze.
~~~
Kolejny smutny, dziwny rozdział. Nie wiedziałam jak go napisać, ale chyba mi się udało. Pozdrawiam.

środa, 25 listopada 2020

Rozdział 27

02/05/1998 – Bitwa o Hogwart

Od dłuższego czasu szłam po Hogwarcie sama. Wreszcie weszłam w jakiś korytarz, gdzie słyszałam, że stało kilka osób. Na środku korytarza zdążyłam dostrzec Percy’ego i Freda. Bliźniak spojrzał rozbawiony na brata.
-Żartujesz Percy. Nie pamiętam, żebyś żartował od czasu-
Wszystko zadziało się tak szybko. Ściana za nim eksplodowała od razu przykrywając go gruzem. Wciągnęłam mocno powietrze nie do końca wierząc w to co się stało. Widziałam Percy’ego z wielkimi łzami na policzkach i z przerażoną twarzą, który szybko biegł w przeciwną do mnie stronę korytarza zauważając tam Śmierciożerców. Poczułam dłonie na ustach i ktoś wciągnął mnie za zakręt, żeby mnie nie było widać.
Nawet nie miałam ochoty uciekać. Naprawdę zdałam się na to, co mogło się wydarzyć.
-Proszę, tylko nie krzycz – usłyszałam cichy głos w uchu. Moje źrenice zaczęły się mimowolnie rozszerzać. Dotknęłam dłoni zakrywającej moje usta i odsunęłam ją odwracając się. Mocno wtuliłam się w klatkę piersiową mężczyzny. Zamknęłam oczy próbując nie wydawać żadnego dźwięku. Czułam tylko, że po moich policzkach płynie wodospad łez.
Słyszałam kroki w moją stronę korytarza. W tym momencie nie obchodziło mnie to. Kompletnie mnie to nie obchodziło. Tylko odwróciłam głowę, żeby wiedzieć kto idzie. Śmierciożerca na moment tylko spojrzał w naszą stronę.
-Yax, nikogo tu nie ma. Idziemy dalej – powiedział znany mi głos. Jak wracał uchylił lekko maskę i zobaczyłam smutnego Barty’ego. Gdy przestałam słyszeć kroki spojrzałam na tak samo mokrą jak moja twarz Zabiniego.
-Musimy go gdzieś przenieść – wychrypiałam cicho. Zabini kiwnął głową. Poszliśmy do góry gruzu. Siadłam obok i zaczęłam przekładać kawałki ściany. Gdy ujrzałam kawałek skóry zaczęłam jeszcze bardziej płakać, trząść się. Blaise położył mi dłoń na ramieniu.
-Usiądź, ja to zrobię – wymamrotał cicho. Kiwnęłam głową i odsunęłam się. Patrzyłam na wszystko co robił albo starałam się. Cały czas przecierałam oczy z łez. Blaise uniósł ciało Freda i zaczął iść w stronę jednej z sal do zajęć. Szłam za nim jak cień.
Świat się skończył, więc dlaczego bitwa wciąż trwa, dlaczego w całym zamku nie zapadła pełna zgrozy cisza, dlaczego walczący nie rzucili broni?
Staliśmy ramię w ramię przed drzwiami wejściowymi do Zamku. W oddali od strony Zakazanego Lasu malowało się kilka postaci. Nikt nie spodziewał się tego, co mieliśmy zaraz ujrzeć. W ramionach zapłakanego Hagrida leżało bezwładnie ciało Pottera. 
-NIE! 
Krzyknęła Minerwa tak przeraźliwym głosem. Nagle każdy krzyczał obelgi w stronę Śmierciożerców, każdy wrzeszczał imię Harry'ego.
-CISZA! - zawołał Voldemort. Huknęło, błysnęło i wszyscy umilkli. - Już po wszystkim! Złóż go u moich stóp, Hagridzie, tam, gdzie jego miejsce - dodał, a Hagrid ułożył Pottera na trawie. - Widzicie? Harry Potter nie żyje! Dotarło to do was w końcu, biedni naiwniacy? Był nikim! Zawsze był tylko chłopcem, który żądał, by inni poświęcali się za niego!
-Ciebie pokonał! - usłyszałam głos Rona, a czar przesrał działać. Znowu rozległ się krzyk naszej strony, póki nas ponownie nie uciszył drugi, potężniejszy huk.
-Został zabity, gdy próbował wymknąć się z zamkowych błoni - powiedział Voldemort. - Zginął, próbując ratować własną skórę-
Nagle urwał, a potem słychać było tylko huk, jęk i krzyk. Na ziemi wylądował Neville. Zatkałam dłońmi usta. Neville postawił się Czarnemu Panowi. W tłumie Śmierciożerców znalazłam tak samo przerażone jak moje brązowe oczy. Chwilę potem znowu rozległy się krzyki, rozpętał się chaos.


POTTER JEDNAK ŻYŁ!

Cała walka powoli cofała się do zamku. Wszyscy rzucali w siebie zaklęciami, ale wyraźnie to dobra strona wygrywała. Każdy z naszych stał nad kimś z tamtej strony. Walczyliśmy jak nigdy dotąd z nową dozą nadziei na lepsze jutro.
-NIE W MOJĄ CÓRKĘ, SUKO! - usłyszałam i zobaczyłam czarne loki padające na ziemię, a nad nimi Molly. Walczyły zacięcie, ale to Bellatriks nie doceniła Molly, to ona teraz miała skosztować jej matczynej miłości. 
W momencie zapadła cisza i zaczęła się wymiana słów między Voldemortem, a Harry'm, który zmaterializował się spod peleryny-niewidki. 
-Prawdziwym panem Czarnej Różdżki stał się Draco Malfoy - to zdanie uderzyło we mnie tysiąckrotnie bardziej. Wiedziałam o czym mówił, widziałam jak bardzo to rozbiło mojego Draco. Wiedziałam, że gdybym tylko mogła zabiłabym Voldemorta gołymi rękami. 
-Avada Kedavra!
-Expelliarmus!
Między Potterem, a Voldemortem utworzyła się linia złożona z ich zaklęć. Wszystko stało się szybko. Czarny Pan opadł na ziemię w momencie, gdy Potter chwycił Czarną Różdżkę. Voldemort został pokonany. 
Szybko zaczęłam szukać Zabiniego w tłumie, tak bardzo chciałam się do niego przytulić. Spytać czy na pewno nic mu nie jest. Ktoś położył mi dłoń na ramieniu. Odwróciłam się i mocno przytuliłam Zabiniego.
-Wygraliśmy - wymamrotałam ze łzami w oczach. Tym razem szczęśliwymi, ale gorzkimi. Ten gładził mnie po plecach i też płakał. 
-Tak się cieszę, że wygraliśmy - powiedział cicho, a ja spojrzałam na niego. Położyłam mu dłonie na policzkach i delikatnie dotknęłam jego ust moimi. Ten oddał mój pocałunek z uśmiechem. - Mamy tylko jeden problem - wymamrotał. 
Na drugim pietrze w jednej z sal leżał zakrwawiony i ledwo oddychający Crouch. Usiadłam przy nim i ujęłam jego dłoń.
-Barty? - wyszeptałam. Ten spojrzał na mnie ze łzami w oczach. Wyglądał strasznie. Z przystojnego mężczyzny zostało tylko mokre, brązowe spojrzenie.
-Emmie - wymamrotał cichutko i jęknął z bólu próbując się podnieść na ręce. - Dobij mnie, proszę. Oni zapakują mnie do Azkabanu - dodał płacząc głośno. Serce mi się krajało jak patrzyłam na kajającego się koło mnie Śmierciożercę.
