poniedziałek, 25 czerwca 2018

Rozdział 2

Na schodach rozległy się ciężkie kroki. Do pokoju wsunęła się niska kobieta w zielonej sukience z ciemnym kapeluszem. Na jej twarzy pokrytej głębokimi zmarszczkami, malował się niepokój. Zwróciłam wzrok z okna na Augustę Longbottom. Przetarłam twarz rękawem swetra i uśmiechnęłam się lekko do kobiety.
-Nic wam nie jest? - spytała z przejęciem podchodząc do chłopaka i kładąc dłonie na jego ramionach. Jej oczy wędrowały między mną, a Nevillem. Zaprzeczyłam ruchem głowy.
-Wszystko w porządku. Zdążyliśmy się schować i po prostu wyszli. Nic się nie stało wielkiego - stwierdziłam z bladym uśmiechem. Ta kiwnęła głową i odsunęła się od wnuka trochę mi niedowierzając. Czułam, że po prostu chciała mi wierzyć. To było dla niej w tym momencie ważniejsze. Wygodniejsze. - Mam pytanie ciociu, czy to byłby problem jakbym na moment wpadła do Rasmusa? - spytałam patrząc na nią wielkimi oczami. Takiego efektu oczekiwałam. Ta westchnęła ciężko. Widać było, że nie chciała mnie stąd wypuścić. Że wolała, żebym została w bezpieczniejszym miejscu, a nie łaziła po Pokątnej, tuż koło Nokturnu.
-Oczywiście, nie trzymam cię tu Clementine. Tylko przyjdź na obiad. Zaproś też Rasmusa. Dawno go nie widziałam - powiedziała, a z każdym kolejnym słowem trochę się rozchmurzała. - Powiedz mu, że będę robić jego ulubione klopsiki - dodała już z wesołym wyrazem twarzy. Kiwnęłam głową przybierając na twarz uśmiech.
-Teraz to na pewno praca w biurze będzie musiała poczekać - powiedziałam z lekkim śmiechem. Ta kiwnęła radośnie głową i znikła w drzwiach drepcząc powoli na dół. Zwróciłam wzrok na Neville'a. Widziałam na jego twarzy niepokój. Podeszłam do niego i ujęłam lekko jego dłoń.
Nie powinnam była go w nic takiego wplątywać. Nawet jeśli Barty nie zrobił nic mi, to nie mam pewności, że inni będą to respektować i jakkolwiek ujdziemy z życiem. Wszystko się wyklaruje z czasem. Na razie musiałam znaleźć się blisko Rasmusa, wszystko mu powiedzieć i mieć nadzieję, że nie zdenerwuje się za bardzo.
-Wiem o czym myślisz, ale nie jedziemy tam autobusem. Proszek Fiuu załatwi sprawę - mruknął Neville i łapiąc mnie za dłoń ruszył na dół. Nie dał mi nawet dojść do głosu, chociaż wcale nie chciałam jechać autobusem do Dziurawego Kotła.
Chyba.
No dobrze, przyznaję, chciałam jak najbardziej tam w ten sposób się dostać. Czemu? Bo to ryzykowne, ciekawe. A może po prostu chciałam zobaczyć co jeszcze Śmierciożercy zniszczyli, kogo zaszczuli jak psa. Chciałam mieć więcej powodów do nienawidzenia ich. Byłoby mi o wiele prościej uporać się z dzisiejszym spotkaniem.
Neville wpakował mi w dłoń trochę proszku Fiuu. Spojrzałam na niego i rzuciłam proszek pod nogi mamrocząc nazwę ulicy Pokątnej. Zniknęłam w zielonym płomieniu, by zaraz pojawić się wśród szarych uliczek i pozamykanych sklepów. Odsunęłam się z miejsca i rozglądnęłam spokojnie. Wylądowałam tuż przy wejściu na Śmiertelny Nokturn. Nawet nie próbowałam sobie wyobrażać jak okrutne rzeczy muszą się tam dziać. Tuż za mną pojawił się Longbottom.
