niedziela, 7 października 2018

Rozdział 10

W dłoni ściskałam pergamin z zadaniem domowym na Obronę przed Czarną Magią do profesora Snape'a. Siedziałam bardzo cicho, gdy Nietoperz zbierał prace przechadzając się zarzucając peleryną na wszystkie strony.
Dzisiaj miał być ten wyczekany czwartek. Pierwsze spotkanie Klubu Ślimaka. Nie wiedziałam zupełnie czym się przejmuję. Było czym się przejmować? To co powiedział Neville o tym klubie zaczęło we mnie powoli rosnąć i zostawiło wiele nieścisłości związanych z moim stosunkiem do spotkania. Oczywiście byłam ciekawa, jak potoczy się to spotkanie.
-Panno Joyce, słucha mnie pani? - usłyszałam głos Snape'a, tuż po łokciu między żebrami od Longbottoma. Spojrzałam na Nietoperza, który stał koło mnie z wyciągniętą w moją stronę dłonią. Podałam mu moje zadanie domowe, do tej pory mocno ściśnięte w mojej dłoni. Uśmiechnęłam się przepraszająco, a ten tylko kiwnął głową lekko.
-Dzięki - mruknęłam nachylając się nad Nevillem, gdy Severus przeszedł do Ślizgonów. Longbottom uśmiechnął się do mnie delikatnie.
-Tak robią przyjaciele - wymamrotał, a ja kiwnęłam głową lekko, ale z wielką dozą radości.
Snape wrócił za swoje biurko i zaczął coś mruczeć pod nosem o zaklęciach leczących. Były szczególnie przydatne, gdy miało się dwie lewe ręce. Dokładnie jak ja.
Kilka tych podstawowych znałam z własnego życia i udało mi się nawet kilkakrotnie ich użyć. Przy nowych ujęłam pióro i zaczęłam sumiennie zapisywać to co wykładał profesor. Usłyszałam lekkie prychnięcie od strony Longbottoma. Zignorowałam je całkowicie.'
-Akurat ty powinnaś je znać - wymamrotał nachylając się nade mną chłopak. Spojrzałam na niego gromiąc go wzrokiem. Wróciłam do notatek. Przez to skupienie zajęcia w okamgnieniu się skończyły. Spakowałam pergamin do torby.
-Chciałam poznać nowe. Te już znam aż za dobrze - stwierdziłam przyspieszając krok, aby nadążyć za wychodzącym Longbottomem. Pokręcił tylko głową z politowaniem.
Doskonale zdawał sobie z tego sprawę, gdyż sam wielokrotnie był nimi traktowany. Akurat szczęście do przewracania się czy zacinania najgłupszymi rzeczami zdecydowanie oboje mieliśmy. W pewnym momencie życia zaczęłam się zastanawiać czy to nie jest jakaś pieprzona klątwa.
Nigdy się pewnie nie dowiem.
~~~
Poprawiłam włosy lekko opadające na moje ramiona i znowu spojrzałam w lustro. Czarny sweter nie podkreślał mi dokładnie niczego, po prostu był cholernie wygodny i nie najgorzej wyglądał z jeansami oraz czerwonymi trampkami.
-Stresuję się - mruknęłam szukając wzrokiem Longbottoma po pokoju. Ujrzałam go rozłożonego na moim łóżku z książką w dłoni. Wzniósł wzrok znad niej i spojrzał na mnie z uśmiechem.
-Nie masz powodu. Powinno być dobrze, a jeśli nie to równie dobrze możesz tam nie przychodzić już więcej - powiedział lekko wzruszając ramionami. Kiwnęłam głową wracając wzrokiem do lustra. Po raz siódmy przejechałam dłonią po czubku głowy, żeby wygładzić włosy.
-Odprowadzisz mnie? - spytałam znajdując jego twarz w lustrze. Neville skinął dobrodusznie głową, na co moją twarz rozświetlił uśmiech.
