niedziela, 23 grudnia 2018

Rozdział 13

Stanęłam w drzwiach Wielkiej Sali ramię w ramię z Longbottomem. Mieliśmy idealny plan. Zjeść śniadanie, zanieść walizki i jak najszybciej ruszać z wszystkimi do Hogsmeade. W końcu była niedziela, prawda? Najlepszy dzień na dokupienie słodyczy czy innych potrzebnych rzeczy.
Czyli pewnie dalej słodyczy, tylko o wiele większą ilość. Może Piwo Kremowe? Albo Ognistą, jeśli uda mi się ją tylko kupić.
Usiadłam koło Longbottoma łapiąc cokolwiek było w pobliżu i spokojnie układając z tego śniadanie. Wyszło mi coś na wzór kanapki, z wieloma dziwnymi, zazwyczaj nie łączącymi się składnikami. Wgryzłam się w tosta i spojrzałam na swojego przyjaciela, który wzrokiem co jakiś czas uciekał ku stołowi Krukonów.
-Zaprosiłeś ją wreszcie do Hogsmeade? - spytałam tuż po przełknięciu dużego gryza. Ten spojrzał na mnie trochę nieprzytomnie. - Lunę - dodałam ujmując kubek z parującą kawą. Ten kiwnął niepewnie głowa, a na jego policzkach rozlał się delikatny rumieniec.
-Zgodziła się pójść ze mną do Herbaciarni dzisiaj - powiedział, a ja uśmiechnęłam się do niego wesoło. Upiłam kawy i położyłam dłoń na jego ramieniu.
-Nawet nie wiesz jak się z tego cieszę - odparłam wesoło, a jego twarz rozjaśnił uśmiech. Z oczu biło ciepło i wdzięczność. - Kocham cię, a ty jak najbardziej zasługujesz na szczęście - dodałam, a ten ujął moją dłoń i ścisnął ją w podzięce.
-Ja ciebie też kocham - mruknął wesoło i już w lepszym humorze dokończył śniadanie. Po skończonym posiłku ruszyliśmy zanieść szybko bagaże, których nie było jakoś specjalnie dużo, ale żadnemu z nas nie chciało się ich targać do Hogsmeade. Wchodząc po schodach prowadzących do dormitorium trochę posmutniałam. Pierwsze wyjście do Hogsmeade bez prawie nikogo bliskiego.
Bliźniaków nie ma, tak samo jak Rasmusa. Neville ma randkę. A ja muszę sobie znaleźć nowych znajomych, bo nie mam z kim wychodzić na Ognistą.
Longbottom czekał na mnie przy obrazie Grubej Damy. Uśmiechnęłam się do niego i razem zeszliśmy na dół w miejsce zbiórki. Masa dzieciaków zebrała się tuż za opiekunami domów. Widziałam wielkie szczęście na twarzach tych, którzy szli tam pierwszy raz i trochę znudzenie na tych, w moim wieku.
Położyłam dłoń na ramieniu Neville'a, a ten spojrzał na mnie. Był trochę zdenerwowany tym wszystkim.
-Poradzisz sobie, leć do niej - mruknęłam, a ten kiwnął głową i mnie opuścił. Wszyscy ruszyliśmy za McGonagall. Najpierw słodycze czy Ognista? Pierwsze po drodze było Miodowe Królestwo, ale byłam gotowa poświęcić się i pójść najpierw Gospody pod Świńskim Łbem. Po drodze wielu uczniów odchodziło do kilku sklepów, a w wąskie i oddalone uliczki niewielu się zapuszczało. Weszłam do środka i zobaczyłam, że za ladą nie stoi, tak jak byłow  zwyczaju, Aberforth Dumbledore, tylko jakiś młodszy chłopak, ale zdecydowanie już zniszczony przez życie.
Usiadłam przy ladzie i spojrzałam na niego z lekkim uśmiechem. Jego brązowe włosy zatańczyły na jego głowie, gdy tylko podchodził do mnie. Zielone oczy emanowały szczęściem wymieszanym z wielkim doświadczeniem życiowym. Jego lewy płatek ucha był pokryty kilkoma kolczykami, a spod podwiniętej do rękawów koszuli wystawały ślady kolorowych tatuaży.
-Co podać? - spytał oddając uśmiech lekko. Zdecydowałam się zaryzykować i spróbować szczęścia.
-Szklaneczkę Ognistej - powiedziałam dosyć poważnym tonem. Ten pokręcił głową z rozbawieniem, ale nalał mi alkoholu. Uśmiechnęłam się do niego wesoło i ujęłam ją.
-Dziękuję - powiedziałam i upiłam sporego łyka ze szklaneczki. Chłopak ponownie się zaśmiał i poszedł obsłużyć innego klienta. Usłyszałam za plecami dzwoneczek zwiastujący, że ktoś nowy wszedł do Gospody. Nikogo się nie spodziewałam, więc kiedy ktoś położył dłoń na moim ramieniu nieznacznie podskoczyłam na siedzeniu.
-Spokojnie Emmie, przepraszam - powiedział wesoło Zabini pojawiając się za mną Bóg raczy wiedzieć skąd. Spojrzałam na niego ze szklanką Ognistej w dłoni.
-Przestraszyłeś mnie - przyznałam i uśmiechnęłam się lekko. Ten usiadł koło mnie przy ladzie. - Gdzie masz znajomych? - spytałam lekko zdziwiona, że nie jest obstawiony Malfoyem, Goylem, Crabbem i Parkinson. Ten wzruszył ramionami.
-Malfoy stwierdził, że musi coś załatwić i oni powiedzieli, że pójdą z nim. Mi się natomiast nie chciało - mruknął spokojnie. Kiwnęłam głową i uśmiechnęłam się lekko. - A ty czemu sama siedzisz? - dodał, a ja dopiłam duszkiem szklaneczkę Ognistej. Barman od razu to zauważył i nalał dwie szklaneczki. Uśmiechnęłam się do niego promienie.
-Bliźniacy są w domu. Rasmus również, a Neville jest w Herbaciarni. Muszę sobie znaleźć znajomych - mruknęłam wędrując wzrokiem za chłopakiem. Zabini uśmiechnął się rozbawiony.
-Jeśli chodzi o znajomych od kieliszka to służę pomocą - powiedział ujmując szklankę i wlewając w siebie połowę napoju. Zwróciłam na niego wzrok również się uśmiechając. Podniosłam szklaneczkę w jego stronę
-W takim razie Blaise, za znajomych od Ognistej - stwierdziłam, na co on stuknął swoją szklanką o moją. Pokręciłam z politowaniem głową. Nie wierzyłam, że kiedykolwiek będę mogła uznać Zabiniego za kogoś więcej, niż idiotę lubiącego dokuczać Gryffonom, tylko dlatego, że był w Slytherinie. 
Oboje dopiliśmy alkohol znajdujący się w szklankach. Znowu z tyłu rozbrzmiał dzwonek zwiastujące przyjście nowych ludzi. Nawet się nie obracałam. Nie przychodziło tutaj zbyt wielu ciekawych typów. 
-Mam propozycję - usłyszałam nieśmiały głos Zabiniego. Spojrzałam na niego znad pustej szklaneczki. - Zagramy w grę. Zadajemy sobie pytania, ale jeśli ktoś nie chce na nie odpowiedzieć pije łyka alkoholu - dodał, a ja kiwnęłam głową spokojnie.
-Chcesz mnie poznać? Czy tylko się rozczarować? - odparłam z wesołym uśmiechem. Ten spojrzał na barmana, który zaproszony wzrokiem Zabiniego nalał nam jeszcze raz kolejkę.
-Zadałbym ci to samo pytanie - odparł wesoło. Spojrzałam na chłopaka za barem, który zręcznie rozlał nam jeszcze Ognistej. Czułam, że nie wrócę na dwóch nogach do Hogwartu.
-Okej, ja zacznę. Czemu tak nas tępicie? Co wam zrobił kiedykolwiek Gryffindor? - spytałam ujmując moją pełną szklankę obdarowując barmana wdzięcznym wzrokiem. Ten uśmiechnął się dalej bardzo wesoło. Zabini również ujął swoją.
-Wydaje mi się, że to nie jest tak, że nienawidzimy wszystkich Gryffonów, ale są u was jednostki, które tak się wywyższają swoim idiotyzmem, że przekłada się to na relację z wami wszystkimi - mruknął patrząc na mnie spokojnie. - Taka Granger. Nawet ty jej nie lubisz - dodał, a ja kiwnęłam głową rozbawiona.
-To już inna historia - zaśmiałam się doskonale wiedząc czego będzie dotyczyć kolejne pytanie. Ten uśmiechnął się.
-Opowiadaj - powiedział rozbawiony i walnął mnie lekko w ramię. Spojrzałam na alkohol i położyłam go na blacie.
-Wszystko zaczęło się od kłótni z Potterem, którego szczerze nienawidzę. To, że on mnie tak nienawidzi wpłynęło też na nią. Przez to na drugim roku w Święta wydarłam się na nią i nazwałam ją Szlamą w przypływie emocji. Najbardziej ma mi za złe to, że Weasleyowie poparli moją stronę. Że poszli za mną - wymamrotałam i zapominając upiłam trochę alkoholu. - Wiadome, że Molly opierdoliła mnie strasznie za tą Szlamę, ale jednak to ja wtedy byłam ich rodziną. To o mnie się troszczyli odkąd Rasmus zaczął zadawać się z bliźniakami. I tutaj też wychodzą moi bracia. Zawsze razem z nimi wpadałam w kłopoty, za co obrywał Gryffindor, więc święta Granger miała mi to za złe - zakończyłam upijając ponownie alkohol. Usta Zabiniego wyginały się w lekkim uśmiechu.
-Naprawdę zalazłaś jej za skórę - powiedział wyciągając przed siebie dłoń, by mi pogratulować. Ze śmiechem ścisnęłam ją.
-Przyjemność po mojej stronie - stwierdziłam rozbawiona. Tą samą dłonią ujęłam alkohol i spojrzałam na niego ponownie. 
-Czuję, że za takie dwie szklaneczki nie będzie kogo zbierać - mruknął Blaise. Zaśmiałam się i spojrzałam na barmana.
-Możemy zapłacić? - spytałam, a ten kiwnął ochoczo głową. Położyłam dwa galeony na ladzie licząc na szybko, że wyjdzie trochę mniej za ilość szklaneczek. Wstałam z siedzenia.
-Reszta jeszcze - powiedział chłopak, a ja spojrzałam na niego. Machnęłam dłonią, że naprawdę nie trzeba. - Jestem Will - dodał kiwając z wdzięcznością głową.
-Clementine - odparłam, gdy Zabini już stał w drzwiach czekając na mnie. Ruszyłam do chłopaka. Ten podsunął mi swoje ramię, na którym chętnie się wsparłam.
-Idziemy gdzieś jeszcze? - spytał trochę niewyraźnym głosem. Kiwnęłam twierdząco głowa i zaprowadziłam go do Miodowego Królestwa licznie zapełnionego naszymi kolegami i koleżankami. Teraz naprawdę ani mi, ani Blaise'owi nie wydawało się to przeszkadzać. 
Pakowaliśmy do koszyka najróżniejsze słodycze, co tylko wpadło nam w ręce. Paczek Fasolek Wszystkich Smaków było z dziesięć. Z wypchanym po brzegi koszykiem dotarliśmy do kasy weseli, jak nigdy wcześniej.
Gdy Zabini kładł pieniądze na ladzie po mojej głowie przemknęło, jakim cudem ja nigdy nie zauważyłam, że to jest taki normalny człowiek. Taki dobry kolega, o ile to było dobre stwierdzenie. Wtedy jeszcze nic nie wiedziałam, niczego nie podejrzewałam, wtedy tylko dobrze się bawiłam.
~~~
Chwilę mnie tu nie było, ale stwierdziłam, że kiedyś w końcu trzeba wrócić, prawda? Także życzę wszystkim Wesołych Świąt, pozdrawiam i zapraszam do komentowania.

sobota, 24 listopada 2018

Rozdział 12

-Po co tu jesteś Crouch? – spytałam zmęczonym głosem. Ten uśmiechnął się lekko do mnie i przechylił ciało bardziej w moją stronę.
-Chciałem cię przeprosić. Za moją nieobecność, za ten incydent u Longbottomów. Wiem, że w tym momencie musisz mnie nienawidzić za cale zło, jakie wypisują o mnie w gazetach. Nawet nie będę się próbować tego wypierać, bo bym skłamał. Ale nawet nie wiesz jaki szczęśliwy stałem się, gdy zobaczyłem cię tam w tym domu. Jak moje serce podskoczyło do góry, kiedy rozpoznałem twoje rysy twarzy. Mimo tego przerażenia na twojej twarzy, tego żalu – urwał, żeby spojrzeć mi w oczy. – Przepraszam – dodał, a ja westchnęłam głęboko.