-Naprawdę nie przepadam za teleportacją - mruknął cicho otrzepując się z popiołu z kominka. Zaśmiałam się pod nosem i ruszyłam w stronę najbardziej kolorowego i wyróżniającego się w tej szarzyźnie sklepu. Uśmiechnęłam się na widok wielkiej głowy rudego bliźniaka na szyldzie z podnoszącym się kapeluszem i znikającym zającem pod nim.
-Zawsze ten widok podnosi mnie na duchu - przyznałam kładąc dłoń na klamce. Neville kiwnął głową z równie wielkim uśmiechem na twarzy. Nad nami rozległ się dźwięk małego dzwoneczka zawieszonego nad drzwiami. Weszłam spokojnie do środka i ruszyłam w stronę stromych schodów na środku wielkiego pomieszczenia.
Z każdej strony otaczały mnie półki z niesamowicie dziwnymi rzeczami, które stworzyli bliźniacy, czasami z pomocą mojego brata. Ras zazwyczaj jednak zajmował się przyjmowaniem zamówień, papierkami i liczbami. Bliźniacy wymyślali tak wiele rzeczy, od pogody w butelce, peruwiańskiego proszku natychmiastowej ciemności, przez jadalne mroczne znaki, aż po diaboliczną prowokację diabła. I kiedy już myślałam, że nie potrafią mnie niczym zaskoczyć im to jednak za każdym razem się udawało. Czy to zabawną nazwą, czy czymś z totalnego kosmosu, co o dziwo działało i ludzie chcieli to kupować. Byłam pod wielkim wrażeniem ich pracy. Ogromnym.
-Clemmy - usłyszałam tuż przed sobą dwugłos. Spojrzałam w stronę dwóch wyszczerzonych radośnie rudych mężczyzn. Uśmiech od razu wkroczył na moją twarz. Podeszłam do nich i obojgu przytuliłam. Nie wiem co w nich tak niesamowitego było, ale nie spotkałam człowieka, który na pierwszy rzut oka na nich nie miałby uśmiechu na twarzy.
Może poza Granger, ale to już inna historia.
-Dawno się nie widzieliśmy - przyznałam wesoło odsuwając się od nich. Ci pokiwali zgodnie głowami, po czym podali dłonie Longbottomowi na powitanie. - Gdzie jest Ras, muszę z nim porozmawiać - dodałam już poważniejszym głosem. Ci popatrzyli po sobie.
-W biurze, zaprowadzę cię - powiedział spokojnie Fred. Ja kiwnęłam głową z wdzięcznością. - To musi być faktycznie spora sprawa. Mimo wszystko za rzadko tu bywasz - stwierdził idąc w sobie znanym kierunku. Tylko zerknęłam na Longbottoma, którego zabrał George z zamiarem pokazania nowych wynalazków. Widok śmiejących się oczu Neville'a podniósł mnie trochę na duchu.
-Staram się jak najczęściej, ale to taka nietypowa sytuacja - mruknęłam chowając dłonie głęboko w kieszenie spodni. Weszliśmy w mniej kolorowy korytarz za alejkami sklepu.
-Coś się stało? - spytał Fred z lekkim przejęciem w głosie. Spojrzałam na niego i wzruszyłam bezradnie ramionami. Ten westchnął i objął mnie ramieniem. Uśmiechnęłam się do niego blado.
-Śmierciożercy byli w okolicy domu Neville'a - mruknęłam, ale widziałam jak twarz Freda tężeje, a on sam przystaje. Podniosłam lekko ręce w celu uspokojenia i wyjaśnienia się. - Nic nam nie jest. Ani cioci Auguście. Sytuacja opanowana. Ucierpiały tylko drzwi - dodałam pewnym tonem. Ten przetrawił to szybko i kiwnął głową.
-Uciekliście? - spytał dalej trochę niepewnym tonem. Spojrzałam w stronę drzwi do biura Rasmusa. Ten położył dłoń na moim ramieniu. Zwróciłam wzrok na rudego chłopaka.
-Mogę wszystko powiedzieć Rasmusowi? Wtedy wyjdzie z kontekstu. Trochę jest tutaj opowiadania - poprosiłam, a ten kiwnął głową. Odetchnęłam z lekką ulgą. Ruszyliśmy do biura. Zapukałam do drzwi.