-Barty, musisz uciec. Ja spróbuję ci pomóc jak tylko mogę, żebyś chociaż mógł się ruszyć - wyszeptałam i wyjęłam różdżkę. - Episkey - powiedziałam wyraźnie nad jego klatką piersiową. Barty zawył z bólu.
-Błagam, Clementine. Zasługuję na śmierć - jęczał Crouch. Nie przejmowałam się tym.
-Vulnera Sanentur - dodałam ciszej, a w oczach Bartyego zobaczyłam jeszcze więcej bólu, który jednak po chwili zaczął ustawać. - Crouch, teraz musisz uciekać, jeśli nie chcesz iść do Azkabanu. Zrobiłam co mogłam. Teraz ty wybierasz - powiedziałam poważnym głosem patrząc mu prosto w oczy. Ten spojrzał na mnie i mocno przytulił.
-Obiecuję, że kiedyś oddam ci tę przysługę. Dosłownie uratowałaś mi życie - wymamrotał w moje ucho. Kiwnęłam głową, a ten szybko się odsunął i równie szybko zniknął za drzwiami.
-Jesteś zbyt dobra - stwierdził cicho Blaise i pomógł mi wstać z zimnej posadzki. Przytuliłam się do niego mocno. Bardzo nie chciałam wracać na dół, bo doskonale wiedziałam co mnie tam czeka, a okłamywałam siebie, że jeśli mnie tam nie ma to nic się nie stało.
Prawda?
~~~
To też nie jest najdłuższy rozdział, za co przepraszam, jednak mam nadzieję, że się Wam podobał. Pozdrawiam.

środa, 11 listopada 2020

Rozdział 26

Jeśli jeszcze nie widzieliście, lub Wam umknęło, to zmieniłam koncepcję wcześniejszego rozdziału. Zapraszam do przeczytania go jeszcze raz i powrotu do tego, najnowszego. Pozdrawiam, Black.
~~~
Siedzieliśmy w salonie. Każdy czuł się nieswojo i był strasznie zestresowany. Ginny podeszła do okna.
-Mamo, tam daleko jest chyba Mroczny Znak - wymamrotała przerażona. Wszyscy zerwali się z miejsc chcąc sprawdzić czy faktycznie tak jest. 
Mroczny Znak naprawdę wisiał daleko na niebie. 
-Musicie się stąd zabierać - powiedziała Molly. - My z Arthurem zostaniemy - dodała z wyrazem twarzy nie znoszącym sprzeciwu. Wszyscy zaczęli szybko szukać swoich spakowanych wcześniej plecaków. Fleur, Ginny, Percy i Bill mieli przenieść się do Muszelki, a ja z Fredem, George'm i z Rasmusem mieliśmy zakładać obozy w lasach dopóki wszystko się nie uspokoi. 
Nikt nie wiedział na co się piszemy, ale pisaliśmy bardzo szybko. Z plecakiem przewieszonym przez ramię przytulałam mocno Molly.
-Mam was wszystkich zobaczyć za miesiąc pod London Eye - krzyknęła Molly, a ja kiwnęłam głową. Fred złapał mnie za dłoń i poczułam pociągnięcie w okolicach pępka. 
Wylądowaliśmy na skraju jakiejś zielonej polany, gdzieniegdzie porośniętej fioletowymi wrzosami. Fred nawet na mnie nie patrząc zaczął rozkładać namiot, ja uniosłam różdżkę. Pomagał mu Rasmus, a George razem ze mną mamrotał zaklęcia obronne.
-Protego Totalum. Salvio Hexia. Repello Muggletum. Muffliato. Cave Inimicum - mamrotałam z uniesionymi rękami. Odwróciłam się i zobaczyłam sporych rozmiarów namiot i stojącego przed nim Freda. Uśmiechnęłam się do niego blado.
-Przywitaj się z naszym tymczasowym domem - odparł klepiąc lekko poły namiotu. Kiwnęłam głową i podeszłam do Weasley'a.
-Boję się - wymamrotałam cicho. Z namiotu wyłoniła się głowa Rasmusa.
-Wszyscy się boimy - powiedział cicho chłopak. Staliśmy tak chwilę tylko wpatrując się w siebie tępo. Nikt nie wiedział co robić. 
Płakać? Spać? Walczyć?
George wszedł do namiotu i wyniósł małych rozmiarów radio przenośne z wysuwaną anteną. Ras podszedł do niego i razem siedli na ziemi. Zaczęli przyglądać się przyciskom.
-Coś ciekawego z tego wyjdzie? - spytałam cicho siadając obok nich. Ras spojrzał na mnie i uśmiechnął się blado.
-Dogadaliśmy się z Lee, żeby prowadzić radio, w którym będziemy chcieli opowiadać o rzeczach, których nie ma w Proroku Codziennym. Czasami będziemy znikać, żeby spotkać się z Lee'm. Audycje będą dostępne po wypowiedzeniu hasła - wymamrotał George dalej majstrując nad radiem. Uśmiechnęłam się do niego lekko i pogładziłam go po policzku.
-Cieszę się, że mogę was nazwać swoimi braćmi - odparłam cicho, a George mocno mnie do siebie przytulił. Chwilę po tym poczułam jeszcze dwa ciała przylegające do naszych. Nie mogę zaprzeczyć, że wcale nie zaczęliśmy płakać. Jak jeden mąż. Jak prawdziwe rodzeństwo, które nie ma pojęcia co ze sobą zrobić. 
Żyliśmy tak kolejne kilka miesięcy. Ledwo czasami dawaliśmy sobie radę, ale wtedy każdy siadał w swoim kącie i albo płakał, albo szedł do lasu się wykrzyczeć. Wiedzieliśmy, że chcemy to przeżyć. Że jesteśmy dla siebie najważniejszymi osobami na świecie.
Codziennie nasłuchiwałam wiadomości, którymi dzielili się moi bracia z Lee'm, czy nie występuje tam nazwisko Zabini czy Malfoy. Na szczęście żadne z tych nazwisk nie padło, a ja nie przyznawałam się, że wciąż mam list od Blaise'a w kieszeni. Powoli mókł, trochę się miął, ale nie potrafiłam go wyrzucić.
Wiedzieliśmy, że Czarny Pan powoli rośnie w siłę. Ministerstwo zostało całkowicie zinfiltrowane przez Śmierciożerców. Zaczęły się wyroki na niewinnych ludziach. Najczęściej mugolach, którzy mieli magiczne moce. Według Śmierciożerców nie mieli oni żadnego prawa do życia skoro nie są Czystokrwiści. My zmienialiśmy swoje miejsce pobytu średnio dwa razy na miesiąc, na wszelki wypadek.
Z zamyślenia wyrwał mnie głos Rasmusa, który wołał mnie, żebym pomogła mu nakryć do małego stołu polowego ustawionego na środku namiotu. Podeszłam do niego i zaczęłam rozkładać sztućce, a potem w ciszy podawałam Rasmusowi talerze, na które nakładał parujący makaron z pomidorami.
-Wygląda bardzo dobrze - powiedział George wchodząc do "kuchni". - I tak samo pachnie - dodał podchodząc do mojego brata. Rasmus uśmiechnął się do niego lekko, a George musnął ustami jego policzek. Usiedliśmy przy stole i zaczęliśmy jeść. 