-Tylko musisz szybko się ogarniać, bo za piętnaście minut masz być na miejscu - mruknął spoglądając na zegarek. Przeklęłam cicho pod nosem. Wyszliśmy w pośpiechu z mojego dormitorium.
Przechodząc przez Pokój Wspólny zastanawiałam się kogo jeszcze mógł Slughorn zaprosić na spotkanie, prócz Zabiniego. Obawiałam się najgorszego, czyli Pottera. Było to jak najbardziej prawdopodobne, jeśli wierzyć temu co Longbottom opowiadał o profesorze.
W miarę zmniejszania dystansu do gabinetu coraz bardziej się stresowałam. Sama dokładnie nie wiedziałam czym.
Pod Gabinetem pożegnałam się ładnie z Nevillem, który zniknął za zakrętem kiwając z politowaniem głową. Westchnęłam lekko i zapukałam do drzwi. Chwyciłam za klamkę i pociągnęłam ją lekko. Ze środka słychać było spokojne rozmowy przerywane co jakiś czas wesołymi toastami profesora. Weszłam do środka.
Przy okrągłym stole, suto zastawionym zresztą, siedział Potter, Granger, McLaggen i Ginny Weasley. Czułam podchodzące do gardła śniadanie. Zamykając drzwi ktoś wsunął między nie, a framugę dłoń. Spojrzałam za siebie i ujrzałam ciemnobrązowe oczy wpatrzone prosto we mnie.
-Jeszcze ja - wymamrotał zziajanym głosem Zabini. Gdy tylko wszedł do środka, cały wysiłek znikł z jego twarzy. Zamknął zamiast mnie drzwi i wypatrzył Slughorna w tłumie.
-Cieszę się, że przyszliście - powiedział wesoło profesor i podszedł do nas. Kątem oka zauważyłam, że nie zostało wiele wolnych miejsc przy stole. Wróciłam wzrokiem do Slughorna i uśmiechnęłam się najmilej jak potrafiłam. - Chodźcie, zaprowadzę was na wasze miejsca - stwierdził i zaczął iść w stronę stołu. Szybko wyliczyłam, że mam marne szanse nie usiąść koło Pottera, gdyż koło niego było wolne miejsce. Oczywiście był plan B. Jednak on zakładał siedzenie między Zabinim, a McLaggenem. Brzmiał milej.
Usiadłam po prawej stronie Zabiniego i z uśmiechem odprowadziłam Horacego wzrokiem na jego siedzenie.
-Emmie, jak miło - szepnął Zabini nachylając się nade mną nieznacznie. Od razu w nosie zakręciło mi się od ilości wylanej na jego idealnie wyprasowaną czarną koszulę wody kolońskiej. Spojrzałam na niego i kiwnęłam głową z bladym uśmiechem.
-Blaise, nie schlebiaj sobie. Jesteś po prostu mniejszym złem - odparłam cicho, a ten prychnął lekko i zaczął słuchać Slughorna już w normalnej pozycji. Starałam się usilnie nie spoglądać w stronę Pottera. Już sama jego obecność mnie irytowała. Co gorsze siedział prawie naprzeciwko, więc były nikłe szanse na niepatrzenie na niego.
Usłyszałam donośny śmiech McLaggena tuż koło siebie, co delikatnie mnie przeraziło, gdyż zostałam wyrwana z nienawistnych myśli. Szklanka wody, której właśnie próbowałam sięgnąć, zakołysała się lekko. Gdyby nie refleks Blaise'a, narobiłaby wielkiego huku upadając na blat. Teraz tylko wywołała głupi uśmiech na twarzy Ślizgona i w sumie tylko on jakoś na to zareagował. Reszta zajęta była rozmowami między sobą, albo odpowiadaniem na pytania Slughorna. Obie te czynności wydawały się mocno uciążliwe.
-Dzięki - mruknęłam kierując wzrok na Zabiniego. Kiwnęłam głową delikatnie i uśmiechnęłam się, ponownie blado. Tym razem wzięłam pewnie szklankę w dłoń i upiłam z niej kilka łyków wody.