-Proszę - mruknął zaspany głos ze środka. Uchyliłam drzwi i zobaczyłam brata nad papierami z kawą w dłoni. Na mój widok uśmiechnął się zaskoczony. - Emms, co ty tu robisz? - spytał weselszym tonem. Usiadłam na siedzeniu na przeciwko niego.
-Przychodzę w nagłych wypadkach - przypomniałam z bladym uśmiechem. Ras zmarszczył brwi. Spojrzałam mu w oczy. - Spotkałam dzisiaj Bartyego.  A raczej on spotkał mnie - dodałam i zaczęłam bawić się palcami.
-Co? - zdołał wydusić z siebie tylko mój brat. Nigdy nie widziałam tak wielkiej konsternacji na jego twarzy, jak teraz. Tak nagle się pojawiła. Umknęła mi ta sekunda. Nasze oczy się wreszcie spotkały, a ja zaczęłam opowiadać od momentu pierwszego huku na dole, aż do odgłosu upadających reklamówek cioci Augusty. - Emms, czy ty jesteś niepoważna? W ten sposób się do niego odzywać? Mógł cię skrzywdzić! Mógł zabić! Co ja bym niby bez ciebie zrobił? Jak bym sobie poradził? Pomyślałaś o mnie? Nie, oczywiście, że nie! A o tacie? Na pewno nie! Nigdy o nas nie myślisz! Nigdy! - warczał chodząc zdenerwowany za biurkiem. Spojrzałam na niego.
-Nic by mi nie zrobił - wymamrotałam, ale nie usłyszał  mnie nawet. Dalej warczał wiązankę. Ścisnęłam dłoń w pięść i mocno uderzyłam w biurko. Aż kubek z końcówką kawy podskoczył. Nastała cisza. - Nie skrzywdziłby mnie. Doskonale o tym wiesz - powiedziałam pewnym głosem patrząc na niego. Przez chwilę mierzyliśmy się zdenerwowanymi spojrzeniami, ale on ustąpił pierwszy. Usiadł na swoim krześle.
-Wiem - wybełkotał pod nosem wzdychając głęboko. Spojrzałam na Freda siedzącego cicho na fotelu koło mnie. Jego dłoń dalej spoczywała na moim ramieniu. Nawet tego nie czułam. Na jego twarzy malowało się czyste zmartwienie, nie było na niej miejsca na złość. W tym momencie był całkowitym przeciwieństwem Rasmusa. Położyłam dłoń na jego ręce.
-Naprawdę nic by mi nie zrobił. Nie zdołałby. To byłoby wbrew niemu - mruknęłam patrząc to na Rasmusa, to na Freda. Oboje kiwnęli głowami w jednym momencie. Uśmiechnęłam się blado. Westchnęłam głęboko. - Uznałam, że powinieneś wiedzieć - wymamrotałam. Jego oczy spoczęły na mnie, a jego górna warga delikatnie zadrżała.
-Uważaj na siebie Emms - odparł, a ja kiwnęłam głową. Wstałam z krzesła.
-Ciocia Augusta kazała ci przekazać, że zaprasza na obiad. Ale przyniosę ci do domu, na kolację zjesz twoje ulubione klopsiki.
-Nawet niespecjalnie podnosi mnie na duchu - powiedział Ras z lekkim uśmiechem. Pokiwałam z politowaniem głową. - Trzeba wyłożyć pióra na półki - dodał wyciągając pudełko z biurka. Fred ujął je w dłonie. Kiwnął głową.
-Widzimy się w domu na kolacji - powiedziałam ruszając do wyjścia. Szłam za Fredem z chęcią pomocy przy piórach. Szliśmy w kompletnej ciszy przez szary korytarz, między alejkami przepełnionymi kolorowymi pierdołami. Zdecydowanie myślałam, że ta konfrontacja wyjdzie gorzej, bardziej boleśnie. Chyba się cieszyłam, że poszła po mojej myśli. Chociaż trochę. Rudy przystanął przy jednej z półek i otworzył pudełko. Zgarnęłam kilka piór z niego i zaczęłam układać w odpowiednich koszykach.