-Dzisiaj było dosyć spokojnie - powiedział Fred z wypchaną buzią makaronem. Nikt dokładnie nie wiedział co to znaczy. Wiadomo, że wielu ludzi było mordowanych każdego dnia, może dzisiaj zwyczajnie liczba nie przekroczyła stu. Może dzisiaj nic nie zostało podpalone, ani nikt skazany na Azkaban za bycie mugolem. Wszystkie wydarzenia były jednym wielkim może.
-Lupin znowu dzisiaj będzie przemawiał? - spytałam patrząc na nich znad talerza. George kiwnął twierdząco głową. Bardzo lubiłam jego głos, mimo że mówił o podniosłych rzeczach był cholernie kojący. 
-Tęsknię za domem - wymamrotał Rasmus. Wszyscy spojrzeliśmy na niego i każdy pogrążył się w otchłani swojego spaghetti. Żadne z nas nie miało ochoty na rozmowy. Często rozmawialiśmy tylko kiedy musieliśmy. Mimo że się kochaliśmy jak nikt inny było bardzo ciężko. 
Kilka tygodni później zaczynała się wiosna. Słońce zaczęło dłużej zostawać w ciągu dnia. Siedziałam przed namiotem i bawiłam się radiem szukając stacji na której było słychać muzykę. W końcu mi się udało i z lekkim uśmiechem zaczęłam pląsać. Zamknęłam oczy i poczułam dłoń na biodrze.
-Mogę panią prosić? - spytał Fred, gdy tylko otworzyłam oczy. Uśmiechnęłam się do niego i zaczęliśmy tańczyć, zupełnie jak na weselu Billa.
-Panie Weasley, świetnie pan tańczy - przyznałam chichocząc. Fred zaśmiał się wesoło i po chwili dołączyli do nas George i Rasmus. Tańczyliśmy w kółku, pojedynczo, w parach. Jak się tylko dało.
Po godzinie tańczenia, śmiechu i wygłupiania padliśmy zmęczeni na ziemię.
To był jeden z tych dni, które będzie się pamiętać do końca swoich dni. Dawno się tak nie śmialiśmy, nie żartowaliśmy. I mimo że nikt nie wiedział co się stanie to jednak domyślaliśmy się, że nie będzie to nic dobrego. Najgorsze było to, że się nie myliliśmy. Ale zawsze mieliśmy w pamięci ten jeden dzień. Jeden z tych dobrych dni. Najlepszych.
~~~
Przepraszam za tak krótki rozdział. Bardzo długo go pisałam, ale zwyczajnie nie miałam na niego żadnej weny. Nie wiedziałam co napisać i przepraszam, jeśli wydaje się chaotyczny.

środa, 20 maja 2020

Rozdział 25

Komentarz na początek, zmieniłam koncepcję historii i dlatego zmieniłam ten rozdział. Jeśli czytaliście go wcześniej, to zapraszam do przeczytania jeszcze raz. Zmienił się! 
Pozdrawiam, Black.
~~~
Przy kolacji ustaliliśmy gdzie kto śpi. Ron wziął do siebie Harry'ego, Ginny Hermionę, Ras uparł się, żeby spać u George'a, więc mi przypadł pokój Charliego, a ze mną poszedł Fred. Mimo że Charlie był sam w tym pokoju były tam dwa łóżka.
Położyłam się w jednym z nich w piżamach i czekałam na Freda, który właśnie poszedł się umyć. Schowałam list od Zabiniego w torbie leżącej blisko łóżka i zgasiłam światło zostawiając lampkę. Kilka minut później do pokoju wszedł Weasley ze zmierzwionymi, mokrymi włosami.
-Śpisz w tym bliżej wyjścia i jak przyjdą potwory ty z nimi walczysz - stwierdziłam patrząc na niego. Fred uśmiechnął się wesoło.
-Tak jest szefowo - odparł salutując. Moment później wpakował się do łóżka bliżej drzwi. Spojrzałam w jego stronę i uśmiechnęłam się blado. - Odkąd przyjechałaś jesteś taka smutna. Coś się stało? - spytał cicho patrząc na mnie.
-Naprawdę chcesz o tym słuchać? - mruknęłam cicho, a Fred kiwnął twierdząco głową. - To wszystko posypało się w dosłownie dwa dni. Najpierw Blaise dostał list od Śmierciożerców, że jeśli nie wstąpi w ich szeregi zrobią coś złego jego matce. Wyboru za bardzo nie miał, ale płakaliśmy cały dzień. To jest ostatni dzień, w którym widziałam Zabiniego i ostatni dzień bycia razem - mruknęłam, a Fred się obruszył.
-Nie jesteście razem? - spytał zdziwiony, a ja zaprzeczyłam ruchem głowy.
-Blaise stwierdził, że najlepiej będzie jak się rozstaniemy, bo jest szansa wtedy, że będę miała mniej litości dla niego, jeśli kiedykolwiek staniemy przeciwko sobie - odparłam, a Weasley kiwnął głową. - Następnego dnia umarł Dumbledore. Draco się załamał. Znowu płakaliśmy. Ostatnie pół roku bardzo dużo w trójkę płakaliśmy. Niesamowicie dużo, ale wydaje mi się, że gdyby nie Blaise i Draco nie byłoby mnie tutaj - dodałam, a Fred usiadł na swoim łóżku. 
-Nawet tak nie mów - wyszeptał przestraszony. Uśmiechnęłam się lekko.
-Dlatego tak się cieszę, że jednak byli - odparłam, a Fred kiwnął głową delikatnie.
-Potrzebujesz, żeby z tobą spać? Czujesz się bezpiecznie? - spytał jak prawdziwy starszy brat. Westchnęłam głęboko i kiwnęłam twierdząco głową. Fred wstał ze swojego łóżka i wsunął się pod kołdrę mojego.
Oparłam głowę o jego klatkę piersiową i przymknęłam oczy.
-Dziękuję - wyszeptałam cicho. Weasley pocałował mnie w czubek głowy delikatnie.
Brakowało mi czułości i dotyku.
-Idziemy spać? - spytałam cicho. Ten kiwnął głową i wyłączył lampkę. Odwróciłam się, a on przytulił się do moich pleców.
-Dobrej nocy Emmie - wyszeptał Fred blisko mojego ucha. Uśmiechnęłam się i szybko zasnęłam.
Nadszedł dzień Wesela Fleur i Billa. Kiedy wstałam Freda już nie było w łóżku. Założyłam dresy i ruszyłam na dół. W kuchni zobaczyłam gotującą Molly z Hermioną, Ginny i Ronem u jej boku. Nie zwrócili nawet na mnie uwagi, więc wyszłam na zewnątrz. Wielki biały namiot już był rozłożony, a chłopaki nosili stoły i krzesła. Nikt chyba jeszcze nie zajął się ich dekorowaniem. Wzięłam białe obrusy ze stolika w kącie i zaczęłam rozkładać je na ułożonych już stołach.
-Dzień dobry - usłyszałam wesoły głos za sobą. Odwróciłam się i zobaczyłam radosną twarz Freda. Uśmiechnęłam się do niego.
-Dzień dobry. Stwierdziłam, że skoro nikt tego nie robi to ja mogę - odpowiedziałam, a ten kiwnął głową i pocałował mnie w czubek głowy. Zaśmiałam się wesoło.
-Twoja osoba towarzysząca musi być szczęściarzem - stwierdził radośnie, a mój uśmiech lekko zelżał. Nie było szans, żeby Zabini tutaj był. Nawet nie chciałam tego. Chciałam go zobaczyć, ale wiedziałam, że jeśli go ujrzę to wszystko minie. Moja zaciętość. Moja silna wola. Był moim słabym punktem.