Nawet nie wiedział jak bardzo się mylił. Nie nienawidziłam go. Nienawidziłam tego człowieka, o którego okrucieństwie rozpisują się gazety w niesamowitych słowach. Tego Śmierciożercy, który nie zna granic. Tego co zatracił swoje człowieczeństwo.
-Nie było cię przez tyle lat. Gazety pisały o twoich kolejnych morderstwach. Nie wiedziałam jak mam się czuć. Nie pisali tam o Bartym, który uczył mnie jeździć na rowerze, oglądał ze mną łabędzie czy zaklejał rany na kolanach kolorowymi plastrami – mruknęłam, a ten uśmiechnął się lekko, sięgnął do kieszeni ciemnej marynarki i wyciągnął portfel. Zmarszczyłam lekko brwi, ale on otworzył go i wyjął coś z niego. Jakieś papierki. Podsunął zamkniętą dłoń w moją stronę. Musiałam wstać i usiąść na łóżku, bo był za daleko. Ujęłam kilka zwitków w dłoń i otworzyłam ją.
Na mojej ręce znajdowały się te same kolorowe plastry z trytonami, smokami i hipogryfami, którymi kiedyś zaklejał mi rany na kolanach. Lewy kącik moich ust podniósł się delikatnie do góry. Spojrzałam na jego rozciągniętą w lekkim uśmiechu twarz.
-Pamiętasz? – spytał, gdy przekładałam plastry między palcami.
-Jak mogłabym zapomnieć? – odparłam pytaniem i podsunęłam długi rękaw u prawej ręki ukazujący małą bliznę na zewnętrznej stronie ręki, tuż pod łokciem. – Na to zmarnowałeś całą paczkę tych plastrów – dodałam rozbawiona. Ten kiwnął głową wesoło.
-Nie mogłem zrozumieć jaką magię muszą w sobie mieć te plastry, że wystarczy jeden, a ty już nie płaczesz, mimo że masz rozwaloną rękę w kilku miejscach – powiedział kiwając głową z politowaniem. Wzruszyłam bezradnie ramionami i położyłam mu plastry na dalej otworzonej dłoni. Ten zacisnął palce na mojej dłoni lekko. – Emm, niczego tak w życiu nie żałowałem, jak zostawienia ciebie bez słowa. Wydawało mi się to bezpieczniejsze. Nie przyszliby po ciebie, nie wiedzieliby kim jesteś. Nie mieliby mocy w złamaniu mnie – dodał patrząc mi w oczy.
-Twoją słabością jest dzieciak, co z ciebie za Śmierciożerca? – spytałam z lekkim rozbawieniem. Ten spojrzał na mnie z udawanym oburzeniem i zaśmiał się wesoło. Szturchnął mnie w żebra lekko. – Pokazuj się częściej. Może nie w Hogwarcie, ale napisz coś czasami. Jednak trochę czasu minęło, a ty wisisz mi przynajmniej ze sto czekoladowych lodów – dodałam wesoło, a ten kiwnął poważnie głową.
-Z wielką chęcią – odparł i podniósł moja brodę w górę dłonią. Spojrzałam na niego trochę zdziwiona, po czym on lekko się nade mną nachylił. Musnął moje usta swoimi. Nie spodziewałam się tego, ale na moje usta automatycznie wstąpił uśmiech. Crouch odsunął się i uśmiechnął do mnie. – Muszę się zbierać. Mam nadzieję, że za niedługo się zobaczymy – powiedział wesoło. Był dumny z siebie w głębi duszy. Starał się nic nie pokazywać, ale dawno nie widziałam go tak usatysfakcjonowanego czyjąś reakcją.
-Do zobaczenia – powiedziałam wstając z łóżka. Ten kiwnął głową i wyszedł balkonem. Jeszcze odwrócił się zanim zamknęłam drzwi balkonowe.
-Uważaj na siebie Emm – mruknął to samo co w domu Longbottomów i zniknął w obłoku czarnej mgły. Weszłam do pokoju i otworzyłam zamek w drzwiach. Usiadłam na łóżku.
Wiedział, że może pozwolić sobie na wiele. Wiedział, czym nie przekroczy granicy. Doskonale wiedział, że wywoła uśmiech na moich ustach. Pieprzony Barty. Zaśmiałam się ze swojej własnej głupoty i wsunęłam pod kołdrę. Zamknęłam oczy i zasnęłam.
Rano obudził mnie męczący głos mówiący w kółko moje imię nad głową. Uchyliłam powieki i ujrzałam mojego starszego brata. Uśmiechnęłam się delikatnie.
-Nie chciałem cię budzić - urwał, bo zrozumiał, że dokładnie to właśnie zrobił. - Idziesz ze mną do pracy? Zrobiłem ci kawę - dodał wesoło, a ja przetarłam kłykciami oczy. Usiadłam na łóżku.
-A mogę iść w piżamie? - spytałam przejeżdżając palcami po włosach. Ras zaśmiał się i kiwnął głową lekko.
-Pogadam z szefem, ale chyba nie będzie miał z tym problemu - stwierdził rozbawiony, a ja uśmiechnęłam się do niego. Ten wyszedł z mojego pokoju i ruszył na dół po schodach. Zsunęłam się z łóżka i podeszłam do lustra stojącego w kącie pokoju. Nie było tragicznie, ale o tej porze nie chciało mi się nakładać makijażu. Przeczesałam włosy i spięłam je w koka na czubku głowy. Przygładziłam dłonią bordową koszulkę z kieszenią na jednej z piersi i poprawiłam ciemne, prawie czarne proste dresy. Pozostawała jedna kwestia. Iść w papciach?
Spod łóżka spoglądały na mnie pandy.
-Nie dzisiaj - mruknęłam i ruszyłam na dół po obiecaną kawę. Weszłam do kuchni, a na stole stał kubek razem z dwoma naleśnikami, które pachniały już ze schodów Nutellą i bananami. Uśmiechnęłam się wesoło do brata, który kończył już swoją porcję.
-Smacznego - powiedział radośnie, kiedy siadałam przy stole. Kiwnęłam głową i zaczęłam jeść to co mi przygotował. Nie można chyba było sobie wymarzyć lepszego rozpoczęcia dnia, prawda?
-Chłopaki są już w sklepie? - spytałam upijając kawy z kubka. Ras kiwnął głowa zanosząc pusty talerz do zlewu.
-Gotowa? - spytał, a ja kiwnęłam głową. Oboje wyszliśmy z domu z wesołym nastawieniem. Weszliśmy do samochodu Rasmusa, który spokojnie zawiózł nas pod Dziurawy Kocioł. Niedługo po tym staliśmy już w biurze na zapleczu sklepu nie zauważeni przez żadnego z bliźniaków.
-Mogłabyś przeglądnąć te pudła? Ja idę poprawić wystawę - powiedział Ras, a ja kiwnęłam głową i usiadłam na podłodze. Ujęłam jeszcze z biurka nożyk do kartonu i zaczęłam rozcinać paczki.
W pierwszej była cała masa Lipnych Różdżek. Zaczęłam je liczyć, by wpisać to do rejestru ile ich jest. Stanęłam przy siedemdziesiątej drugiej, gdy drzwi do gabinetu się uchyliły.
-Ras? Jesteś tutaj? - usłyszałam głos Freda. Wychyliłam głowę zza biurka i uśmiechnęłam się wesoło do chłopaka.
-Nie ma go tutaj - powiedziałam wesoło.
-Clemmy? A ty nie powinnaś być w Hogwarcie? - spytał z mieszanką zdziwienia, ale i szczęścia w głosie. Wstałam i mocno się do niego przytuliłam. Ten oddał przytulenie. Odsunęłam się i usiadłam na biurku brata.
-Wczoraj byłam z Neville'm w Świętym Mungu. Puścili nas z Hogwartu, ale dzisiaj wieczorem wracam - powiedziałam radośnie. Fred kiwnął głową wesoło.
-Muszę ci coś powiedzieć. Będziesz z nas dumna - stwierdził pewnym głosem. - Z Georgem powoli przekonujemy się do pisania Owutemów - dodał, a ja wyszczerzyłam się do niego.
-Naprawdę? Jestem taka szczęśliwa - odparłam naprawdę wniebowzięta. Bardzo chciałam, żeby skończyli dobrze Hogwart. Nawet jeśli zrobili takie piękne piekło z zajęć Umbridge. Do gabinetu wszedł mój brat.
-Dobrze wam idzie praca - stwierdził rozbawiony, a ja wróciłam do liczenia Lipnych Różdżek.
W ciągu kolejnych kilku godzin udało mi się otworzyć wszystkie te pudła, a naprawdę była ich tutaj duża liczba. Spisałam wszystko co trzeba było. Fred i George tylko na przemian przychodzili i zabierali mi produkty, które zdążyłam przeliczyć. Kładli je na półkach, żeby czekały na klientów, których zresztą nigdy tutaj nie brakowało.
Nawet jeśli była to Pokątna i nie było za bardzo kontaktu z Hogwartem, to i tak pojawiało się tutaj wielu uczniów, nawet w okresie nauki w szkole. Czułam, że jest to jedna z ważniejszych rzeczy w rozkręceniu dobrego interesu. I im się to jak najbardziej udało.
Usiadłam na podłodze blisko wyjścia ze sklepu. Rasmus właśnie zamykał drzwi na klucz od wewnątrz. Koło mnie siedzieli zmęczeni bliźniacy popijający Ognistą w kubkach do kawy.
Moje autorytety.
Zabrałam kubek Fredowi i sama upiłam łyka. Ogień rozlał mi się po gardle i przełykiem powędrował dalej. Uśmiechnęłam się błogo.
-Tata mnie zabije, jak wrócisz pijana do domu - stwierdził Ras upijając ze swojego kubka trochę alkoholu. Uśmiechnęłam się do niego rozbawiona.
-Wpadnę tylko na moment. Zgarnę walizkę. Zawiezie mnie do Longbottomów? - spytałam wesoło, a Rasmus kiwnął głową twierdząco.
-Szkoda, że tak rzadko tutaj bywasz - stwierdził George tuż po przełknięciu łyka trunku. Machnęłam ręką wesoło.
-Bez was w Hogwarcie też nie jest jakoś kolorowo. Ludzie zaczynają się zmieniać trochę. Jak byliście, było prościej - stwierdziłam, a ci w tym samym momencie kiwnęli głową. Zaśmiałam się wesoło jeszcze raz upijając trochę z kubka Freda.
-Dalej Ślizgoni was dręczą? W sensie Neville'a? - spytał Rasmus. Spojrzałam na niego i westchnęłam lekko.
-Trochę mniej. W pociągu przyszli do nas, ale jakoś szybko się zmyli. Potem Slughorn mnie zaprosił do tego Klubu Ślimaka. Nie chciałam siedzieć koło Wybrańca, więc zostało mi miejsce koło Zabiniego. Nie wydaje się takim okropnym człowiekiem - mruknęłam, a Ras westchnął.
-Pozory - mruknął cicho pod nosem.
-Pewnie tak - stwierdziłam jeszcze ciszej, tak bardzo nie chcąc w to wierzyć. Chciałam wierzyć w przemianę Blaise'a. Dlaczego? Sama do tej pory nie wiem.
~~~
Wracam z kolejnym rozdziałem, nie tak długo mi zajęło jego pisanie. Nawet mi się podoba. Dlatego zapraszam do komentowania i pozdrawiam.

niedziela, 11 listopada 2018

Rozdział 11

Wchodząc na Wielką Salę w kącie ujrzałam lekki uśmiech i machającą do mnie dłoń. Nie byłam na początku pewna czy jeszcze nie śpię, ale po mrugnięciu jeszcze z trzy razy jednak stwierdziłam, że to jawa. Zabini machał mi od strony stołu Slytherinu.
Uniosłam dłoń i delikatnie machnęłam nią w jego stronę. Usiadłam koło jedzącego już tosty Neville'a.
-Cześć - powiedział wesoło chłopak kładąc tosta z Nutellą na moim talerzu. - I jak tam Klub Ślimaka? - dodał, gdy tylko spojrzałam w jego stronę ujmując tosta.
-W sumie bardzo dużo z tego co mówiłeś było jak najbardziej prawdą. W sensie to, że Slughorn zbiera tam ludzi, bo uważa, że kiedyś mu się przydadzą. Nawet nie wiesz jakie wielkie oczy zrobił, gdy mu powiedziałam, że Ministerstwo kupuje od moich braci rzeczy ze sklepu - stwierdziłam, a Neville zaczął się śmiać. Zmarszczyłam lekko brwi patrząc na niego zdziwiona.
-To urocze, że nazywasz ich swoimi braćmi - stwierdził wesoło, a ja uśmiechnęłam się delikatnie i ugryzłam tosta. 
To prawda, byli dla mnie ważnymi ludźmi i kochałam ich dokładnie tak samo, mimo że nie wszystkich znałam od samego początku. 
Największe szczęście? Wspólne obiady, rozmowy, milczenie. Ich obecność.