-Bałaś się? - spytał cicho Weasley. Spojrzałam na niego wkładając ostatnie pióro w dłoni do żółtego koszyczka. Zaprzeczyłam ruchem głowy.
-Byłam zła, zaskoczona, ale nie bałam się. Nie jego.
~~~
Trochę mnie nie było. Ale to przez sesję, egzaminy i seriale. Dlatego pozdrawiam i zapraszam do komentowania.

piątek, 8 czerwca 2018

Rozdział 1

Wstałam z łóżka i przeczesałam dłońmi włosy. Podeszłam do drzwi i zaczęłam schodzić po schodach z ciemnego drewna. Ruszyłam w stronę jasnego pokoju, z którego dochodził zapach kawy.
Wsunęłam głowę do kuchni. Przy blacie stał wysoki czarnowłosy chłopak. Uśmiechał się do kanapki z szynką, podczas robienia dwóch innych. Szary kardigan idealnie przylegał do jego ciała, ale wyglądał zadziwiająco dobrze. Jeszcze u nikogo kardigan nie wyglądał tak świetnie, jak u niego. Nikt nie był na tyle szalony, żeby paradować w kardiganie.
-Całe życie byłam pewna, że jesteś socjopatą. Sam przeczyłeś, ale to jak patrzysz na tą kanapkę mnie przeraża - stwierdziłam wchodząc do kuchni już normalnie. Neville spojrzał na mnie swoimi zielonymi oczami pełnymi zdziwienia.
-Emmy, pytałem czy chcesz iść ze mną, to zaprzeczyłaś, a teraz mi robisz wyrzuty, bo robienie kanapek sprawia mi przyjemność - zaśmiał się wesoło. Uśmiechnęłam się do chłopaka radośnie i usiadłam na jednym z krzeseł ustawionych przy wyspie na środku kuchni. Oparłam łokcie o marmurowy blat, a palce u stóp o szafki z ciemnego drewna. Longbottom postawił przed moją twarzą zielony talerz, na którym leżało kilka kanapek. Sam podsunął sobie do mnie srebrne krzesło i ujął jedną z nich.
-Wiem Nev, po prostu kocham cię drażnić - stwierdziłam radośnie. Ten tylko kiwnął głową z politowaniem wkładając sobie kanapkę do ust.
Spojrzałam w okno, za którym rozciągał się widok na tył podwórka. Kilka rzędów kwiatów, zazwyczaj różowych lub białych. Trzy jabłonie i kilka krzewów truskawek. Babcia Neville'a bardzo dbała o to miejsce. Było jej oczkiem w głowie. Ja i Longbottom pomagaliśmy jej tam kiedy tylko mogliśmy lub byliśmy dostępni. Fakt faktem przez większość roku siedzieliśmy w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart, gdzie idealnie udawaliśmy, że jednak się tam nadajemy i wcale nie mamy dość niektórych wykładowców, jak Nietoperz, który od samego początku nie lubił Longbottoma.
Mówiąc szczerze nie wiedziałam czemu mógł go nie lubić. Wiedziałam, że Neville bywał zapominalski, dziwny czy fajtłapowaty, ale kiedy tylko mógł przykładał się do swojej nauki, pracy. Mimo tej całej okropnej otoczki był złotym człowiekiem. Nawet nie wiedziałam, że przez te pięć lat znajomości tak bardzo się zżyjemy.
Pamiętam przecież jakby to było wczoraj, jak Granger łaziła po Hogwart Expressie w poszukiwaniu Teodory, która jakimś magicznym sposobem znalazła się w przedziale razem ze mną, bliźniakami Weasley i moim starszym bratem, Rasmusem. Usiadła grzecznie przy moim udzie i została tam, aż do momentu przyjścia Neville'a.
-Clementine Joyce, bardzo mi miło - powiedziałam wesoło wystawiając do niego swoją małą dłoń. Chłopak spojrzał na mnie zaskoczony swoimi wielkimi zielonymi oczami. Ujął moją dłoń i lekko nia potrząsnął.