Fred spojrzał na mnie i przytulił mnie do siebie.
- Przepraszam, że to powiedziałem - mruknął, a ja kiwnęłam głową.
-Nie ma problemu. Pójście samej też jest spoko, będę miała was wszystkich wokół siebie - powiedziałam z lekkim uśmiechem. Fred zmarszczył lekko brwi.
-Możemy iść razem. Powiem Angelinie, że ją przepraszam, ale nie dam rady - odparł, a ja od razu zaprzeczyłam ruchem głowy. Widać było, że powiedział to niechętnie, ale jak najbardziej rozumiałam jego postawę.
-Zaprosiłeś dziewczynę, która ci się podoba, to masz z nią iść - powiedziałam poważnie i uśmiechnęłam się zaraz po tym. Ten zasalutował mi i pogładził po głowie. - Ale obiecaj, że będziesz się mimo wszystko dobrze bawić - dodał ciszej, a ja kiwnęłam twierdząco głową. Wysunęłam w jego stronę mały paluszek, a ten objął go swoim.
-Obiecuję.
Nadszedł czas wesela.
Włosy miałam puszczone, lekki makijaż nałożony. Teraz wsuwałam się w długą, granatową sukienkę. Fred siedział na łóżku próbując zawiązać krawat.
-Zapniesz mi sukienkę? - spytałam, a ten wzniósł oczy na mnie. Uśmiechnął się lekko i wstał. Podszedł do mnie i zaczął sunąć zamkiem w górę sukienki. Patrzyłam na niego w lustrze z uśmiechem. Odwróciłam się jak skończył i wyciągnęłam mu krawat spod kołnierzyka. - Dobrze wyglądasz bez niego - szepnęłam, a ten wesoło kiwnął głową. - Angelina oszaleje na twoim punkcie - dodałam radośnie.
-Fred, Angelina przyszła - usłyszałam krzyk George'a z dołu. Odsunęłam się od chłopaka i pogładziłam go lekko po policzku.
-Pójdę z tobą. Poszukam Neville'a - odparłam, a ten kiwnął głową i oboje ruszyliśmy na dół. Uśmiechnęłam się w stronę Angeliny. - Cześć - powiedziałam wesoło i ruszyłam do wyjścia. Weszłam do namiotu i przy moim stoliku siedział już Longbottom i Luna.
-Emmie - powiedział z wesołym uśmiechem chłopak i mocno mnie przytulił.
-Dawno się nie widzieliśmy - przyznałam radośnie i usiedliśmy.
Niedługo po tym rozpoczęła się ceremonia. Była naprawdę piękna. Molly płakała w pierwszym rzędzie, a Arthur udzielał ślubu. Siedziałam między Fredem, a Longbottomem.
-Są dla siebie stworzeni - powiedział cicho Neville w moją stronę. Kiwnęłam głową twierdząco.
-Wyglądają świetnie - dodałam, a ten uśmiechnął się. Po ceremonii znowu usiedliśmy przy stolikach. Fred zaoferował się, że pójdzie po trzy drinki. Do mnie dosiadła się Angelina.
-Clementine, Fred coś o mnie dzisiaj mówił? - spytała, a ja spojrzałam na nią badawczo. - Myślę, że dzisiaj powie mi, że chce, żebyśmy byli razem - dodała z wielkim uśmiechem. Kiwnęłam głową.
-Coś o tobie wspominał - przyznałam radośnie, ale nie wiedziałam czy ma takie zamiary. Wiedziałam tylko tyle, że ona mu się podoba. Angelina uśmiechnęła się wesoło, a Fred wrócił z trzema kubkami.Upiłam trochę ze swojego i wyczułam smak Ognistej. Uśmiechnęłam się do Weasley'a. Nachyliłam się nad jego uchem. - Zaproś Johnson do tańca - mruknęłam, a ten kiwnął głową.
Przy moim stoliku często zmieniał się skład. Każdy tańczył z każdym, ale utwory były bardzo skoczne i szybkie. W końcu orkiestra stwierdziła, że puści coś spokojnego.
-Zatańczysz ze mną? - spytał pierwszy raz tej nocy Fred wyciągając ku mnie dłoń. Twarz Angeliny miała nieodgadnioną minę. Ja spojrzałam na niego pytająco, czy jest pewien, że tę piosenkę chce zatańczyć ze mną. Kiwnął twierdząco głową. Stanęliśmy na parkiecie. Moja dłoń wylądowała na jego ramieniu, a jego na moim boku. Położyłam brodę na jego piersi. Oczami widziałam co jest za jego ramieniem, ale tylko oczy mi poza nie wystawały. 
-Dziękuję, że mnie wspierasz - wyszeptałam Fredowi na ucho. Ten uśmiechnął się lekko i kiwnął głową. Piosenka się skończyła. 
-Dziękuję za taniec - powiedział Weasley kłaniając się lekko. Ponownie kiwnęłam głową.
-Idę na górę - powiedziałam nachylając się nad jego uchem. Ten kiwnął głową. Zaczęłam iść w stronę domu, ale Rasmus mnie przywołał.
-Gdzie idziesz?
-Do toalety - odparłam z uśmiechem, a ten kiwnął głową. Weszłam do domu i poszłam schodami na górę. Weszłam do pokoju Charliego, który nie mógł się pojawić na weselu. Nie świeciłam świateł. Usiadłam na łóżku.
Z namiotu dochodziła skoczna muzyka, a mi się chciało tylko płakać. Nie potrafiłam się dobrze bawić wiedząc, że ktoś w tym momencie może być zabijany, torturowany. Że ktoś kogo znam może być po jedne, albo po drugiej stronie barykady. Pozwoliłam sobie na uronienie kilku łez. Nie chcę nikogo obarczać moim smutkiem. Nikt nie jest na to gotowy, ani nie powinien nawet się...
Nagle rozległ się huk na zewnątrz. Słychać było dużo ludzkiego krzyku. Zerwałam się z łóżka i zaczęłam biec na dół. Na zewnątrz namiot był zdewastowany. Niektórzy zbierali się z ziemi. Nie mogłam namierzyć wzrokiem Rasmusa i Rona. To wszystko działo się tak szybko. Jeszcze widziałam kilku Śmierciożerców uciekających po niebie.
Ras wyszedł po chwili spod stołu i podbiegł do mnie mocno mnie przytulając.
-Co się stało? - wymamrotałam.
-Śmierciożercy, zaatakowali nas. Hermiona, Harry i Ron gdzieś się deportowali - odparł i zaczął iść ze mną szybko do Nory. Wszyscy robili dokładnie to samo. Nikt nie wiedział co się dzieje.
Dokładnie tak zaczynała się Bitwa między dobrem, a złem. Dopiero potem okazało się, że Rufus Scrimgeour umarł z rąk Śmierciożerców i wszyscy musieli być ostrożni w dokładnie każdym aspekcie życia.
Jeszcze tej samej nocy po tym, jak zostali w Norze tylko domownicy siedzieliśmy w salonie. Niektórzy jeszcze w sukienkach i w garniturach, inni już w domowych ciuchach. 
-Każdy, powtarzam każdy ma mieć plecak spakowany na wszelki wypadek. Spodnie, bluzy, śpiwory, namioty. Każdy musi mieć to w swoim plecaku, gdyby to znowu się powtórzyło - instruowała Molly. Fred obejmował mnie ramieniem, a ja położyłam głowę na jego klatce piersiowej. Dalej miałam na sobie sukienkę, na którą naciągnęłam sweter z wielkim C na piersi. Wszyscy wyglądali na bardzo zatrwożonych.