-Ale o dziwo porozmawiałam sobie normalnie z Zabinim. Tak naprawdę normalnie i zaskoczył mnie swoją osobą. Coraz bardziej mnie zaskakuje - stwierdziłam, a Longbottom kiwnął głową.
-Tylko się w nim nie zakochaj - odparł rozbawiony chłopak ujmując kubek soku dyniowego. Prychnęłam lekko i machnęłam dłonią. Ja i Zabini? Niedoczekanie. - Clem, puszczają mnie na weekend do domu, żebym poszedł do Świętego Munga. Idziesz ze mną? - spytał upijając sok dyniowy z kubka. 
Doskonale wiedział, że nie musi o to pytać. Do Franka i Alice zawsze z nim pójdę. Rzadko opuszczałam te wyjścia, nawet jeśli równało się to z zawaleniem jakiegoś testu czy spotkania ze znajomymi. 
-Oczywiście - powiedziałam gładząc go lekko po policzku i wróciłam do jedzenia śniadania.
~~~
Tuż przed przejściem na oddział, na którym leżeli rodzice Neville'a ujęłam jego dłoń i ścisnęłam ją dodając mu tym otuchy. Zawsze w ten sposób wchodziliśmy. 
Od momentu, w którym na pierwszym roku dowiedziałam się o jego rodzicach i o tym, co Bellatrix zrobiła im okropnego, oczywiście wszystko od bliźniaków, bo kto inny wie wszystko o wszystkich? Pierwszy raz poprosił mnie o przyjście z nim tutaj koło połowy pierwszego semestru pierwszego roku. Spotkaliśmy się w tydzień przed Świętami Bożego Narodzenia i akurat on i ciocia Augusta szli do szpitala. Poszłam z nimi.
Doszliśmy pod odpowiednią salę szybko, gdyż nasze nogi bezwiednie już prowadziły nas poprawnymi korytarzami. Neville dotknął klamki i nacisnął na nią uchylając drzwi. W środku stał pielęgniarz, który już nas dobrze znał.
-Dzień dobry Joe - powiedziałam z uśmiechem i wyciągnęłam ku niemu dłoń. Ten uścisnął ją lekko i dokładnie to samo zrobił z dłonią Longbottoma.
-Miło was widzieć - przyznał wesoło i ruszył do wyjścia, by zostawić nas samych z rodzicami. Usiadłam przy stole z Frankiem, który układał spokojnie puzzle. Ten uniósł głowę w górę i uśmiechnął się do mnie delikatnie.
-Pomóc ci Frank? - spytałam wesoło i położyłam dłonie przy układance. Frank spojrzał na Neville'a, który w tym momencie pozwalał swojej mamie dotykać się po twarzy. - Nev, może im coś przeczytasz? - zaproponowałam, a przyjaciel spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem.
Ujął Baśnie Barda Beedle'a z półki i otworzył na pierwszej stronie. Usiadł koło Alice, która dłońmi dotknęła jego ramienia, by podnieść się i cały czas widzieć obrazki zawarte w opowieściach.
-Czarodziej i skaczący garnek - zaczął Neville układając się tak, żeby mama widziała dobrze wszystko co znajduje się na kartkach. - Żył raz pewien dobry, życzliwy ludziom stary czarodziej, który używał swojej mocy magicznej mądrze i wspaniałomyślnie dla dobra bliźnich - zaczął chłopak poważnym i spokojnym tonem. W rytm jego czytania powoli układałam, albo też pomagałam układać Frankowi puzzle z ładnym widokiem. Wsadzałam mu w dłonie puzzle i pokazywałam gdzie ma je wsadzić, by pasowały. Za każdym razem był tak samo zachwycony, jak przy pierwszym ułożonym kawałku. Na mojej twarzy malował się tylko delikatny uśmiech, który skrywał chęć płaczu nad ich okrutnym losem.
Gdy tylko Neville skończył po moim policzku pociekła łza. Otarłam ją szybko, żeby nie było widać, że się znowu rozklejam, co tutaj dosyć często mi się zdarzało, jednak nigdy przy Alice i Franku. Poczułam dłoń na ramieniu i usta muskające czubek mojej głowy.
-Dziękuję, że znowu miałaś siłę przyjść tutaj ze mną - wymamrotał Neville i szybko wrócił do mamy. Uśmiechnęłam się do rozbawionego Franka.
Mimo że nie byłam pewna czy mnie rozumieją, czy też jakkolwiek jest dla nich szansa na normalniejsze życie, cieszyłam się każdą drobnostką. Małym uśmiechem, głupim żarcikiem czy najmniejszym zwycięstwem. Kochałam ich dokładnie tak samo jak tatę.
Drzwi do sali się uchyliły i stanął w nich Joe, co oznaczało koniec naszej wizyty. Pogładziłam Franka po czuprynie i przytuliłam Alice dzierżącą w dłoni książkę, którą przed chwilą czytał Neville. Chłopak ujął moją dłoń i kiwając na pożegnanie pielęgniarzowi wyszliśmy z oddziału.
-Lecę do domu, pewnie tata coś ugotował. Idziesz ze mną? - spytałam wypatrując drzwi wyjściowych ze szpitala. Nev zaprzeczył ruchem głowy.
-Obiecałem babci, że wrócę szybko po szpitalu i wszystko jej opowiem - odparł, a ja kiwnęłam głową odnajdując wzrokiem samochód Rasmusa. Zatrzymałam się na moment i spojrzałam na Neville'a. Ten przytulił mnie lekko.
-Dziękuję - wymamrotał i ruszył do samochodu cioci Augusty. Kiwnęłam głową wiedząc, że i tak bym z nim poszła. I tak bym go tutaj wspierała. Jak prawdziwy przyjaciel.
~~~
W całym domu rozległo się pukanie do drzwi. Spojrzałam na tatę, ten wzruszył lekko ramionami. Wstałam od stołu, bo Rasmus nie pałał się do otworzenia drzwi.
-Otworzę – mruknęłam i ruszyłam w kierunku przedpokoju. Podeszłam do drzwi wejściowych i uchyliłam je. Zamarłam na moment.
-Cześć Emm – powiedział spokojnie brązowowłosy mężczyzna stojący za progiem. Łypał na mnie swoimi zniewalającymi brązowymi oczami. Zaprzeczyłam ruchem głowy.
-Nie powinno cię tu być. Nikt cię nie widział? – spytałam rozglądając się po okolicy. Nie było nawet żywej duszy. Nie było to jakoś specjalnie dziwne, bo był późny wieczór, ale dalej się martwiłam. Ten patrzył na mnie trochę rozbawiony.
-Chciałem porozmawiać normalnie. Myślałem, że Franka i Rasmusa nie ma – odparł spokojnie. Westchnęłam lekko i spojrzałam na niego.
-Wejdziesz na balkon do mojego pokoju? Nie mogę cię wpuścić do domu frontowymi rzwiami – stwierdziłam wzdychając ciężko. Ten kiwnął głową, a ja zamknęłam drzwi. Weszłam do kuchni i zgarnęłam ze stołu dwa tosty na talerzu.
-Kto to był? – spytał tata patrząc na mnie spokojnie.
-Jakiś mężczyzna, nie mógł znaleźć domu Andersonów – odparłam z uśmiechem. Ten kiwnął głową, a ja skierowałam swoje kroki ku wyjściu.
-Gdzie idziesz? – mruknął ponownie tata siedzący nad poranna gazetą przy stole. Podeszłam do niego i pocałowałam go w policzek. Uśmiechnęłam się wesoło.
-Lecę na górę. Jeszcze coś poczytam i idę spać – odparłam, a ten uśmiechnął się lekko do mnie i pokiwał z politowaniem głową. Zaśmiałam się lekko i ruszyłam schodami na górę. Po drodze z mojej twarzy zszedł uśmiech, a wstąpił niepokój. Weszłam do pokoju zamykając za sobą drzwi i przedarłam się przez stosy książek i płyt na jego koniec, gdzie było okno balkonowe. Otworzyłam je i wpuściłam Bartyego do środka. Ten usiadł na moim łóżku, a ja zasunęłam rolety, żeby żaden wścibski sąsiad nie miał zamiaru powiedzieć czegoś tacie. Odwróciłam się, żeby widzieć Bartyego.
-Dobrze wyglądasz Emm – stwierdził cicho, a ja przewróciłam oczami. Usiadłam na fotelu koło łóżka.
-Po co tu jesteś Crouch? – spytałam zmęczonym głosem.
~~~
Tak dawno mnie tu nie było. Winię za to wszytsko zmęczenie i studia, dlatego wybaczcie.  Ale zapraszam do komentowania i pozdrawiam.

niedziela, 7 października 2018

Rozdział 10

W dłoni ściskałam pergamin z zadaniem domowym na Obronę przed Czarną Magią do profesora Snape'a. Siedziałam bardzo cicho, gdy Nietoperz zbierał prace przechadzając się zarzucając peleryną na wszystkie strony.
Dzisiaj miał być ten wyczekany czwartek. Pierwsze spotkanie Klubu Ślimaka. Nie wiedziałam zupełnie czym się przejmuję. Było czym się przejmować? To co powiedział Neville o tym klubie zaczęło we mnie powoli rosnąć i zostawiło wiele nieścisłości związanych z moim stosunkiem do spotkania. Oczywiście byłam ciekawa, jak potoczy się to spotkanie.
-Panno Joyce, słucha mnie pani? - usłyszałam głos Snape'a, tuż po łokciu między żebrami od Longbottoma. Spojrzałam na Nietoperza, który stał koło mnie z wyciągniętą w moją stronę dłonią. Podałam mu moje zadanie domowe, do tej pory mocno ściśnięte w mojej dłoni. Uśmiechnęłam się przepraszająco, a ten tylko kiwnął głową lekko.
-Dzięki - mruknęłam nachylając się nad Nevillem, gdy Severus przeszedł do Ślizgonów. Longbottom uśmiechnął się do mnie delikatnie.
-Tak robią przyjaciele - wymamrotał, a ja kiwnęłam głową lekko, ale z wielką dozą radości.
Snape wrócił za swoje biurko i zaczął coś mruczeć pod nosem o zaklęciach leczących. Były szczególnie przydatne, gdy miało się dwie lewe ręce. Dokładnie jak ja.
Kilka tych podstawowych znałam z własnego życia i udało mi się nawet kilkakrotnie ich użyć. Przy nowych ujęłam pióro i zaczęłam sumiennie zapisywać to co wykładał profesor. Usłyszałam lekkie prychnięcie od strony Longbottoma. Zignorowałam je całkowicie.'
-Akurat ty powinnaś je znać - wymamrotał nachylając się nade mną chłopak. Spojrzałam na niego gromiąc go wzrokiem. Wróciłam do notatek. Przez to skupienie zajęcia w okamgnieniu się skończyły. Spakowałam pergamin do torby.
-Chciałam poznać nowe. Te już znam aż za dobrze - stwierdziłam przyspieszając krok, aby nadążyć za wychodzącym Longbottomem. Pokręcił tylko głową z politowaniem.
Doskonale zdawał sobie z tego sprawę, gdyż sam wielokrotnie był nimi traktowany. Akurat szczęście do przewracania się czy zacinania najgłupszymi rzeczami zdecydowanie oboje mieliśmy. W pewnym momencie życia zaczęłam się zastanawiać czy to nie jest jakaś pieprzona klątwa.
Nigdy się pewnie nie dowiem.
~~~
Poprawiłam włosy lekko opadające na moje ramiona i znowu spojrzałam w lustro. Czarny sweter nie podkreślał mi dokładnie niczego, po prostu był cholernie wygodny i nie najgorzej wyglądał z jeansami oraz czerwonymi trampkami.
-Stresuję się - mruknęłam szukając wzrokiem Longbottoma po pokoju. Ujrzałam go rozłożonego na moim łóżku z książką w dłoni. Wzniósł wzrok znad niej i spojrzał na mnie z uśmiechem.
-Nie masz powodu. Powinno być dobrze, a jeśli nie to równie dobrze możesz tam nie przychodzić już więcej - powiedział lekko wzruszając ramionami. Kiwnęłam głową wracając wzrokiem do lustra. Po raz siódmy przejechałam dłonią po czubku głowy, żeby wygładzić włosy.
-Odprowadzisz mnie? - spytałam znajdując jego twarz w lustrze. Neville skinął dobrodusznie głową, na co moją twarz rozświetlił uśmiech.
-Tylko musisz szybko się ogarniać, bo za piętnaście minut masz być na miejscu - mruknął spoglądając na zegarek. Przeklęłam cicho pod nosem. Wyszliśmy w pośpiechu z mojego dormitorium.
Przechodząc przez Pokój Wspólny zastanawiałam się kogo jeszcze mógł Slughorn zaprosić na spotkanie, prócz Zabiniego. Obawiałam się najgorszego, czyli Pottera. Było to jak najbardziej prawdopodobne, jeśli wierzyć temu co Longbottom opowiadał o profesorze.