-A u twojego brata, Clementine, jak tam? Duży mają ruch w sklepie? - spytał z czystym zaciekawieniem Slughorn. Spojrzałam na niego przybierając na twarz najmilszy uśmiech, na jaki stać mnie było w tym momencie.
-Idzie im świetnie. Staram się jak najbardziej pomagać w sklepie. A że teraz mają wiele zamówień to na pewno się przydaję - odparłam spokojnym głosem. Ten kiwnął głową i radośnie klasnął w dłonie.
Wyglądał jak foka w oceanarium, którą szkolą, by małe dzieci ciągnęły rodziców na pokazy. Uśmiechnęłam się szczerze z tego porównania.
-Często mają ważnych ludzi, którzy tam zamawiają, zapewne - odparł wyraźnie chcąc pogłębić jeszcze bardziej temat. Przytaknęłam ruchem głowy.
-Coraz częściej samo Ministerstwo zwraca się do nich po magiczne przedmioty - przyznałam cichszym tonem. Slughorn z zachwytem wciągnął powietrze. Z uśmiechem na twarzy przeszedł do pytania McLaggena o jego rodziców.
-Widzę, że ktoś próbuje tutaj być ulubienicą profesora - powiedział lekko zgryźliwie Blaise nachylając się nade mną. Spojrzałam na niego i kiwnęłam z politowaniem głową.
-Tylko odpowiadam na pytania. To, że odpowiedzi tak mu się podobają, że w euforii wygląda jak foka na pokazie, to już nie moja zasługa - wymamrotałam, na co Zabini zaśmiał się cicho. Uśmiechnęłam się patrząc na niego.
Zabini sięgnął rozbawiony po jakieś ciasto i ruchem dłoni spytał czy mi też nałożyć. Kiwnęłam potakująco głową. Kawałek wylądował na moim talerzu.
Zaczęliśmy spokojnie rozmawiać na najgłupsze i najmniej ważne tematy. Nie byłam świadoma, że Zabini może okazać się tak dobrym kompanem rozmowy. Że pod tą maską nienawiści do Szlam kryje się nawet znośny, dosyć przystojny chłopak.
Nawet nie zauważyliśmy, gdy Slughorn dziękował każdemu z osobna za przybycie i już mówił o kolejnym spotkaniu. Wstałam z krzesła i przy drzwiach uścisnęłam mu dłoń.
-Dziękuję i tobie Clementine, i tobie Blaise za przybycie - powiedział z uśmiechem ujmując dłoń Zabiniemu. Kiwnęłam z wdzięcznością głową.
-Do zobaczenia panie profesorze - odparł Zabini i przepuścił mnie w drzwiach. Mieliśmy razem pokonać pół korytarza, by potem on poszedł schodami w dół, a mnie schody zabrały na górę.
-Nie było tak źle jak się spodziewałam - wymamrotałam idąc chwilę koło Zabiniego. Przerwałam tym trochę niezręczną ciszę. Ten spojrzał na mnie i kiwnął głową z lekkim uśmiechem na twarzy.
-Myślałem, że nie będę miał z kim rozmawiać i będę się niemiłosiernie nudził - odparł wesoło. Uśmiechnęłam się do niego. To był chyba pierwszy komplement, który od niego usłyszałam w życiu. Doszliśmy do schodów.
-Do zobaczenia na kolejnym spotkaniu - powiedziałam stawiając nogę na pierwszym schodku na górę.
-Do zobaczenia Joyce - odparł Zabini z uroczym uśmiechem i zaczął iść na dół. Czyżby Zabini nie był taki tragiczny, jak go pamiętałam z pierwszego roku? Czy coś się zmieniło?
~~~
Pierwszy tydzień drugiego roku, a tu już z dziesięć zapowiedzianych kolokwiów. EH. No cóż, pozdrawiam i zapraszam do komentowania.