Nikt nie wiedział co się dzieje, co się stanie i dlaczego to się dzieje. Nastał najgorszy okres w całej historii Magicznej i wszyscy z nas mieli to przeżyć. Prawie wszyscy. 

wtorek, 12 maja 2020

Rozdział 24

Następnego dnia wszyscy zaczęli się zbierać. Pakowali bagaże. Na peronie stał Hogwart Express chcąc rozwieźć uczniów wcześniej do domów. Za mną szedł Draco, który wyglądał jak zbity pies. Rozglądaliśmy się po Hogwart Expressie i w jakimś przedziale zauważyłam Neville'a, który siedział z Luną. Zapukałam lekko w w drzwi. Neville spojrzał na mnie i uśmiechnął się blado kiwając głową żebyśmy weszli. Otworzyłam drzwi. Longbottom pomógł mi z moim kufrem, położył go na szafce, a  Draco dał sobie radę ze swoim. Usiadłam przy oknie.
-Jak się czujecie? - spytałam cicho patrząc na przyjaciela. Luna zwróciła na mnie wzrok i uśmiechnęła się lekko.
-Nie jest najgorzej. Szkoda tylko dyrektora - mruknęła, a ja kiwnęłam głową. Malfoy zsunął buty i położył głowę na moich udach. Przykryłam go jego płaszczem, który powiesił przy wejściu i pogładziłam po głowie.
Nie wiedziałam czy ktoś po mnie przyjedzie na dworzec. Czy chcę kogoś narażać przez wyjście z domu. W tym momencie kompletnie nic nie wiedziałam.
Podróż do Londynu przebiegła w ciszy. Nikt nie chciał się odzywać. Nikt nie wiedział co powiedzieć.
Na dworcu pożegnałam się z Longbottomem i Luną. Draco szedł za mną nieprzytomny. Rozglądnęłam się po dworcu. W końcu ujrzałam rudą czuprynę Freda.
-Draco, skarbie, jeśli tylko będziesz chciał to przychodź do mnie. Do trzeciego tygodnia lipca na pewno będę, tylko pamiętaj o sowach - poprosiłam patrząc w jego nieobecne oczy. Malfoy wzniósł je na moją osobę i kiwnął głową.
-Do zobaczenia - wyszeptał i mocno mnie przytulił. Pogładziłam go po plecach lekko. Kiedy się odsunął zniknął szybko w tłumie, a ja ruszyłam ku Fredowi. Uśmiechnęłam się do niego blado.
-Dawno się nie widzieliśmy - powiedział z lekko sztucznym uśmiechem. Kiwnęłam głową i przytuliłam go lekko.
-Rasmus nie mógł przyjechać? - spytałam spokojnie. Weasley tylko potwierdził ruchem głowy. Wsiadłam do samochodu i zaczęliśmy jechać.
-Słyszałem o Albusie - powiedział cicho chłopak. Starałam się jak mogłam, żeby powstrzymać się przed ryknięciem płaczem. Nie dawałam rady.
-Fred - wyszeptałam i chrząknęłam. - Zawieź mnie do domu, proszę - dodałam jeszcze ciszej, a ten kiwnął głową i dojechaliśmy w ciszy.
O tej porze jeszcze nikogo w domu nie było. Weasley wniósł mój kufer na górę i ustawił go w pokoju. Usiadłam na łóżku.
-Potrzebujesz czegoś jeszcze? - spytał cicho, a ja zaprzeczyłam ruchem głowy. Byłam na skraju wrzasku i łkania. Tak bardzo chciałam, żeby wyszedł. Co też zrobił, a w momencie, gdy usłyszałam zamykanie drzwi wejściowych ryknęłam płaczem. Nie potrafiłam się opanować, puściły wszystkie tamy.
wodospad łez
Starałam się utrzymywać emocje na wodzy przy bracie i tacie. Nie chciałam ich obarczać kolejnymi okropnymi rzeczami. Tata już miał problemy w pracy, a Ras coraz mniej czasu spędzał w sklepie. Wcześniej go zamykali, bo bali się, że coś może im się stać.
Nadeszła sobota. Stanęłam przed lodówką w celu wybrania czy chcę sok pomarańczowy, czy jednak wodę. W okno zastukała sowa. Podeszłam do niej i wpuściłam do środka. Zabrałam mały świstek papieru z jej nóżki. Na karteczce naklejony był zielony smok. Odwróciłam ją i napisałam ołówkiem leżącym na szafce 'Zapraszam'.
Pół godziny później w moich progach pojawił się najbardziej pożądany Ślizgon wśród piątego i szóstego roku. Uśmiechnęłam się lekko do Draco.
-Nie przeszkadzam? - spytał trochę zestresowany. Zaprzeczyłam ruchem głowy, ale zanim zdążyłam coś powiedzieć w drzwiach salonu stanął Rasmus.
-Co on tu robi? - spytał złym tonem. Mina Draco zmieniła się na trochę przestraszoną. Spojrzałam na brata.
-Przyszedł mnie odwiedzić - odparłam i machnęłam do Malfoya, żeby szedł za mną. 
-Clementine Joyce, do jasnej cholery, on jest jednym z nich - warknął Ras. Nie zatrzymałam się ani na sekundę wchodząc ze Smokiem po schodach. 
-Czepiaj się swoich znajomych, nie moich - mruknęłam i zamknęłam za nami drzwi mojego pokoju. Spojrzałam na Draco i mocno go do siebie przytuliłam. Tak bardzo cieszyłam się, że nic mu nie jest. Że żyje.
Malfoy oplótł swoje ręce wokół mnie i czułam, że moje ramię zaczyna być mokre. Sama również zaczęłam płakać. W końcu znalazł się ktoś kto rozumiał chociaż trochę mój ból. Nie wszyscy znali ludzi po tamtej stronie. Nie wszyscy kochali ludzi po tamtej stronie.
-Emmie, jestem tym wszystkim taki zmęczony. Nie mogę spać po nocach - wyszeptał w moje ramię. Pogładziłam go po plecach.
-Prześpij się chwilę u mnie. Obudzę cię za jakiś czas, przed 18 - powiedziałam spokojnie, a ten spojrzał na mnie z wyraźną ulgą na twarzy. Pocałował mnie w czoło lekko i zsuwając z siebie spodnie wpakował mi się do łóżka. Uśmiechnęłam się lekko.
-Blaise pytał się czy też może przyjść - wymamrotał cicho. Spojrzałam na niego i zaprzeczyłam z bólem głową. 
-J-Ja... Wyjaśnię mu to - mruknęłam cicho, a Draco kiwnął głową. Nie minął moment, a Malfoy spał jak małe dziecko pochrapując czasami. Ujęłam kartkę i długopis. 
'Drogi Blaise,
Piszę, aby spytać co u ciebie? Co u twojej mamy? 
Mam nadzieję, że cała akcja skończyła się dobrze. Pozdrów ją ode mnie.
Za niedługo będę jechać do Nory, bo tam ma być Wesele Billa i Fleur. 
Na które zresztą mieliśmy iść razem . Może przeżyję towarzystwo brata. Może go nie uduszę.
Mówiąc Pisząc szczerze, Draco wygląda jak wrak. Wiem, że ty także pewnie tak wyglądasz. 
Ja nie jestem w tym gorsza, dlatego proszę cię, abyś zajął się Draco, a Draco tobą. 
Obaj jesteście bardzo odważnymi i dobrymi mężczyznami. Dacie sobie radę.'