W miarę zmniejszania dystansu do gabinetu coraz bardziej się stresowałam. Sama dokładnie nie wiedziałam czym.
Pod Gabinetem pożegnałam się ładnie z Nevillem, który zniknął za zakrętem kiwając z politowaniem głową. Westchnęłam lekko i zapukałam do drzwi. Chwyciłam za klamkę i pociągnęłam ją lekko. Ze środka słychać było spokojne rozmowy przerywane co jakiś czas wesołymi toastami profesora. Weszłam do środka.
Przy okrągłym stole, suto zastawionym zresztą, siedział Potter, Granger, McLaggen i Ginny Weasley. Czułam podchodzące do gardła śniadanie. Zamykając drzwi ktoś wsunął między nie, a framugę dłoń. Spojrzałam za siebie i ujrzałam ciemnobrązowe oczy wpatrzone prosto we mnie.
-Jeszcze ja - wymamrotał zziajanym głosem Zabini. Gdy tylko wszedł do środka, cały wysiłek znikł z jego twarzy. Zamknął zamiast mnie drzwi i wypatrzył Slughorna w tłumie.
-Cieszę się, że przyszliście - powiedział wesoło profesor i podszedł do nas. Kątem oka zauważyłam, że nie zostało wiele wolnych miejsc przy stole. Wróciłam wzrokiem do Slughorna i uśmiechnęłam się najmilej jak potrafiłam. - Chodźcie, zaprowadzę was na wasze miejsca - stwierdził i zaczął iść w stronę stołu. Szybko wyliczyłam, że mam marne szanse nie usiąść koło Pottera, gdyż koło niego było wolne miejsce. Oczywiście był plan B. Jednak on zakładał siedzenie między Zabinim, a McLaggenem. Brzmiał milej.
Usiadłam po prawej stronie Zabiniego i z uśmiechem odprowadziłam Horacego wzrokiem na jego siedzenie.
-Emmie, jak miło - szepnął Zabini nachylając się nade mną nieznacznie. Od razu w nosie zakręciło mi się od ilości wylanej na jego idealnie wyprasowaną czarną koszulę wody kolońskiej. Spojrzałam na niego i kiwnęłam głową z bladym uśmiechem.
-Blaise, nie schlebiaj sobie. Jesteś po prostu mniejszym złem - odparłam cicho, a ten prychnął lekko i zaczął słuchać Slughorna już w normalnej pozycji. Starałam się usilnie nie spoglądać w stronę Pottera. Już sama jego obecność mnie irytowała. Co gorsze siedział prawie naprzeciwko, więc były nikłe szanse na niepatrzenie na niego.
Usłyszałam donośny śmiech McLaggena tuż koło siebie, co delikatnie mnie przeraziło, gdyż zostałam wyrwana z nienawistnych myśli. Szklanka wody, której właśnie próbowałam sięgnąć, zakołysała się lekko. Gdyby nie refleks Blaise'a, narobiłaby wielkiego huku upadając na blat. Teraz tylko wywołała głupi uśmiech na twarzy Ślizgona i w sumie tylko on jakoś na to zareagował. Reszta zajęta była rozmowami między sobą, albo odpowiadaniem na pytania Slughorna. Obie te czynności wydawały się mocno uciążliwe.
-Dzięki - mruknęłam kierując wzrok na Zabiniego. Kiwnęłam głową delikatnie i uśmiechnęłam się, ponownie blado. Tym razem wzięłam pewnie szklankę w dłoń i upiłam z niej kilka łyków wody.
-A u twojego brata, Clementine, jak tam? Duży mają ruch w sklepie? - spytał z czystym zaciekawieniem Slughorn. Spojrzałam na niego przybierając na twarz najmilszy uśmiech, na jaki stać mnie było w tym momencie.
-Idzie im świetnie. Staram się jak najbardziej pomagać w sklepie. A że teraz mają wiele zamówień to na pewno się przydaję - odparłam spokojnym głosem. Ten kiwnął głową i radośnie klasnął w dłonie.
Wyglądał jak foka w oceanarium, którą szkolą, by małe dzieci ciągnęły rodziców na pokazy. Uśmiechnęłam się szczerze z tego porównania.
-Często mają ważnych ludzi, którzy tam zamawiają, zapewne - odparł wyraźnie chcąc pogłębić jeszcze bardziej temat. Przytaknęłam ruchem głowy.
-Coraz częściej samo Ministerstwo zwraca się do nich po magiczne przedmioty - przyznałam cichszym tonem. Slughorn z zachwytem wciągnął powietrze. Z uśmiechem na twarzy przeszedł do pytania McLaggena o jego rodziców.
-Widzę, że ktoś próbuje tutaj być ulubienicą profesora - powiedział lekko zgryźliwie Blaise nachylając się nade mną. Spojrzałam na niego i kiwnęłam z politowaniem głową.
-Tylko odpowiadam na pytania. To, że odpowiedzi tak mu się podobają, że w euforii wygląda jak foka na pokazie, to już nie moja zasługa - wymamrotałam, na co Zabini zaśmiał się cicho. Uśmiechnęłam się patrząc na niego.
Zabini sięgnął rozbawiony po jakieś ciasto i ruchem dłoni spytał czy mi też nałożyć. Kiwnęłam potakująco głową. Kawałek wylądował na moim talerzu.
Zaczęliśmy spokojnie rozmawiać na najgłupsze i najmniej ważne tematy. Nie byłam świadoma, że Zabini może okazać się tak dobrym kompanem rozmowy. Że pod tą maską nienawiści do Szlam kryje się nawet znośny, dosyć przystojny chłopak.
Nawet nie zauważyliśmy, gdy Slughorn dziękował każdemu z osobna za przybycie i już mówił o kolejnym spotkaniu. Wstałam z krzesła i przy drzwiach uścisnęłam mu dłoń.
-Dziękuję i tobie Clementine, i tobie Blaise za przybycie - powiedział z uśmiechem ujmując dłoń Zabiniemu. Kiwnęłam z wdzięcznością głową.
-Do zobaczenia panie profesorze - odparł Zabini i przepuścił mnie w drzwiach. Mieliśmy razem pokonać pół korytarza, by potem on poszedł schodami w dół, a mnie schody zabrały na górę.
-Nie było tak źle jak się spodziewałam - wymamrotałam idąc chwilę koło Zabiniego. Przerwałam tym trochę niezręczną ciszę. Ten spojrzał na mnie i kiwnął głową z lekkim uśmiechem na twarzy.
-Myślałem, że nie będę miał z kim rozmawiać i będę się niemiłosiernie nudził - odparł wesoło. Uśmiechnęłam się do niego. To był chyba pierwszy komplement, który od niego usłyszałam w życiu. Doszliśmy do schodów.
-Do zobaczenia na kolejnym spotkaniu - powiedziałam stawiając nogę na pierwszym schodku na górę.
-Do zobaczenia Joyce - odparł Zabini z uroczym uśmiechem i zaczął iść na dół. Czyżby Zabini nie był taki tragiczny, jak go pamiętałam z pierwszego roku? Czy coś się zmieniło?
~~~
Pierwszy tydzień drugiego roku, a tu już z dziesięć zapowiedzianych kolokwiów. EH. No cóż, pozdrawiam i zapraszam do komentowania.

sobota, 29 września 2018

Rozdział 9

Wychodząc z Wielkiej Sali zobaczyłam Slughorna gadającego z Zabinim. Oboje się uśmiechali do siebie, chociaż Blaise wyglądał na trochę zaskoczonego. Oczy Slughorna wylądowały na mnie i szybko przywołał mnie do siebie dłonią.
-Clementine Joyce, moja droga. Podejdź - powiedział wesoło nauczyciel, a ja zrobiłam o co prosił dosyć szybko. - Pewnie słyszałaś o Klubie Ślimaka, czyli moim pomyśle na poznawanie lepiej uczniów Hogwartu - dodał radosnym tonem. Kiwnęłam głową z grzeczności, bo nie miałam pojęcia o co mu chodzi. Ukradkiem spojrzałam na Zabiniego, który był tak samo skołowany jak ja, ale mniej to okazywał.
-W takim razie zapraszam was oboje na spotkanie Klubu Ślimaka w najbliższy czwartek w moim gabinecie. Sprawicie mi wielką przyjemność, gdy przyjdziecie - stwierdził na koniec ściskając nam dłonie i odszedł ucieszony. Zabini odprowadził go wzrokiem do Wielkiej Sali i spojrzał na mnie.
-Czym do cholery jest Klub Ślimaka? - spytał zaskoczonym tonem. Prychnęłam lekko i wzruszyłam ramionami.
-Najwyraźniej dowiemy się w czwartek - stwierdziłam, na co zgodnie Zabini kiwnął głową i uśmiechnął się do mnie lekko. Przygryzłam wargę i również uśmiechnęłam się delikatnie, tylko bardziej niezręcznie. - Muszę iść do biblioteki - mruknęłam, a Zabini lekko się ożywił.
-Zabawny zbieg okoliczności, umówiłem się tam z Draco - stwierdził i ruszył wolnym krokiem ku bibliotece. Westchnęłam ledwo zauważalnie i wyrównałam z nim krok.
-Zabawny - przyznałam cicho z niezbyt zadowoloną miną. Nie przepadaliśmy za sobą bardzo szczerze. Wiedziałam to od momentu, w którym zaczęliśmy rozmawiać będąc na pierwszym roku. Prawie każdy Ślizgon przechwalał się wtedy swoim czystokrwistym pochodzeniem i przynależnością do Slytherinu.
Szukali przyjaciół, jak twierdzili.
-Zrobiłaś już esej na transmutację do McGonagall? - spytał wspinając się po schodach na pierwsze piętro. Położyłam dłoń na barierce i sunęłam nią do góry.
-Jeszcze nie. Jest jeszcze kilka dni - przyznałam, a on kiwnął ze zrozumieniem głową. - A ty? - spytałam raczej z grzeczności.
-Właśnie idę pisać - obdarzył mnie pełnym uśmiechem. Wyglądał naprawdę miło i niegroźnie. Aż sama zdziwiłam się, że nie wywoływał u mnie spazmów związanych z naszywką domu Węża.
Stanęliśmy przed drzwiami do biblioteki, w których mnie przepuścił. Kiwnęłam głową z wdzięcznością i weszłam do środka.
-Idę poszukać książek na Opiekę nad Magicznymi Stworzeniami - powiedziałam już cichym tonem, żeby nie zdenerwować bibliotekarki. Ten kiwnął głową, a ja ruszyłam do znanej mi półki.
-Jeszcze jedno Joyce - mruknął Zabini, na co się odwróciłam na moment. - To jak dzisiaj dogadywałaś się z hipogryfem Hagrida było naprawdę ciekawe. Widać, że to lubisz - stwierdził cicho. Uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie i zniknęłam za jednym z regałów idąc tylko sobie znaną drogą.
~~~
Spojrzałam na zielonookiego chłopaka siedzącego naprzeciwko mnie w fotelu. Przysunęłam nogi do siebie. 
-Na pewno wiesz, czym jest ten Klub Ślimaka? - spytałam cicho. Ten kiwnął głową i zwrócił wzrok na mnie z palącego się kominka.
-Kiedyś babcia mi opowiadała. Rodzice mieli wielu znajomych tam. Opowiadali babci - mruknął i delikatnie dotknął mojej dłoni. - Clem, on patrzy na ludzi w sposób materialistyczny. Miał za przyjaciela właściciela Miodowego Królestwa, bo wiedział kim może zostać w przyszłości - mruknął, a ja spojrzałam z lekkim politowaniem na niego.
-Nev, kochanie, będzie dobrze. Ja mam tylko Rasmusa, tylko z tego mogę być znana - odparłam cicho patrząc mu głęboko w oczy. Ten kiwnął niepewnie głową i pogładził mnie po dłoni.
-Będzie tam wielu Ślizgonów. Uważaj na siebie - wymamrotał, a ja zaśmiałam się lekko i również pogładziłam jego dłoń.
-Dramatyzujesz - odparłam zabawnie i dotknęłam lekko jego nosa. Ten westchnął i wrócił do pergaminu dzierżonego na kolanach. Ja zsunęłam jego dłoń ze swojej i zaczęłam się zastanawiać nad coraz milszym zachowaniem Zabiniego.
Czyżby szykowała się jakaś pułapka? Miałam się czegoś obawiać? Czy wręcz przeciwnie, nagle okazywał się lepszym człowiekiem?
W to ostatnie tak bardzo wątpiłam, ale z drugiej strony tak bardzo chciałam wierzyć. Zupełnie jak z Bartym Crouchem Juniorem. Niby okrutny morderca, ale w moim sercu dalej będzie sierotą, która pomagała mi się pozbierać z zadrapanych kolan.