-Neville Longbottom. Słyszałem, że jest tu moja ropucha Teodora - stwierdził cicho. Ja kiwnęłam głową ochoczo. Wskazałam ręką na zwierzę koło mojej nogi. Wtedy pierwszy raz ujrzałam uśmiech na jego twarzy. Rasmus do tej pory śmieje się z tej chwili. Miał gdzieś dziewczynę, ale na widok ropuchy prawie przewrócił się ze szczęścia. - Dziękuję - powiedział z większą pewnością w głosie i zabrał Teodorę. Ruszył do drzwi z przedziału, ale na moment się zatrzymał i spojrzał na mnie wesoło. Wrócił się i wyciągnął do mnie dłoń z czymś co wyciągnął z kieszeni. Podałam mu rozłożoną dłoń, na której on położył Czekoladową Żabę. Potem zniknął w drzwiach przedziału. Usiadłam wygodnie na siedzeniu i otworzyłam ostrożnie Żabę.
-Kogo masz? - spytał George z zaciekawieniem. Ugryzłam Czekoladową Żabę i wyciągnęłam kartę z opakowania. Obejrzałam ją z obu stron. Hologram przedstawiał potężnego mężczyznę z brązowo-rudą brodą i długimi włosami. W dłoni dzierżył miecz.
-Godryk Gryffindor - przeczytałam nazwisko z karty. Rasmus zaśmiał się wesoło.
-To chyba znak, że dołączysz do nas w tym roku Clemmy - stwierdził radośnie Fred. Spojrzałam na niego uradowana. Bardzo chciałam iść do Gryffindoru. Ras opowiadał mi o nim tak niesamowite rzeczy. O miłych ludziach zawsze chętnych do pomocy. O odwadze jego członków. O wielu wyjściach i wielu przyjaciołach.
-Naprawdę? - spytałam wesoło. Ten kiwnął radośnie głową. I tak się faktycznie później stało. Zostałam przydzielona do Gryffindoru, ale także przez Teodorę zyskałam jednego z najlepszych ludzi w moim życiu, który teraz zapewne coś mówił, a ja wcale go nie słuchałam.
-Clem, wcale mnie nie słuchasz - mruknął z niezadowoleniem chłopak siedzący naprzeciwko mnie. Potrząsnęłam głową przecząco.
-Przecież cię słucham Nev, dlaczego mnie o takie herezje posądzasz? - spytałam urażona dogłębnie. Ten machnął ręką lekko dojadając kanapkę. Ujęłam ostatnią z talerza. W drugą dloń ujęłam jeszcze kubek letniej już kawy przygotowanej pół godziny temu. Longbottom położył talerz w zlewie i ruszyliśmy do niego na górę. Usiadłam na łóżku przyodzianym w zieloną pościel w jakieś liście. Podszedł do okna w głębi jasno żółtego pokoju. Kubek z kawą postawiłam na stoliku nocnym stojącym po lewej stronie łóżka.
-Ciekawe kiedy wróci babcia - mruknął spokojnie, a ja nawet nie miałam możliwości na odpowiedzenie mu czymkolwiek.
Usłyszeliśmy wielki huk na dole, jakby ktoś wyrwał drzwi z zawiasów. Zerwałam się z łóżka i pierwsze co to zaciągnęłam Neville'a do łazienki. Kiedy wszedł do niej drzwi do pokoju otworzyły się z hukiem. Nie miałam już czasu wejść, więc zamknęłam je chroniąc Neville'a. Odwróciłam się w stronę drzwi starając się panować nad strachem jak najbardziej potrafiłam. Wtedy spojrzałam w brązowe oczy pełne złości, ale i szaleństwa. Tak dobrze niegdyś mi znane. Różdżka w dłoni Juniora została opuszczona równie szybko jak kąciki jego ust, gdy tylko zrozumiał przed kim stoi.
-Emm - wymamrotał cicho równie zaskoczony jak ja. Przyłożyłam dłoń do ust z żalem w oczach. Pięć lat temu zniknął z sąsiedztwa. Jego rodzice sami nie wiedzieli, gdzie poszedł. Gdzie zaczął siać postrach. Ale czułam wtedy, że znam jego normalne oblicze. Dla mnie ten morderca w gazetach to dalej człowiek, który zaklejał mi rany na kolanach kiedy uczyłam się jeździć na rowerze czy zabierał nad jezioro, bo bardzo chciałam zobaczyć łabędzie.