Moja ręka na moment odmówiła posłuszeństwa, tak jak zresztą oczy, które zaszły mi łzami.
'Brakuje mi ciebie Blaise. Brakuje wspólnego śmiechu. Wspólnego płaczu.'
Twoich oczu wpatrzonych we mnie.
Twoich ust wciśniętych mocno w moje.
Twoich rąk przytulających mnie mocno do siebie.
Twojego uśmiechu dodającego mi otuchy.
'Ale sam wiesz, że gdybyś się tu pojawił twoja ostatnia wola, 
czyli moja bezwzględność - tego by nie było.
Będziemy się mam nadzieję, za jakiś czas widzieć.
Ściskam, Clementine.'
Zgięłam kartkę i westchnęłam głęboko. Kontynuowałam czytanie książki. Drzwi na moment się otworzyły i zaglądnął do środka Rasmus. Wsadziłam zakładkę w książkę i położyłam ją na łóżku. Wyszłam przed pokój zamykając cicho drzwi.
-Jesteś bardzo nieodpowiedzialna - powiedział Rasmus. Zmarszczyłam brwi lekko.
-Jestem dobrą przyjaciółką. To on i Blaise byli dla mnie w Hogwarcie oparciem. Wiedzieli co mówić, kiedy przytulić, kiedy płakać ze mną. Teraz nie wymieniamy ze sobą żadnych istotnych informacji. Nie wiem co planuje Czarny Pan, a Draco nie ma pojęcia co się dzieje tutaj. Dlaczego mielibyśmy zdradzać swoje obozy, skoro Draco może za to umrzeć, a ja nie będę na nic naciskać - odparłam patrząc mu w oczy. 
-Ufam ci - stwierdził Ras i zszedł na dół do kuchni. Westchnęłam głęboko i weszłam znowu do swojego pokoju.
Dokładnie tydzień później sowa Draco znowu zawitała w moim oknie. Znowu odpisałam 'Zapraszam'. Tym razem Rasmus nie miał nic do powiedzenia. Nie wyszedł nawet z pokoju.
-Jak się czujesz? - spytałam, gdy już siedzieliśmy z Malfoyem u mnie w pokoju.Ten usiadł na łóżku i spojrzał na mnie.
-Źle - powiedział szczerze. - Ale niesamowicie się cieszę, że mogłem cię zobaczyć - dodał i uśmiechnął się. Dawno nie widziałam tego grymasu na jego twarzy. Ja również się lekko uśmiechnęłam.
-Jeśli chcesz to idź spać, nie ma problemu - mruknęłam, a ten spojrzał na mnie z ulgą w oczach i zsunął z siebie spodnie. Usiadł na łóżku.
-Mam dla ciebie coś od Zabiniego - powiedział cicho, a ja usiadłam obok niego na łóżku. Wsunął się pod kołdrę i wyciągnął z kieszeni koszuli jakąś kartkę.
-Dziękuję - odparłam ujmując ją. Położyłam rękę na głowie Draco, a on jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zasnął w momencie. Sama wsunęłam nogi pod kołdrę. Otworzyłam delikatnie kartkę. Była zapisana zawijasami Zabiniego. Otarłam oczy z łez, żeby widzieć litery.
'Droga Clementine,
Z mamą wszystko w porządku. Bardzo ci dziękuje, że opiekowałaś się jej niezdarnym, 
nieobliczalnym (jej słowa), ale jakże słodkim (już nie jej) synem.' 
Uśmiechnęłam się wesoło do kartki. Pierwszy raz od tak długiego czasu naprawdę miałam maleńki powód do radości. Otarłam jeszcze raz łzy.
'Masz się dobrze bawić na weselu. Nie za dużo pić, to zarezerwuj na kiedyś, ale dobrze bawić. 
Staram się dbać o Draco, ale ten zidiociały kretyn jest skretyniałym idiotą. 
Mimo to dajemy sobie radę i o nas się nie musisz martwić. Znajdź kogoś, kto o ciebie będzie dbał.
Em, rozumiem, dlaczego mnie teraz u ciebie nie ma i bardzo szanuję twoją decyzję. 
Bardzo mi ciebie brakuje. Nawet nie wiesz jak bardzo.
Całuję, Blaise.'
Przeczytałam ten list jeszcze kilka razy. Nie chciałam więcej czytać. Nie chciałam mieć problemu. Schowałam go do kieszeni spodni. Czułam, że przez długi czas będzie ze mną chodził. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że aż tak długo.
Nadszedł dzień przewożenia Harry'ego do Nory. Wszyscy mieli w tym uczestniczyć. Było nas 16 osób. Każdy miał swoją parę i jedna osoba z pary musiała zamienić się w Pottera. Do mnie przypadł mój brat, Rasmus. Hermiona rozdała fiolki z eliksirem wielosokowym.
-Uważajcie na siebie - poprosił Remus, z którym leciał George. Wszyscy kiwnęli głowami znając plan na pamięć. Ruszyliśmy spokojnie, niektórzy na miotłach, inni na Testrelach. Nawet motocykl Syriusza zagrał tu jakąś rolę.
Najpierw było spokojnie. Każdy leciał swoją drogą. Nikt nikomu nie zawadzał. Wtedy zaczęło się w powietrzu roić od Śmierciożerców. Wszyscy strzelali na ślepo zaklęciami, które miały ogłuszać. Przynajmniej te nasze. Ich były śmiertelne. Wszystko skończyło się szybko, widziałam tylko upadającą klatkę z Hedwigą, ktoś spadł z miotły. W tym szale nikt nie wiedział kto.
Zaczęliśmy patrzeć na rany dopiero pod Norą. A raczej w Norze.
-Moody nie żyje - usłyszałam zaraz po wejściu przez drzwi frontowe. Głos Hagrida był donośny. Moment po tym na ziemi wylądował George, który powoli wracał do swojej formy i Remus.
-Szybko, zwolnijcie kanapę - krzyczał Lupin. Po twarzy Weasleya leciała krew. Rasmus poleciał szybko za nimi i usilnie starał się pomóc Lupinowi odratować to co zostało z ucha chłopaka.
Gdy tylko Fred wylądował na ziemi, pognał do bliźniaka. Molly siedziała przy synu i starała się jak najbardziej załagodzić rany.
-Co z nim? - Artur upadł na kolana przed George'm, a Fred nie mógł wydusić ani jednego słowa. George poruszył się lekko.
-Jak się czujesz, Georgie? - szepnęła Molly. George pomacał sobie głowę.
-Jak uduchowiony - wymamrotał chłopak.
-Co mu się stało? - wychrypiał Fred z przerażoną miną. - Mózg ma uszkodzony?
-Jak uduchowiony - powtórzył George, otwierając oczy i patrząc na bliźniaka. - Widzisz... Jestem trochę uduchowiony, ODUCHOWIONY, Fred, łapiesz teraz?
Molly zaszlochała głośno starając się wycierać dalej krew z chłopaka. Twarz Freda odzyskała zwyklejszą barwę.
-To żałosne - powiedział Fred. - Naprawdę żałosne. Jest tyle dobrych dowcipów o uszach, a ty wyskakujesz z tym uduchowionym?
-Mamo - powiedział George do płaczącej Molly. - Teraz będzie ci już łatwiej nas odróżnić - dodał i nawet ja się lekko uśmiechnęłam.
Nawet w obliczu takiej tragedii nie tracili humoru. Byłam niesamowicie wdzięczna za istnienie tej dwójki. Niesamowicie.