Spojrzałam na mężczyznę siedzącego koło mnie. Jego zielone oczy wpatrywały się w pergamin oraz czasami z książkę leżącą na jednym z jego kolan. Tak bardzo nie chciałam, żeby coś mu się stało w jego domu. Tak bardzo mi na nim zależy. Był przy mnie w wielu dziwnych, okrutnych, bezsensownych chwilach. Jest najlepszym przyjacielem, jakiego mogłam sobie wymarzyć. Nigdy mnie nie oceniał, nigdy nie pisnął słowa o tym, jak głupim człowiekiem jestem. A jestem niesamowicie głupim człowiekiem. Dalej nie wiem, czemu on właściwie się ze mną zadaje. Nigdy nie chciałam wiedzieć. Bo gdyby się nad tym zastanowił, straciłabym go. Nie zasługuję na tak niesamowitego człowieka. Na Longbottoma.
Jego wzrok spoczął na moich lekko rozkojarzonych oczach.
-Clem, powinnaś iść spać. Odprowadzić cię? - spytał cicho. Kiwnęłam głową spokojnie, a on wstał zostawiając na fotelu pergamin oraz książkę. Wsunęłam rękę pod jego ramię. Nie wiedziałam, czemu jestem tak nagle zmęczona.
-Dlaczego mi pomagasz? - wymamrotałam cicho. Mój głos był zmęczony, ale dalej słyszałam w nim dużą nutę zaskoczenia całym zdarzeniem. Neville westchnął lekko i uśmiechnął się do mnie.
-Lubię cię. Niesamowicie cię lubię Clementine. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką, odkąd pomogłaś mi znaleźć Teodore. Pewnie nawet nie wiesz jak było to dla mnie ważne - mruknął wspinając się po schodach do mojego dormitorium. - To tak jakbyś ty zgubiła Rasmusa, albo któregoś z bliźniaków Weasley - dodał, a ja zaśmiałam się lekko.
-To musiało być niesamowicie ważne wydarzenie - wymamrotałam, a ten kiwnął głową twierdząco. - W tamtym momencie poznałam niesamowitego człowieka, którego dzisiaj mogę nazywać przyjacielem, ale który może trochę nie ma racji co do Klubu Ślimaka. Zobaczę - obwieściłam otwierając drzwi do dormitorium. Zatrzymałam się w drzwiach.
Swój wzrok zwróciłam na Longbottoma. Jego wzrok był lekko zrezygnowany.
-Jeśli pozwoli nam kogoś przyprowadzić czuj się zaproszony. Nie tylko, żebyś się przekonał, że Slughorn może nie być takim okropnym człowiekiem, ale też żeby się trochę rozerwać - odparłam z uśmiechem. - Zasługujesz na to - dodałam, co spotkało się ze śmiechem Longbottoma.
-Za to cię kocham Joyce. Zawsze potrafisz mnie rozbawić - stwierdził i zaczął powoli schodzić po schodach.
-Neville - mruknęłam, na co na moment przystanął. - Zasługujesz na wiele. Nie wiem jak cię przekonać, ale po prostu mi uwierz. Clementine, twojej przyjaciółce - dodałam patrząc na tył jego głowy. Ten raz kiwnął głową i zaczął schodzić na dół po schodach. Zamknęłam za sobą drzwi do dormitorium i westchnęłam głęboko.
Nigdy nie wiedziałam, czemu ma tak niską samoocenę, tak dziwnie do wszystkiego podchodzi. Wiedziałam o problemach z jego rodzicami, jednak nie wszystko to tłumaczyło.
Prawda?
~~~
Ja wiem, że ten rozdział pod koniec stał się nagle zadziwiająco czuły i chaotyczny, ale proszę nie winić mnie, a butelkę czerwonego półsłodkiego wina. Pozdrawiam i zapraszam do komentowania.

wtorek, 18 września 2018

Rozdział 8

Drzwi otworzyły się wraz z dźwiękiem wesołego śmiechu. Zbyt dobrze go znałam. Zmarszczyłam brwi wstając z łóżka Neville'a. Zielone oczy Pottera wierciły dziurę w moim brzuchu.
-Będę się zbierać. Do jutra - powiedziałam z bladym uśmiechem skierowanym do Longbottoma. Ten kiwnął lekko głową, a ja wyszłam szybko z dormitorium. Nie chciałam zamieniać nawet słowa z tym idiotą. Nie miałam ochoty denerwować się bardziej. Szczególnie teraz, gdy zachowanie jednego ze Ślizgonów wywoływało u mnie zdziwienie.
Zaczęłam wspinać się po schodach prowadzących do damskich dormitoriów. Wsunęłam swoje ciało do własnego dormitorium i nie patrząc nawet na współlokatorki weszłam pod kołdrę. Nasunęłam ją na nos i mocno zamknęłam oczy. Zasnęłam zadziwiająco szybko.
Równie szybko zostałam obudzona. Któraś z dziewczyn, nie chciałam wiedzieć która, zrzuciła coś ciężkiego na podłogę wywołując niesamowity huk.
-Ludzie próbują spać - wyszło spomiędzy moich zaciśniętych szczęk. Nie próbowałam otwierać oczu. Nie miałam na to kompletnie siły. Automatycznie poszłam spać.
-Emmy, za 10 minut zajęcia - usłyszałam zdyszany głos nad uchem. Uchyliłam powieki natychmiastowo. Ujrzałam nad sobą gotowego na zajęcia Longbottoma. Uśmiechnęłam się tylko do niego i zaczęłam latać po dormitorium jak oparzona.
-Nawet nie wiem, jak mogę ci dziękować, że po mnie przyszedłeś - wymamrotałam pomiędzy dopinaniem spodni, a szukaniem ciemnego swetra w szafie. Ten zaśmiał się lekko rozwalając się na moim łóżku.
-Zgarnąłem dla ciebie dwa tosty. Wiesz, jeśli Joyce nie ma na śniadaniu to coś musiało się stać - stwierdził, a ja zaśmiałam się spinając włosy w niskiego kucyka. Zarzuciłam szatę na siebie i zabierając tosta z wyciągniętej dłoni Neville'a wybiegłam z dormitorium. On biegł za mną.
Pierwsza miała być Opieka nad Magicznymi Zwierzętami. Jak mogłam być tak głupia i zaspać przed moją ulubioną lekcją? Jak mogłam nie pomóc Hagridowi w przygotowaniu zajęć jak zawsze? Byłam poważnie zła na siebie i bardzo wdzięczna mojemu przyjacielowi, który deptał mi po piętach.
Wpadliśmy na Błonia z kilkuminutowym spóźnieniem. Hagrid już zaczął coś mówić o zasadach obowiązujących na zajęciach. Takie same jak co roku.
Nie wolno podchodzić do zwierząt, jeśli prowadzący nie powie tego wyraźnie. 
Nie denerwować nieznanych zwierząt, bo nigdy nie wiadomo jak zareagują. 
Była tego cała masa. Znałam wiele zwierząt, więc zazwyczaj akurat mnie one nie obowiązywały. Poza tym zawsze traktowałam je z należytym szacunkiem, więc nigdy nie miały powodu się na mnie denerwować.
-Clementine, Neville, witajcie - powiedział wesoło Hagrid na moment odrywając się od monologu o zasadach bezpieczeństwa. Uśmiechnęłam się wesoło do profesora.
-Przepraszamy za spóźnienie, to był ostatni raz. Obiecuję - stwierdziłam, a ten kiwnął głową rozbawiony i kontynuował wykład. Neville nachylił się nad moim uchem.
-Tak się cieszę, że masz z nim dobry kontakt. Snape już by nam połowę punktów domu odjął - wyszeptał ze śmiechem. Kiwnęłam rozumnie głową. Brzmiało zdecydowanie jak Nietoperz.
-Dzisiaj mam wam do pokazania pewne majestatyczne zwierzę. Wiem, że na trzecim roku już mieliśmy o nich zajęcia, ale skoro mam możliwość pokazać wam je jeszcze raz, to czemu nie skorzystać - stwierdził z uśmiechem i zaczął nas prowadzić w głąb lasu.
Na środku potężnej polany stał majestatyczny, zadziwiająco różowawy hipogryf. Zdecydowanie był jednym z najpiękniejszych zjawisk jakie dane mi było ujrzeć w moim życiu.
-To jest hipogryf, jak już pewnie wiecie. Hybryda orła i konia. Żywi się padliną, ale także jest drapieżnikiem, więc zdarza mu się polować. Ten to Klębolot - powiedział ze stoickim spokojem. Hipogryf delikatnie chował dziób pod lewe skrzydło. - Czy ktoś chciałby go dosiąść? - spytał, a moja dłoń spokojnie się podniosła na wysokość mojej głowy. Byłam dogłębnie zachwycona tym idealnym stworzeniem.
Hagrid kiwnął głową, gdyż nikt inny się nie zgłosił. Przywołał mnie ruchem dłoni do siebie. Ja podeszłam na bezpieczną odległość. Rubeus już miał wszystko znowu objaśniać, jednak ja z największym szacunkiem pokłoniłam się Kłębolotowi. Ten spojrzał na mnie i również się ukłonił. Na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Bardzo spokojnie podeszłam do hipogryfa i wyciągnęłam dłoń. W momencie jego dzióbek znalazł się pod moją dłonią. Gładziłam jego delikatne pióra na głowie.
-Polubił cię - stwierdził wesoło Hagrid. Uśmiechnęłam się szerzej i podeszłam do hipogryfa jeszcze bliżej. Ten położył głowę na moim ramieniu i lekko pacnął swoim policzkiem o mój. Poczułam dłonie Hagrida na mojej talii. Zaczął mnie podnosić, abym mogła usiąść na hipogryfie. Gdy już znalazłam się na jego grzbiecie nic nie było ważne. Głupie spojrzenia Ślizgonów stojących koło Gryffonów, jak na trzecim roku. Gryffoni za to mieli dość radosne twarze.
W obu z tych grup była jedna osoba, która tam nie pasowała. W Gryffońskiej oczywiście Potter, który swoim grymasem wymalowanym ostro na twarzy od razu obrzydził mi dzisiejszy dzień. U Ślizgonów zaś zauważyłam lekki cień uśmiechu na twarzy Zabiniego, gdy wpatrywał się we mnie.
Wzruszyłam ramionami i wzniosłam się do góry. Poczułam wiatr we włosach obejmując dłońmi szyję Kłębolota. Wsunęłam palce w pióra znajdujące się na jego bokach.
Zaczęliśmy lecieć nad wielkim jeziorem. Spojrzałam w dół i uśmiechnęłam się do swojego odbicia widocznego w oddali w wodzie. Czułam się po prostu wolna. Hipogryf powoli zaczął zniżać lot, aby wylądować na polanie między Gryffonami i Ślizgonami. Wylądowaliśmy, a ja schodząc czułam, że uśmiech na mojej twarzy od dawna nie był taki wielki.
~~~
Weszłam na Wielką Salę i ruszyłam na swoim codziennym miejscu. Neville siadł koło mnie z uśmiechem.
-Dawno nie widziałem cię tak radosnej - stwierdził wesoło. Zwróciłam na niego wzrok i obdarzyłam uśmiechem.
-Wiem, ale to było tak niesamowite. Naprawdę kocham te zwierzęta - odparłam ujmując widelec leżący koło mojego talerza. - Ogólnie wszystkie zwierzęta - dodałam wbijając widelec w ziemniaka. Neville kiwnął głową lekko.
Na Wielkiej Sali pojawiły się sowy pocztowe i zaczęły rozdawać listy. Wśród nich zobaczyłam Świstoświnkę. Mocno się zdziwiłam, bo Rasmus musiałby od razu mi odpisać na list. Ta usiadła przede mną, a ja dałam jej kawałek tosta. Zabrałam jej z nóżki list i odwinęłam go.
'Kochana Emms,
Tak bardzo się ucieszyliśmy, jak nam napisałaś, że Filch zakazuje używania naszych wynalazków.
Wiedziałem, że tak kiedyś będzie, ale że nawet Filch. We troje stwierdziliśmy, że to osiągnięcie co najmniej życiowe.
Bardzo dobrze nas wyczułaś, nie wiem czemu zawsze czytamy wszystko razem. Szczególnie twoje listy. Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci to.
Po drugie, jasna cholera, Nietoperz ma was uczyć OPCM'u? 
CZY DUMBLEDORE JUŻ DO RESZTY ZWARIOWAŁ?
Trzymaj się tam. Pozdrów Neville'a i uważaj na siebie.
Kocham, Rasmus.'
Uśmiechnęłam się do listu i schowałam go do wewnętrznej kieszeni szaty.
-Rasmus cię pozdrawia - powiedziałam patrząc na  Neville'a, który w tym momencie preżuwał kurczaka. Kiwnął głową wesoło. - Po obiedzie idę do biblioteki. Poszukam książek o magicznych zwierzętach, których jeszcze nie czytałam - mruknęłam.
-Chyba nie ma takich książek - zaśmiał się wesoło Longbottom. Kiwnęłam rozumnie głową. Faktycznie to mogła być prawda. Odkąd chodzę do Hogwartu zajęcia z Magicznymi Stworzeniami były moimi ulubionymi. W domu, w Londynie miałam bardzo dużo książek kupionych w Esach i Floresach. Przynajmniej miałam z kim to dzielić. To było najważniejsze.