Ruszyłam powolnym krokiem w jego kierunku. Jego twarz wyrażała czyste przeprosiny. Nie było w niej żadnego fałszu, żadnych ukrytych znaczeń. Do domu ktoś wszedł.
-Crouch, jesteś tu? - spytał męski głos z dołu. Barty patrzył cały czas w moje oczy. Kiwnęłam delikatnie głową, bo tamten mógłby ruszyć na górę w poszukiwaniu kolegi.
-Jestem. Tutaj czysto, nikogo nie ma - wymamrotał pewnym głosem. Stanęłam metr od mężczyzny i opuściłam dłoń w dół. Dalej jednak grymas zdziwienia pozostał na mojej twarzy.
-Dobrze, to widzimy się w kolejnym domu, jak tylko wyjdziesz - dodał głos z dołu wesołym tonem. Chyba wyszedł z domu i ruszył pogwizdując pod nosem dalej zabijać sąsiadów. Crouch uniósł lekko dłoń w moją stronę. Podniosłam swoją i ujęłam jego za nadgarstek przecząc ruchem głowy.
-Musisz stąd iść. Masz omijać ten dom za wszelką cenę. Nikomu stąd nie może się stać krzywda - wymamrotałam patrząc mu głęboko w oczy. Brązowy kolor lekko się rozmazał pod wpływem napływających łez, ale pokiwał głową, że rozumie i zabrał dłoń. Odwrócił się na pięcie i ruszył na dół po schodach. W połowie na moment się zatrzymał i spojrzał na mnie.
-Uważaj na siebie Emm - poprosił cicho, a ja tylko kiwnęłam głową z bladym uśmiechem. Gdy tylko wyszedł z domu usiadłam na łóżku i ukryłam twarz w dłoniach.
Akurat teraz musiałam go spotkać? Akurat teraz musiał wleźć ponownie w moje życie? Myślałam, że już go tutaj nie będzie, że go nie potrzebuję.
I tak było. Nie potrzebowałam żadnego Śmierciożercy, jeszcze po tym co zrobili z rodzicami Neville'a nie szanowałam ich w żadnej sytuacji. Trochę jednak potrzebowałam Juniora, tej jego ludzkiej wersji, nie bestii, która zabija na zamówienie, dla zabawy.
-Neville, możesz wyjść - wymamrotałam wystarczająco głośno, by mnie usłyszał zza dłoni na twarzy. Usłyszałam ruszenie klamką i szybki trucht w moją stronę. Ten ukląkł przede mną i położył dłonie na moich kolanach.
-Clementine, nic ci nie jest? - spytał używając mojego całego imienia. Brzmiało to tak kretyńsko poważnie. Odsunęłam dłonie z twarzy ukazując zapłakane oblicze. Nawet nie wiem kiedy łzy zaczęły ściekać z moich oczu.
-Jest w porządku - wymamrotałam, a ten usiadł koło mnie i mocno objął mnie swoim ciałem. Wtuliłam się w Longbottoma mocno. - Jest pewna rzecz, o której ci nie powiedziałam - wyszeptałam mu na ucho rzewnie. Ten odsunął się ode mnie dalej trzymając dłonie na moich ramionach. - Kiedyś mieszkała naprzeciwko naszego domu porządna rodzina. Ojciec był sędzią w Ministerstwie, matka gospodynią domową. Mieli syna, kilka lat starszego od nas. Raz jechałam rowerem, bo uparłam się, że potrafię, że dam radę. Tata nie chciał się ze mną spierać. Spuścił mnie na moment z oczu. Nadziałam się na płot sąsiadów z naprzeciwka. Chłopak to zauważył. Od razu pomógł małej sierocie. Tak zyskałam przyjaciela, mimo że dwa razy starszego ode mnie. Stał się jakby drugim moim bratem, a ja jego jedyną siostrą. Aż pięć lat temu zniknął. To jest pierwszy raz jak go od tamtej pory widzę. Pierwszy raz od tak dawna widzę Bartyego Croucha Juniora - wymamrotałam patrząc cały czas w oczy Neville'a. Jego usta delikatnie się otwarły ze zdumienia, a dłonie zsunęły bezwładnie po moim ciele. Zamknęłam oczy na moment wciskając dużo powietrza do swoich płuc.