~~~
I jest kolejny. Pozdrawiam.

niedziela, 19 kwietnia 2020

Rozdział 23

Wszystko bardzo szybko mijało. Nikt nie wiedział jakim cudem za 2 tygodnie miał być koniec roku. Mieliśmy się porozjeżdżać do domów.
Jednak nic nie mogło być takie proste. Nad Magicznym Światem zawisło widmo łysego skurwiela. Pogłoski, że Ten-Którego-Imienia-Nie-Można-Wymawiać powrócił i był mocniejszy, niż kiedykolwiek. Osobiście nie miałam co do tego najmniejszych wątpliwości. Wiedziałam, że żyje, że chce nas wszystkich Nie Czystokrwistych zgładzić. Codziennie płakałam z tego powodu w ramię Zabniniego. I to nie było tak, że tylko ja byłam rozdartą babą. Od długiego czasu spałam u Blaise'a w dormitorium. Rodzice Flinta zażądali, by wcześniej wrócił do domu, więc było nas troje w dormitorium.
Codziennie Draco przynosił coraz to gorsze i bardziej mrożące krew w żyłach nowości.
Płakaliśmy wszyscy. Draco, Blaise i ja. Codziennie.
Siadłam przy obiedzie. Neville już przestał pytać czemu mam opuchnięte oczy i czy wszystko dobrze. Nie było dobrze, nikt nawet nie próbował tak kłamać. Każdy z nas wiedział, że szykuje się coś wielkiego. Coś co zatrzęsie posadami tej szkoły. Tylko dlaczego dwie tragedie miały się zadziać dzień po dniu? 
Nad nami zaczęły latać sowy z listami. Nie liczyłam na żaden list i żadnego nie dostałam. Przeżuwałam bez wyrazu na twarzy tosta. Neville mnie szturchnął ramieniem i pokazał głową na drzwi. Ku nim kierował się przerażony Zabini. Już z daleka widziałam łzy na jego twarzy. Ściskał jakiś papier w dłoni. Kiwnęłam głową Neville'owi i ruszyłam za chłopakiem. Szedł szybko, niesamowicie szybko i zanosił się jeszcze duszonym szlochem.
-Blaise - krzyknęłam za nim próbując go dogonić. Ten na moment się zatrzymał i spojrzał na mnie. Podbiegłam do niego i ujęłam jego dłoń. - Chodźmy do ciebie - szepnęłam, a on nawet nie próbował protestować, tylko posłusznie zaczął iść na dół. Weszliśmy do Pokoju Wspólnego, a potem do dormitorium. Blaise wszedł pierwszy, a ja zamknęłam drzwi. Jak tylko słychać było kliknięcie drzwi usłyszałam przerażająco zdewastowany płacz Zabiniego. Odwróciłam się, siedział z plecami przy ścianie koło swojego łóżka i płakał. Podeszłam do niego i usiadłam na łóżku. Ten położył głowę na moich kolanach i przytulił moje nogi do siebie. Z moich oczu mimowolnie poleciał wodospad łez.
-Co się stało? - wyszeptałam próbując brzmieć jak najspokojniej. Ten tylko podał mi pozginaną kartkę i płakał dalej. Położyłam dłoń na jego głowie i gładziłam ją delikatnie. Otworzyłam kartkę.
'Blaise, masz czas do północy na zjawienie się we dworze, inaczej twoja matka zginie.'
Nie wiem czy byłam zła, czy przerażona. Nie wiedziałam co mam czuć. Nie potrafiłam nazwać tego co w tym momencie zachodziło w mojej głowie. Odsunęłam głowę Zabiniego i usiadłam między jego udami, a stopy splotłam za jego plecami. Mocno go do siebie przytuliłam.
On tylko płakał. Zacisnął mocno pięści na swojej koszuli, którą miałam na sobie. Płakałam z nim. Nie potrafiłam nic innego zrobić. Nie byłam w stanie się ruszyć, pocieszyć go. Nie powiem mu, że wszystko będzie dobrze, bo to będzie pierdolenie.
-Kocham cię - zdołałam tylko wybełkotać, a on jeszcze mocniej do mnie przywarł i jeszcze głośniej zaczął płakać. Moje serce rozpadło się na miliony kawałków.
Do pokoju wszedł przestraszony Dracon. Odwróciłam głowę tylko na tyle, żeby pokazać nosem kartkę leżącą na łóżku. Chwilę potem cała nasza trójka, przyklejona do siebie bardzo mocno płakała w swoje ramiona.
Wszyscy zdecydowanie mieliśmy dość, a jeszcze nic się nie stało. Jeszcze nawet się nie zaczęło. Godzinę po tym, może dwie Blaise zaczynał się uspokajać. Ja patrzyłam tępo w ścianę za nami. Cała nasza trójka miała powolne odleżyny od drewnianej podłogi.
-Blaise, musisz się pakować - wyszeptałam dotykając jego głowy. Ten spojrzał na mnie pustymi oczami. Ujęłam jego twarz i delikatnie pocałowałam go w czoło, potem w prawe oko i lewe oko, nos, na moment zatrzymałam się na ustach. Poruszył twarzą dopiero przy nich. Mocno przycisnął swoje wargi do moich. Odsunął się.
-Dobrze - powiedział zdartym głosem i wstał. Spojrzałam na Draco. Wszyscy mieliśmy w oczach żal i pustkę jednocześnie. Wstałam i podałam dłoń Malfoyowi. Ten ujął ją i wstał. Pogładziłam go po głowie, a on pocałował mnie we włosy tuż nad skronią. 
Zaczęliśmy o siebie niesamowicie mocno dbać w ostatnim czasie. Każde z nas było dla drugiego jak największym oparciem. Podeszłam do Blaise'a. 
-Będziesz pakować - stwierdziłam cicho, a ten kiwnął głową i podszedł do skrzyni. Otworzył ją, a ja podawałam mu koszule, spodnie, piżamy, bluzy. Zostawiłam tylko jedną czarną bluzę. Ściągnęłam z siebie koszulę, którą miałam na sobie i też mu ją podałam. Ten spojrzał na mnie i kiwnął lekko głową. Założyłam na siebie bluzę wiszącą w szafie. Zapięłam ją do połowy. Blaise spakował jeszcze kilka zeszytów i jakieś dwa podręczniki. Zatrzymał się na moment i spojrzał na mnie.
-Em, musimy zerwać. Nie możesz się wahać czy mnie zabić, gdy będę po drugiej stronie - powiedział zimnym głosem patrząc mi w twarz. 
-Nie - powiedziałam pewnym głosem. Zabini podszedł do mnie i położył dłonie na moich policzkach.
-Skarbie, proszę. To będzie ostatnia rzecz, o którą cię kiedykolwiek poproszę - wyszeptał przysuwając swoje czoło do mojego. Był pewien tej decyzji. 
-Nie - powtórzyłam tak samo pewnym głosem jak wcześniej. Ten zamknął na moment powieki. Jego policzki znowu stały się mokre. Dokładnie tak jak moje. Nie wiedziałam, że ludzie są w stanie wyprodukować tak wielką ilość płynów.
-Błagam - wymamrotał przerażonym głosem. - Zrób to dla mnie - dodał otwierając oczy. Widziałam, że był sparaliżowany strachem. Kiwnęłam twierdząco głową wbrew sobie.
-W momencie, gdy przekroczysz próg Pokoju Wspólnego nie będziemy razem? - spytałam całkowicie wbrew sobie i wyciągnęłam w jego stronę mały palec. Ten objął mój mały palec swoim i przytulił mnie mocno do siebie całując w czoło. Zamknęłam oczy głęboko wdychając zapach perfum Zabiniego. Po kilku krótkich minutach odsunął się ode mnie.