~~~
Wracam z kolejnym rozdziałem. Trochę mi z tym zeszło, ale jestem na drugim roku studiów i w ogóle, więc było warto się starać. Pozdrawiam i zapraszam do komentowania.

poniedziałek, 3 września 2018

Rozdział 7

Wejściu na Wielką Salę jak zwykle towarzyszył wesoły, ale też, przez pierwszoroczniaków głównie, lekko przerażony szmer. Dzieciaki starały się nie plątać pod nogami, przez co o mało się o nie nie przewracaliśmy. Starałam się iść szybko i pewnie. Ażeby usiąść na własnym siedzeniu.
W tym roku będzie koło mnie więcej wolnego miejsca, nie żeby ktoś chciał to wykorzystać, ale nie wiedziałam, czy siedzenie z wyższym rocznikiem, jak to mieliśmy w zwyczaju, jeszcze wliczało się w rutynę.
Wsunęłam się szybko na jedno z miejsc przy ławie Gryffonów, po czym pociągnęłam dłoń Neville'a ku sobie, żeby usiadł obok mnie. Uśmiechnęłam się do przyjaciela i zaczęłam rozglądać po pustych jeszcze stołach. Jak zawsze nasz stół był położony jak najdalej Ślizgońskiego. Jakoś nie pałaliśmy do siebie wielką przyjaźnią.
Dzieciaki ustawiły się w przestraszonym tłumie przed stołem profesorów, prawie wsadzając nosy w mównicę Dumbledore'a. Zaśmiałam się na ten widok i mój wzrok mimowolnie skierował się w stronę najdalszego stołu. Ciemnobrązowe oczy obserwowały mnie do momentu, w którym spojrzałam tam. Wtedy szybko odwrócił wzrok udając zainteresowanie słowami Malfoya.
W co ty grasz Zabini? Czy na pewno chcę grać w to z tobą?
-Witajcie drodzy uczniowie - powiedział Albus wchodząc na mównicę, dzięki czemu skierował całą naszą uwagę na siebie.- Hogwart jest zaszczycony tym, że dołączacie w tym roku do nas. Czeka was rok czarodziejskiej edukacji. Pan Filch, nasz woźny, prosił mnie, żeby powiedzieć o ścisłym zakazie używania jakichkolwiek przedmiotów kupionych w Magicznych Dowcipach Weasleyów.
Na moją twarz wpłynął ogromny uśmiech. Czułam się jak dumna siostra, bo doskonale wiedziałam jak trójka moich mężczyzn byłaby dumna z tego przytyku od Filcha.
-Miło mi powitać wśród nas nowego członka ciała pedagogicznego, profesora Slughorna. Jest moim byłym kolegą i zgodził się objąć ponownie stanowisko nauczyciela eliksirów - dodał Dumbledore, a w momencie, gdy koło niego wstawał starszy, wpół łysy mężczyzna, po sali rozległ się cichy odgłos zawodu oraz zaskoczenia.
To musiało znaczyć, że Snape...
-Natomiast profesor Snape obejmie stanowisko nauczyciela obrony przed czarną magią - dokończył, a mój wzrok wylądował na tak samo skrzywionym Neville'u. Zmarszczyłam brwi i nachyliłam się nad nim.
-Co tu się do cholery wyprawia? - spytałam szeptem. Jedyne co uzyskałam w odpowiedzi to lekko przestraszony wzrok i bezradne wzruszenie ramionami. Przetarłam twarz dłonią, a Tiara Przydziału zaczęła już rozkładać pierwszoroczniaków po domach. Cieszyłam się ze świeżaków w Gryffindorze, jednak bardzo słabo to okazywałam.
Nie było lepiej nawet, gdy jedzenie pojawiło się na stołach. Mechanicznie brałam kęsy obiadu i przeżuwałam je. Nie chciało mi się rozmawiać z innymi uczniami, Neville rozumiał to jak nigdy sam też nie inicjując konwersacji.
Prefekci zaczęli zbierać świeżaki do siebie, żeby zaprowadzić ich do Pokoi Wspólnych i Dormitoriów. Wstałam razem z nimi i zgarniając swój kufer wdrapałam się na górę. Zależało mi tylko na rzuceniu bagażu do dormitorium i napisaniu listu do Rasmusa.
-To jest portret, który będzie was wpuszczał do Pokoju Wspólnego i Dormitoriów. Hasło to Veritaserum. Lepiej je zapamiętajcie - powiedział jakiś czwartoroczny prefekt. Weszłam z chmarą dzieciaków i pobiegłam na górę. Postawiłam kufer w nogach mojego łóżka. Siadłam przy biurku wyciągając pergamin i pióro.
'Kochany Rasmusie, 
Na pewno się ucieszycie, kiedy powiem tobie wam, że sam Filch prosił naszego szanownego dyrektora, aby przestrzec przed używaniem produktów z TWOJEGO WASZEGO SKLEPU!
Wiedziałam, że to wywoła uśmiech na twojej waszych twarzy.
Z drugiej jednak strony Slughorn, ten starszy nauczyciel, pojawił się i zajął stanowisko nauczyciela Eliksiów. Nie zgadniesz czego będzie uczył Nietoperz!
Obrony przed Czarną Magią, rozumiesz?
Co tu się dzieje.
Pozdrawiam, Emms.'
Westchnęłam zwijając pergamin. Odłożyłam pióro na miejsce, po czym wstałam z siedzenia. Cały plan samowystarczalności i nietęsknienia od samego początku właśnie wziął w łeb. Potruchtałam do Sowiarni, żeby szybko wysłać list.
Ludzie zbierali się na schodach, które starały się nie wariować. Szłam w przeciwną stronę przepychając się przez tłum uczniów. Bardzo nie chciałam nikogo poturbować. Słabo mi szło.
Prawie potknęłam się o kilka kufrów i zagubione dzieciaki. Wzruszyłam ramionami.
-Uważaj jak idziesz - mruknął mocny głos, gdy prawie weszłam komuś na plecy. Machnęłam na to ręką i ruszyłam dalej. - Oczywiście Joyce - dodał ten sam głos lekko rozbawiony. Na sekundę się odwróciłam, by tylko pokazać środkowego palca Zabiniemu, którego głos był aż nadto charakterystyczny. Ten zmarszczył brwi. Czułam, że było to bardzo nierozważne z mojej strony. Uczucie minęło jak tylko zniknęłam za zakrętem.
Dotruchtałam do wieży zachodniej i uchyliłam drzwi do Sowiarni. Nie miałam swojej sowy, ale od jakiegoś czasu Weasleyowie, a bardziej sam Ronald, stwierdził, że jeśli tylko będę potrzebować sowy to bez problemu mogę pożyczać jego Świstoświnkę, bo sam rzadko wysyła listy. Wsunęłam moje nędzne ciało do środka i zamknęłam za sobą drzwi.
-Świnka - mruknęłam, a szara sówka usiadła mi na ramieniu bardzo szybko machając skrzydełkami. Uśmiechnęłam się lekko i przywiązałam jej list do nóżki. - Dasz to Rasmusowi? - spytałam gładząc ją po główce. Ta skrzywiła ją lekko i odleciała mi z ramienia. Spojrzałam za nią i wyszłam z Sowiarni. Naprzeciwko drzwi stał Zabini w czarnej koszuli z założonymi na piersi.
-Mogę ci w czymś pomóc? - spytałam wzdychając lekko. Ten spojrzał na mnie i opuścił ręce. Zmarszczyłam brwi.
-Przepraszam za słowa Malfoya z pociągu. Wiem, że Draco nie zdobędzie się na przeprosiny, a do Neville'a nie chciałem się bezpośrednio zwracać - mruknął, a ja tylko patrzyłam na niego zdziwiona. Mimowolnie moje usta lekko się rozchyliły w geście zdziwienia. Kiwnęłam lekko głową.
-Przepraszam za wcześniejszego środkowego palca - odparłam ciszej, niż on. Zabini lekko się uśmiechnął i machnął lekko ręką.
-Nie ma problemu. Trochę sobie zasłużyłem - stwierdził i zaśmiał się delikatnie. Dalej byłam w głębokim szoku, ale na mojej twarzy pojawił się blady uśmiech.
-Trochę tak - przyznałam kiwając delikatnie głową. Zza rogu wyłonił się Crabe. Zabini kiwnął na niego głową i ruszył w jego stronę uśmiechając się do mnie. Zniknęli w korytarzu prowadzącym na dół.
Musiałam przyznać, to było dziwne, niepodobne do Zabiniego czy innego Ślizgona, ale takie miłe. Z lekkim uśmiechem zaczęłam schodzić na dół i kierować się do Pokoju Wspólnego. Nie mogłam się doczekać miny Longbottoma, kiedy usłyszy to wszystko.
-Veritaserum - wymamrotałam, a Gruba Dama wpuściła mnie do środka. Na fotelach nikogo ciekawego nie było. Gdzieś w kącie mignęli mi Thomas i Finnigan męczący siostry Patil swoimi głupimi żartami.
Wdrapałam się po schodach do dormitorium opatrzonego w numer pięć i zapukałam do drzwi. Od razu złapałam za klamkę, nie czekając nawet na odpowiedź. Wsunęłam głowę w drzwi i zobaczyłam Neville'a leżącego na łóżku z książką w dłoni.
-Rób kawę, mam takie nowości, że będziesz mnie jeszcze dziesięć razy pytać czy mówię prawdę - powiedziałam zamykając drzwi za sobą i rzuciłam się na łóżko tuż obok niego.
-Szlag Emmy, uwielbiam cię - stwierdził ze śmiechem zamykając książkę. Poprawił się na łóżku, a ja zaczęłam opowiadać.
Na twarz Longbottoma z każdą sekundą wchodziło coraz większe zdziwienie. Już wiem jak wyglądał mój wyraz twarzy, gdy to się działo. Strasznie głupio.
-Czekaj, Emmy, jesteś pewna, że to był Zabini? - spytał dalej zaskoczony Neville. Kiwnęłam ponownie głową
-Jego nie da się z nikim innym pomylić. Doskonale to wiesz - wymamrotałam, a ten oparł się o ścianę za nim. Przejechałam po jego pościeli dłonią i westchnęłam lekko. - Przynajmniej przeprosił, mimo że nie musiał - dodałam wzdychając. Longbottom kiwnął lekko głową. Rozglądnęłam się po pustym dormitorium. Ważne, że nie było nikogo, kto mógłby coś głupiego powiedzieć.
Prócz nas rzecz jasna.
~~~
Wracam z kolejnym rozdziałem. Pozdrawiam i zapraszam do komentowania.

piątek, 24 sierpnia 2018

Rozdział 6

Pod nami rozlewał się piękny widok, jak zawsze zachmurzonego Londynu. W świetle dziennym Tamiza wyglądała jeszcze lepiej, niż w nocy. Chociaż London Bridge nocą nie umywał się do tego po zachodzie słońca.
-Będzie mi tego trochę brakować do świąt - mruknęłam opierając czoło o zamknięte okno. Fred pogładził mnie po ramieniu lekko. Odwróciłam się do niego z uśmiechem.
-Szkocja też jest piękna. Szczególnie Hogwart - powiedział Weasley wesoło, a ja pokiwałam głową lekko. Powoli zbliżaliśmy się do miejsca Dworca King's Cross. Uśmiech od razu wstąpił na moją twarz i niewiele mogło go stamtąd zmyć.
Zaparkowaliśmy na parkingu tuż pod dworcem. Fred wyciągnął z tylnego siedzenia mój kufer i zaczęliśmy iść ku peronowi dziewięć i trzy-czwarte. Każdy uczeń Hogwartu, który nie był pierwszy raz tutaj nauczył się nie pytać o ten peron. Żaden pracownik nie wiedział o jaki peron chodzi. Z roku na rok wzrok na nas, pytających, był coraz bardziej zatrważający.
Stanęłam przed ścianą między dziewiątym, a dziesiątym peronem. Spojrzałam na Freda, który położył kufer koło mnie.
-To chyba pożegnanie - mruknęłam, a ten podszedł do mnie i przytulił mnie do siebie. Zmarszczyłam lekko brwi.
-Nie idziesz ze mną na peron? - spytałam zdziwiona. Ten odsunął się na moment ode mnie i spojrzał na mnie z uśmiechem.
-Doskonale wiesz, że nie wróciłbym do sklepu - odparł, a ja zaśmiałam się i kiwnęłam głową. Jeszcze raz przytuliłam chłopaka i odsunęłam się. Wspięłam się na palcach i pocałowałam go w policzek.
-Dziękuję. Do zobaczenia - powiedziałam wesoło i weszłam w ścianę między peronami.