-Dlaczego o tym wcześniej nie mówiłaś? - spytał cicho czarnowłosy chłopak. Uchyliłam powieki i spojrzałam na niego. Wzruszyłam bezradnie ramionami. Ten westchnął głęboko i położył ponownie dłonie na moich ramionach. - Cieszę się, że nic ci nie jest - dodał cicho patrząc mi w oczy. Uśmiechnęłam się do niego blado.
Do domu ktoś wszedł. Usłyszałam plastikowe reklamówki uderzające o podłogę.
-Neville? Clementine? - spytał głośno starszy głos z dołu. Odsunęłam się od chłopaka i wstałam z łóżka.
-Jesteśmy na górze - odparł głośno Neville. Przetarłam twarz dłonią i spojrzałam w okno.
Chyba do końca życia będę się zastanawiać dlaczego to przytrafiło się właśnie mi. Dlaczego teraz? Po prostu dlaczego.
~~~
Także no, kolejny rozdział. Wyjaśnia sporo rzeczy z prologu. Mam nadzieję, że chociaż trochę się podoba taki początek nowej przygody. Dlatego pozdrawiam i zapraszam do komentowania.

wtorek, 5 czerwca 2018

Prolog

Jednego byłam pewna. Nie byłam na to gotowa. Muszę to przyznać, powiedzieć głośno. Wykrzyczeć!
Ja, Clementine (NIE WAŻ SIĘ ŚMIAĆ Z MOJEGO IMIENIA!) Joyce nie byłam gotowa na ponowne spotkanie całego zła świata, które patrzyło na mnie wtedy z tak wielkim żalem, tak dużym niepokojem. Jakby się bał, że jednym niewłaściwym słowem czy gestem będzie w stanie mnie zniszczyć. Nie wiedział, że to już nastąpiło w momencie przekroczenia przez niego progu tego domu.
To wyszło tak nagle. Znowu zaczęli zabijać, tym razem w okolicy domu Longbottomów.
Dlaczego akurat tam?
Dlaczego znowu chcieli skrzywdzić kogoś o tym nazwisku?
Jakby już mało szkód tej rodzinie wyrządzili.
Do tej pory zastanawiam się dlaczego moim pierwszym odruchem było ukrycie Neville'a, a nie siebie? Czemu wystawiłam siebie na nieznane? Może w głębi duszy miałam nadzieję, że to ta brązowooka kanalia. Może mój mózg wtedy jeszcze tego nie przetrawił, ale zadziałał odruch i wystawił mnie na rychłą śmierć.
Czyżby?
Dalej żyję, ledwo, bo ledwo, ale żyję.
Dlatego każdego dnia wyobrażam sobie co by było, gdyby to nie był on.
Jak bardzo Rasmus musiałby trzymać w sobie smutek na pogrzebie. Jak bardzo tata obwiniałby siebie.
Jak bardzo mieliby nadzieję, że trafię w ramiona mamy w zaświatach.
Może tu nie chodziło o całe zło świata, a właśnie o nią.
O tą umęczoną powłokę, której ostatnimi słowami miały być groźby, że jeśli dziecku coś będzie się dziać i jeżeli mój ojciec będzie miał wybór kogo ratować, to ma uratować mnie. I miała rację. Wystąpiły komplikacje. Urodziłam się w dzień śmierci mojej mamy. Czyż to nie ironiczne? Strasznie okrutne dla dziecka?
Zawsze w moje urodziny zamiast zapraszać znajomych idziemy na cmentarz, byle pogadać z nią moment. Byle udawać, że jeszcze z nami jest.
Już nie wiem dlaczego...
~~~
Trochę mi tego brakowało. Pozdrawiam i witam na nowym blogu, Black.