-Muszę już iść, nie chcę, żeby coś jej zrobili - powiedział patrząc to na mnie, to na Malfoya. Wszyscy kiwaliśmy głowami w ten sam sposób. Blaise podszedł do Draco.
-Będziemy się widzieć, ale uważaj na siebie - usłyszałam łamiący się głos Smoka. Podeszłam do drzwi. Chciałam się pożegnać na osobności. Mimo że Draco wiedział i widział bardzo dużo, to to pożegnanie chciałam odbyć bez świadków. 
-Opiekuj się Emmie, tak jak ona będzie się opiekować tobą - powiedział Blaise odsuwając się od Malfoya. Oboje kiwnęli głowami. Blaise wyszedł ze mną na korytarz i zamknęliśmy drzwi. 
Spojrzałam na Zabiniego, a on mocno wpił się w moje usta. Całowaliśmy się w pośpiechu, łapczywie. Powoli brakowało powietrza. Żadne z nas nie zwracało na to uwagi. W końcu musieliśmy się od siebie odkleić. Spojrzałam na Zabiniego z lekko zaróżowiałymi policzkami. Wiedziałam, że moje włosy są potargane, a jego koszula pomięta.
-Nawet nie wiesz jak cholernie cię kocham - powiedział całując mnie w czoło. Pogładziłam go po policzku.
-Ja ciebie też - odparłam z bladym uśmiechem. - Teraz idź, pozdrów mamę - dodałam, a ten kiwnął głową i ostatni raz mnie pocałował. Ruszył na dół i w momencie, gdy przekroczył próg Pokoju Wspólnego wiedziałam, że nie ma już odwrotu. Że teraz muszę traktować go jak Śmierciożercę, jeśli będzie stał po przeciwnej stronie i musiał mi coś zrobić. Weszłam do dormitorium nie przejmując się jak wyglądam. Spojrzałam na Draco. Siedział na swoim łóżku z oczami wbitymi w dłonie.
-Przyjdą tu jutro. Na chwilę. Nie znienawidź mnie za to co będą kazali mi zrobić - powiedział chłopak. Usiadłam za nim na łóżku i położyłam mu dłoń na plecach.
-Nie znienawidzę - wyszeptałam. - Żadnego z was nie znienawidzę - dodałam jeszcze ciszej. Draco kiwnął głową. 
-Jestem zmęczony - powiedział cicho patrząc na mnie. Oparłam się o zagłówek łóżka i wsunęłam nogi pod kołdrę.
-Połóż się. Ja i tak nie dam rady zasnąć - wyszeptałam, a ten kiwnął głową. Malfoy przebrał się w piżamę i położył głowę na poduszce. Podkulił lekko nogi. Położyłam dłoń na jego głowie delikatnie ją głaskając. Nie wiem co jutro Draco zrobi. Nie chciałam wiedzieć. Najważniejsze było to, że go nie opuszczę. Tego byłam pewna i dotrzymałam słowa. 
Nie spałam całą noc. Nie dałam rady. Dopiero nad ranem udało mi się zmrużyć oko. Jak się obudziłam Draco już nie było, a za oknem słońce już zaszło. Czułam, że coś złego się musiało stać. Miałam wrażenie, że cały Hogwart zamarł. Dopięłam bluzę i ruszyłam na zewnątrz. Widziałam, że inni uczniowie to samo przeczuwali i wielu w piżamach schodziło na dół po schodach.
Malfoy, co się stało do cholery.
Na początku tłumu ludzi słyszałam jakieś krzyki, ktoś coś bełkotał. Nikt nie wiedział co się dzieje. Wszyscy szli coraz szybciej. Na ustach uczniów było tylko nazwisko dyrektora.
Dumbledore?
Draco, co wyście zrobili?
Wreszcie wylądowałam blisko drzwi. Starałam się wypatrzeć w tłumie jakąkolwiek znaną i lubianą twarz. Dopiero jak przeszłam przez drzwi ktoś chwycił mnie za rękę. Za mną stał przerażony Longbottom. Ścisnęłam jego dłoń mocniej.
Smoku, do jasnej cholery.
Ludzie wpadali na siebie. Starali się nie przepychać, ale było to fizycznie niemożliwe. Na ustach były już dwa słowa. Jedno poznałam wcześniej. Nazwisko dyrektora. Drugie nie przechodziło mi przez gardło tak spokojnie.
UMARŁ.
KURWA KURWA KURWA
Nagle wszystko potoczyło się szybko. McGonagall zakryła ciało dyrektora białą płachtą. Ktoś kazał być cicho. Ludzie zaczęli unosić różdżki z żarzącymi się końcówkami do góry, do nieba. Mimowolnie też to zrobiłam. Spojrzałam na Longbottoma.
-Muszę iść - wyszeptałam i chowając różdżkę zaczęłam się przepychać do Zamku. Ruszyłam biegiem po schodach na dół. Wpadłam do Pokoju Wspólnego Ślizgonów. Nie było żywej duszy po drodze. Wbiegłam do dormitorium. Słyszałam tylko odgłos prysznica.
-Draco? - powiedziałam głośno z lękiem w głosie. Dotknęłam klamki, poruszyłam nią. Drzwi były otwarte. Weszłam do środka. Łazienka była zaparowana. Doszedł do mnie odgłos cichego płaczu. Otworzyłam drzwi kabiny. Sięgnęłam, żeby wyłączyć wodę. Malfoy siedział w brodziku bez koszulki i płakał ściskając mocno swoje kolana. Weszłam do środka i podałam mu dłoń.
-Smoku, musisz wstać - powiedziałam łagodnym głosem. Ten spojrzał na mnie spomiędzy opuchniętych od płaczu oczu. 
-Nie zabiłem go - wychrypiał, a ja kiwnęłam głową. Ujął moją dłoń i podniósł się. Podałam mu ręcznik i na moment wyszłam po jego piżamy. Wróciłam i podałam mu je.
-Ubierz się - powiedziałam cicho i wróciłam do pokoju. Sama się przebrałam w swoje. Chciałam tylko iść spać. Po chwili z łazienki wyszedł Draco w piżamach. Ujęłam jego dłoń i wsadziłam do łóżka. Położyłam się obok i przykryłam nas kołdrą. Po policzkach Malfoya dalej płynęły łzy. - McGonagall nalega, żeby wrócić do domów po pogrzebie Dumbledore'a - stwierdziłam cicho. Malfoy skulił się jeszcze bardziej. - Do trzeciego tygodnia lipca powinnam być w domu. Możesz do mnie przyjeżdżać, jeśli tylko będziesz chciał. Tylko wysyłaj sowy. Jeśli ci odpiszę to jestem, dobrze? - spytałam gładząc go po mokrych włosach. Draco pokiwał głową.
-To był Snape, ja nie dałem rady - wyszeptał, a ja kiwnęłam głową i pocałowałam go w ucho. 
-Śpij - szepnęłam, a ten odwrócił się do mnie plecami. Przytuliłam lekko jego plecy. 
To była kolejna noc, której nie będzie mi dane zasnąć.
Miało być ich znacznie, znacznie więcej.
~~~
Ten rozdział miał zawierać więcej rzeczy, jednak tak bardzo przepełniała mnie pustka po stracie Blaise'a, że postanowiłam zawrzeć ją tutaj w większości rozdziału. Pozdrawiam.