Wokół mnie pojawił się widok, który napawał moje serduszko tylko wesołymi wspomnieniami. Masa uczniów w szatach z różnymi naszywkami. Wśród nich widziałam moich dumnych Gryffonów. Wszyscy mieli mniejsze czy większe kufry, ale także ludzi koło nich. Pewnie członków rodziny. Westchnęłam lekko i ruszyłam w stronę jednego z ostatnich wagonów. Nie chciałam pchać się w największy rumor. Poczułam miękką dłoń na ramieniu, a gdy się odwróciłam stanęłam twarzą w twarz z moim czarnowłosym przyjacielem w szarym kardiganie.
-Neville - wykrzyknęłam wesoło i przytuliłam go. Ten zaśmiał się i oddał uścisk. Tuż za nim stała ciocia Augusta, już gotowa do odjazdu do domu.
-Witaj Clementine, właśnie cię szukaliśmy - powiedziała radośnie kobieta i przytuliła mnie lekko. - Powodzenia w tym roku w Hogwarcie. Zachowujcie się i bez głupich pomysłów - dodała wesoło. Kiwnęliśmy zgodnie głowami patrząc na siebie rozbawieni. Ta pokiwała głową z politowaniem i ruszyła do wyjścia.
-Gdzie siadamy? - spytał Longbottom, na co ja wskazałam przedostatni wagon. Ten kiwnął głową i zaczął się pakować do środka.
-Jeśli chcesz siąść z Potterem i tak dalej, to bez obaw. Nie mam nic przeciwko temu, jeśli bardzo ci na tym zależy - mruknęłam idąc za chłopakiem. Ten machnął ręką wchodząc do pustego przedziału. Położył nasze kufry na szafkach nad siedzeniami.
-Nie jest to wcale ważne. Wolę siedzieć z tobą i swobodnie gadać, niż z nimi i widzieć jak się męczysz - mruknął siadając na jednym z siedzeń. Uśmiechnęłam się lekko zatykając uciekający włos za ucho.
-Wiesz, że jesteś najlepszym przyjacielem, jakiego mogłam sobie wymarzyć? - spytałam zsuwając z nóg trampki. Ten kiwnął nieskromnie głową i uchylił okno.
-Ktoś musi być tym najlepszym. Padło na mnie, ale jestem gotowy na to poświęcenie - stwierdził poważnym tonem, a ja zaśmiałam się wesoło. Neville uśmiechnął się do mnie i wyciągnął jakąś mugolską książkę. Zrobiłam dokładnie to samo i rozłożyłam się na dwóch miejscach wsuwając palce u nóg pod udo Longbottoma. Oparłam się o ściankę koło odsuwanych drzwi.
Zawsze były naprzeciwko nas jeszcze trzy miejsca. Miałam jednak nadzieję, że nikt nam się nie dosiądzie. Nadzieja matką głupich.
Godzinę po ruszeniu drzwi otworzyły się w akompaniamencie trzech niskich śmiechów. Starałam się nawet nie reagować z początku.
-Czytacie książki pisane przez szlamy? Urocze - usłyszałam prześmiewczy głos jednego z nich i dłoń drugiego z nich zabrała mi książkę z rąk. Zacisnęłam zęby i spojrzałam na nich z mordem w oczach.
-Co tam skarbie? - spytał Malfoy z cukierkowym uśmiechem. Za nim stał Zabini z moją książką w ręku. Trzymał ją za przednią okładkę. Widziałam wylatujące z niej dwa zasuszone kłosy lawendy. Zdawał się tego nawet nie zauważać.
-Czego chcecie? - odparłam spokojnym tonem zaciskając jedną z dłoni na łydce opatrzonej w różdżkę.
-Emmie, przecież tak dawno się nie widzieliśmy. Nie tęskniłaś? - spytał Blaise siadając ostentacyjnie na siedzeniu naprzeciwko mnie. Zsunęłam nogi w dół. Malfoy stanął tuż koło niego, a Flint stał w drzwiach, gdybyśmy tylko pomyśleli, że chcemy wyjść czy uciec.
-Neville, jak tam u twoich rodziców? - spytał błyskotliwie Malfoy. Wstałam i złapałam Malfoya za przód koszuli. Byłam zła, nie myślałam logicznie. Usłyszałam trzask spowodowany oderwaniem jednego z guzików w jego idealnej koszuli.
-Wyjdź stąd, bo nie ręczę za siebie - wymamrotałam wciskając koniec mojej różdżki w jego szyję. Nie było ważne to, że byłam od niego pół głowy niższa. Zacisnęłam zęby, a ten spojrzał na mnie tylko spod byka z szelmowskim uśmieszkiem machając rękami na chłopaków, żeby nie wstawali. Zabini już się wyrywał z miejsca ściskając różdżkę.
-Oh, czyżby tchórzliwy Longbottom wreszcie się obudził- zaśmiał się Flint od strony drzwi. Nie chciałam spuszczać wzroku z Draco, ale widziałam poruszenie na twarzy Zabiniego. Malfoy zmarszczył brwi.
-Zbieramy się stąd, skoro nas tak bardzo nie chcą - mruknął z jadem w głosie tleniony. Odsunęłam różdżkę od jego gardła, ale dalej trzymałam ją w dłoni i mierzyłam ku nim. Flint pierwszy wyszedł, za nim ruszył Draco z niepysznym wyrazem twarzy.
Blaise nie patrzył ani na mnie, ani na Longbottoma. Wychodząc podniósł z podłogi lawendę i odwrócił się. Wystawił dłoń w moją stronę. Zabrałam ją patrząc mu cały czas kryjąc zaskoczenie w oczy. Ciemne tęczówki wyrażały złość, niezrozumienie, ale też lekką skruchę? To był moment, do którego miałam wracać bardzo wiele razy tak bardzo go nie rozumiejąc przez niesamowicie długi czas. Zmarszczyłam brwi i opadłam na siedzenia za mną. Spojrzałam na Neville'a, który też rozglądał się spłoszonym wzrokiem. Nie miał pojęcia co właśnie się stało.
Machnęłam niepewnie ręką i ułożyłam się ponownie na dwóch siedzeniach. Chciałam sięgnąć po książkę, ale magicznie zniknęła.
-Nev, widziałeś Baśniarza? - spytałam, a ten spojrzał na mnie i zaprzeczył ruchem głowy.
-Zabini miał go w dłoni. Tyle go widziałem - mruknął i uchylił mocniej okno. Zmarszczyłam ponownie brwi.
-Chyba pójdę spać - wymamrotałam tępo patrząc za okno. Chłopak kiwnął głową i wrócił niepewnym wzrokiem do swojej książki. Zasnęłam strasznie szybko targana dziwnym niepokojem.
Obudziło mnie lekkie szturchanie w ramię i zielone oczy wpatrzone prosto w moje.
-Zaraz będziemy w Hogwarcie - stwierdził Longbottom wisząc nade mną. Kiwnęłam głową lekko i usiadłam na siedzeniu. Wyprostowałam szatę na mnie.
-Nie mogę się doczekać spotkania Hagridem - stwierdziłam pakując gałązki lawendy do kieszeni szaty. Longbottom zasunął okno, już z przyzwyczajenia przy wjeżdżaniu na stację.
-Ja z profesor Sprout. Sama wiesz jak lubię jej zajęcia - odparł wesoło, a ja kiwnęłam głową. Jeszcze moment siadłam na kanapie. Pociąg zaczął powoli się zatrzymywać. Słychać było tylko pisk kół.
Położyłam dłonie na kolanach i ze niecierpliwością zaczęłam stukać  paznokciami o uda. Usłyszeliśmy poruszenie w całym pociągu tuż po wyhamowaniu.
Wstałam i zsunęłam swój kufer z półki nade mną. Wyciągnęłam go na zatłoczony korytarz i poczekałam na Longbottoma dopiero blisko wyjścia z pojazdu.
-Którą dorożką jedziemy? - spytał Neville stając koło mnie. Wzruszyłam ramionami i poszłam do pierwszej niezapełnionej jeszcze przez uczniów. Uśmiechnęłam się delikatnie na widok Testreli.
Dosiadło się do nas trzech Puchonów i jakąś zagubiona Krukonka. Ruszyliśmy w stronę Hogwartu.
Gdy tylko zobaczyłam tak dobrze znajome mi Wieże szkoły, to na mojej twarzy pojawił się ogromny uśmiech. Czułam, że mimo braku Rasmusa i bliźniaków dam sobie radę.
~~~
Wracam z kolejnym rozdziałem. Pozdrawiam i zapraszam do komentowania.

niedziela, 12 sierpnia 2018

Rozdział 5

George uderzył w kolorową deskę małym zielonym młotkiem i z niej zaczęły się wydobywać czerwone iskierki. Zaczęły zamieniać się w krótkie słowo, ale bardzo rozmazane. Zsunęłam nogi z łóżka i nachyliłam się w tamtym kierunku, by móc przeczytać je.
-Pierdy? - spytałam tuż po tym jak przeliterowane głoski w głowie ułożyły mi się w słowo. Moment potem usłyszałam trzy gromkie męskie śmiechy. Spojrzałam na nich lekko zdziwiona, potem moja twarz ułożyła się w zażenowanie ich żartem. Mają po siedemnaście lat i dalej są tak bardzo niedojrzali. Czemu właśnie za to tak bardzo ich kochałam?
-Gdybyś tylko widziała teraz swoją minę - powiedział rozbawiony Ras. George i Fred przybili sobie piątki i śmiali się dalej trzymając się za brzuchy.
-Z wami zawsze było coś nie tak - stwierdziłam zakładając dłonie na piersi i kiwając głową z politowaniem. Zwróciłam głowę w stronę okna i udawałam bardzo obrażoną. Śmiechy ustały, a ja tylko czekałam na jakiś kolejny głupi pomysł, aby mnie rozśmieszyć.
Łóżko lekko się uchyliło i skrzypieniem zasygnalizowało, że któryś z nich siadł za mną. Poczułam czyjeś dłonie na żebrach, a potem moje plecy dotknęły męskiej klatki piersiowej. Dłonie splotły się na moim brzuchu.
-Nie obrażaj się Clemmy - powiedział rozbawiony Fred. Pokiwałam ponownie głową z politowaniem. Wcale nie byłam na nich zła, chciałam po prostu zobaczyć co zrobią. Zapamiętać ich jak najlepiej potrafię. Nie zauważyłam problemu w tym myśleniu. Już zapamiętałam ich najlepiej jak się dało.
-OBIAD - rozległ się potężny głos z dołu. George i Ras od razu ruszyli na dół, żeby zjeść obiad. Fred zsunął ze mnie swoje dłonie i wstał z łóżka. Odwrócił się w moją stronę i wyciągnął dłoń w moją stronę. Zwróciłam wzrok w jego stronę i ujrzałam śliczny uśmiech, ale nie to tworzyło Freda Weasleya, którego znam. To ta radość w czekoladowych oczach i wiecznie rozwichrzone rude włosy. Tak, zdecydowanie to tworzyło jednego z najlepszych ludzi, jakich dane mi było poznać.
Ujęłam jego dłoń i także wstałam z łóżka. Ruszyliśmy spokojnie na dół wiedzeni pięknym zapachem świeżo wyciągniętej z piekarnika pieczeni. Weszliśmy do salonu, gdzie stał suto zastawiony stół. W Norze niby nigdy nic nie było, ale z drugiej strony niczego nie brakowało. Każdy mógł znaleźć dla siebie to czego potrzebował.
Usiadłam koło Rasmusa, na naszych przechodnich krzesłach, które dostawiali, gdy mieli więcej gości. Nikt jednak nie czuł się gorzej przez to, gdyż atmosfera była iście rodzinna, nawet jeśli siedziało się tutaj po raz pierwszy.
-Clementine, masz dla mnie coś nowego ze świata mugoli? - spytał Arthur z wielkim uśmiechem na twarzy. Kochał nowinki ze świata niemagicznych. Uwielbiałam o nich opowiadać, bo tylko on potrafił się tak ekscytować tosterem czy pralką, mimo że już nie pracował dla wydziału związanego z nimi.
-Nie wiem czy to znasz, ale zazwyczaj jest zrobione z plastiku, jak wszystko u mugoli. Mieści się w dłoni i ma dwa wywietrzniki, jednym zasysa powietrze, drugim je wypuszcza. Ale to wypuszczone jest ocieplane przez żarniki znajdujące się w środku. Używają tego do suszenia włosów - powiedziałam spokojnie, a ten patrzył na mnie rozanielony. Za każdym razem czułam wielką satysfakcję, kiedy tylko udało mi się trafić na coś czego nie zna.
-To zwykła suszarka - mruknął pod nosem Potter tak opryskliwym tonem, że aż przy stole zapadła cisza, a ja spojrzałam na niego z rządzą mordu w oczach. Zagryzłam mocno dolną wargę, żeby mu nic nie wygarnąć. Żeby znowu się nie pokłócić o kolejne gówno. Starałam się nie hiperwentylować, ale czułam, że w momencie, gdy poczuję krew z wargi w ustach wybuchnę.
-Suszarka czy nie, nie słyszałem jeszcze o tym. Dziękuję - powiedział Arthur wesołym tonem patrząc na mnie. Zamknęłam oczy i zwróciłam wzrok w stronę Arthura. Otwierając oczy przybrałam ładny i kulturalny uśmiech na twarzy.
-Nie ma problemu. Obiecuję, że następnym razem będzie coś ciekawszego - odparłam coraz bardziej spokojnym tonem głosu. Nie chciałam psuć tego nastroju. Szczególnie w Norze. Tutaj nie powinno być złych emocji, prócz krzyku na bliźniaków, gdy robią głupie rzeczy.
-Smacznego - powiedziała Molly i wszyscy zaczęli jeść obiad. Nikt nie zdawał się przejmować moją konwersacją z Potterem. A przynajmniej tak się zachowywali.
~~~
Usiadłam na kanapie koło Rasmusa ze sporym uśmiechem na twarzy. Salon był prawie pusty, nie licząc bliźniaków rozwalonych po fotelach. Czyli w sumie dosyć normalny widok, jeśli chodzi o ten dom. Na razie cieszyłam się tylko, że szanowny Wybraniec nie raczył zejść z góry od Rona i Hermiony, która też przyjechała niedawno.
-Wczoraj dzwonił do mnie któryś z tych ważniejszych aurorów z Ministerstwa. Chcieli znowu coś zamówić, tylko tym razem na specjalne zamówienie. Z rozmiarami i tak dalej - mruknął Ras kładąc głowę na moich udach.
-Ten z tą zabawną czapką?
-Ten z długą brodą?
-To musiał być ten z nosem jak kartofel.
-Przez telefon nie widziałem jak wygląda - mruknął Ras krążąc wzrokiem między bliźniakami. Ci kiwnęli sensownie głowami.
-Znowu kapelusze czy tym razem coś innego? - spytałam wsuwając palce w ciemne włosy Rasmusa. Ten pokiwał twierdząco głową. Coraz częściej zdarzało się Ministerstwu coś kupować ze sklepu chłopaków, co napawało wszystkich, którzy w nich wierzyli dumą. Uśmiechnęłam się i spojrzałam na chłopaków. Mimo dosyć poważnych, czy też znudzonych min widziałam iskierki radości w ich oczach. Sami z siebie też byli dumni, ale mimo pozorów nie chwalili się tym. Zostawali skromni.
-Masz już wszystko na szósty rok? - spytał George przekładając między palcami jakiś kolorowy patyczek. Wyglądał podobnie do tej deseczki sprzed obiadu.
-Większość tak. Kilka podręczników jeszcze mi zostało do kupienia, ale skoro Ras już nie idzie do Hogwartu to mam dwa razy więcej szat z godłem Gryffindoru - powiedziałam z uśmiechem na twarzy. George pokiwał głową z lekkim politowaniem.
-Utoniesz w jego szatach - zaśmiał się Fred, a ja spojrzałam na niego z lekkim zawodem na twarzy. Na moment przestałam przesuwać palcami włosy Rasmusa.
-Sugerujesz, że jestem niska? - spytałam udając dogłębne zdruzgotanie. Uniosłam dłonie w górę. - Zdecydowanie nie chcę się tak bawić - dodałam opadając na oparcie kanapy tuż za mną. Bliźniacy w tym samym momencie pokiwali głowami z wielkim politowaniem. Poczułam okrutnie zimny powiew powietrza z ich strony.
-Clemmy, ty niska? - spytał sarkastycznie Fred. Zsunęłam z siebie głowę Rasmusa i wstałam z kanapy.
-Czuję, że powinnam już iść - mruknęłam, a ci zaczęli się śmiać. Uśmiechnęłam się do nich z rękami założonymi na piersi.
~~~
Wrzuciłam ostatnie ciuchy do kufra, żeby tylko zdążyć przed transportem na King's Cross. Że też dzisiaj i tata, i Rasmus musieli pracować. Westchnęłam głęboko i zaczęłam zsuwać kufer na dół do przedpokoju.
Szybko pobiegłam na górę i przeglądnęłam stertę ciuchów leżących na łóżku w poszukiwaniu czegoć, czego zdecydowanie mogłam zapomnieć. Zeszłam szybko na dół nie znajdując niczego takiego.
Weszłam do kuchni i wrzuciłam butelkę wody do małego plecaka. Spojrzałam na godzinę i stwierdziłam, że miałam zdecydowanie za mało czasu. Ruszyłam do przedpokoju. Gdy kończyłam sznurować buty, rozległo się pukanie do drzwi.
Jeśli przez tego kogoś spóźnię się na Hogwart Express to nie ręczę za siebie.
Uchyliłam drzwi i ujrzałam wysokiego rudzielca, który patrzył na mnie rozbawionymi brązowymi oczami.
-Ras prosił, żeby cię podwieźć, bo sam nie miał jak - stwierdził Fred stojąc na progu. Przytuliłam go w geście wdzięczności.
-Spadłeś mi z nieba - wymamrotałam w jego klatkę piersiową. Weasley zaczął się śmiać i jak tylko odsunęłam się od niego, ujął mój kufer i dotargał go do niebieskiego Forda Anglii.
Kilka lat wcześniej taki sam samochód wylądował w Bijącej Wierzbie w Hogwarcie kierowany przez Rona i Pottera. Do tej pory przechodzą mnie ciarki, jak tylko przypomnę sobie o Wyjcu dla Rona od Molly.
Fred wrzucił kufer na tył samochodu i oboje usiedliśmy z przodu.
-Gotowa? - spytał patrząc na mnie. Ja tylko kiwnęłam z przejęciem głową. Wzbiliśmy się w powietrze, a jedyne o czym byłam w stanie myśleć to to, że wracam tam gdzie moje miejsce.
Gdzie znowu będę musiała użerać się z samozwańczymi Wybrańcami i okrutnymi czystokrwistymi idiotami.
Szczerze? Przestało mi to przeszkadzać, narazie byłam tylko gotowa na wszelkie przygody, jakie szykuje mi ten rok.
~~~
Trochę mnie nie było, ale wracam z nowym rozdziałem. Dlatego pozdrawiam i zapraszam do komentowania.

środa, 1 sierpnia 2018

Rozdział 4

Oparłam się o ścianę za zagłówkiem łóżka.
-Myśleliście o powrocie do Hogwartu? Na skończenie tego ostatniego roku? - spytałam splatając swoje dłonie razem. Ten spojrzał na mnie siadając wygodniej na łóżku.
-Chyba nie będziemy wracać. Dobrze nam idzie w sklepie. Nie potrzeba do tego owutemów. Dajemy sobie radę - powiedział racjonalnie i uśmiechnął się lekko. Kiwnęłam głową ze zrozumieniem.
Miałam nadzieję, że uda mi się na nie namówić Rasmusa, bo tylko to mu zostało, a miałby cokolwiek. Nie żebym nie wierzyła w sklep, ale zawsze lepiej mieć jakiś plan zastępczy. Do pokoju wszedł Rasmus.
-George rozmawia z tatą o Mistrzostwach Quidditcha - powiedział ze śmiechem i rzucił się na łóżko koło mnie. Pokiwałam głowa z politowaniem. Doskonale wiedziałam, że tata mógłby mówić o tym cały czas. Nie wyobrażał sobie życia bez Quidditcha. Jednak kontuzja nogi go odsunęła od bycia zawodowym graczem.
-Nieprędko ich zobaczymy - przyznał Fred i usiadł po turecku na łóżku. Spojrzałam na nich i lekko posmutniałam.
-Chłopaki? Właśnie zrozumiałam, że za tydzień czeka mnie długa, prawie samotna droga do Hogwartu i nudny rok, bo was w nim nie będzie - mruknęłam patrząc na nich. Ras uśmiechnął się lekko i ujął moją dłoń.
-Clemmy, nie martw się tym. Przynajmniej przez nas tym razem nie wpadniesz w żadne kłopoty - odparł spokojnie Fred.
Spojrzałam na Rasmusa z bladym uśmiechem. Fred położył dłoń na moim kolanie i pogładził je lekko. Bardzo często zdarzało mu się to robić, gdy zdarzyło się coś złego. Nie ważne czy mi, czy jemu.
-Poza tym, przyjdę do Hogwartu, żeby pisać Owutemy pod koniec roku, więc wtedy na pewno cię pomęczę - stwierdził, a kamień spadł z mojego serca. Miałam wrażenie, że był taki ciężki, że połowa sąsiadów to słyszała.
-Nawe nie wiesz jak się cieszę - przyznałam wesoło. Ten zaśmiał się radośnie. Widziałam szczęście w oczach obojga chłopaków.
~~~
Uchyliłam powieki, gdyż masochistyczne słońce nie dawało mi normalnie spać. Ziewnęłam i spojrzałam na zegarek. Wskazywał kilka minut po dziewiątej.
Taty już zapewne nie było w domu, a Rasmus to zależy czy zaspał, czy nie. To było możliwe, skoro wczoraj rozmawialiśmy o wszelkich możliwych bzdurach do trzeciej w nocy. Dopiero wtedy bliźniacy opuścili nasz dom, po kilku dobrych minutach odmawiania na nasze zaproszenia do spania.
Dla nich zawsze znalazłoby się miejsce. Tak jak dla Neville'a. Byli jak druga rodzina. Może nawet lepiej, bo oni zostali wybrani w pewien sposób, a na członków rodziny nie masz takiego wpływu.
Wstałam z łóżka i ruszyłam na obchód sypialni zakładając w międzyczasie szlafrok w jednorożce. Z pokoju Rasmusa dalej słyszałam ciche chrapanie. Weszłam do środka i podeszłam do śpiącego brata. Położyłam dłoń na jego policzku.
-Ras, jest po dziewiątej - mruknęłam cicho, a on w momencie otworzył oczy. Zaczął się w pośpiechu zbierać przeklinając mocno pod nosem. Zeszłam na dół i zaczęłam robić dwie kawy. Przygotowałam Rasmusowi kanapki do pracy i postawiłam talerz kilku wolnych na stole. Ras wbiegł do kuchni w momencie, gdy stawiałam kubki z kawą na blacie.
-Emms, nawet nie wiesz jak ci dziękuję, że mnie obudziłaś - powiedział zdyszany. Uśmiechnęłam się do niego siadając przy stole.
-Zjedz śniadanie. I tak już jesteś spóźniony, a kawa przynajmniej postawi cię na nogi - odparłam wesoło. Ras usiadł na przeciwko mnie przy stole i z uśmiechem łyknął kawy. Zaczął powoli przeżuwać kanapkę.
-George mówił, że Molly zaprasza nas na obiad dzisiaj. Uda ci się jakoś tam przetransportować? - spytał z ustami pełnymi kanapki. Spojrzałam na niego podejrzliwie marszcząc brwi.
-Będzie Złote Dziecko? - odparłam pytaniem na pytanie ujmując w dłoń kubek kawy. Ten kiwnął twierdząco głową, a ja westchnęłam głęboko. Bardzo nie chciałam go spotkać. Wcale mi się już nie spieszyło do Molly i jej pysznego jedzenia. Do tej cudownej atmosfery. WCALE!
-Wyślę się siecią Fiuu - mruknęłam, a Ras z uśmiechem wstał i pocałował mnie w czoło. Dojadł szybko kanapkę i zaczął pakować drugą do torby.
-Jesteś cudowna, widzimy się koło trzeciej - odparł i pognał do drzwi zanim zdążyłam zmienić zdanie na temat dzisiejszego obiadu.
Twarz schowałam w dłoniach w idealnym momencie, gdy Ras trzaskał drzwiami wejściowymi.
Jak ja tam przeżyję?
~~~
Ścisnęłam mocno proszek Fiuu w dłoni wchodząc do kominka. W drugiej znajdowała się butelka Kremowego Piwa. Dawno się nie widzieliśmy, więc stwierdziłam, że wypada z czymś przyjść.
Sypnęłam proszkiem pod siebie i poczułam pociągnięcie w okolicach pępka mamrocząc 'Nora' pod nosem. Wylądowałam w salonie w Norze. Rozglądnęłam się po lekko zagraconym pomieszczeniu z kocem na kanapie. Na niej wylegiwał się czarnowłosy chłopak z nosem w książce. Uniósł swoje zielone oczy na moją osobę, która dopiero co pojawiła się w Norze.
-Myślałem, że to ktoś ciekawy - mruknął Potter i wrócił wzrokiem do książki. Machnęłam dłonią na to co powiedział i wyszłam z kominka.
-Gdzie jest Molly? - spytałam przekładając butelkę z prawej ręki do lewej, by otrzepać z siebie popiół z kominka.
-W kuchni - odparł Potter, a ja ruszyłam do kuchni.
Weszłam do środka kuchni najciszej jak potrafiłam. Molly podśpiewywała jakąś kołysankę magiczną. Podeszłam do niej i objęłam ją mocno. Ta podskoczyła trochę zaskoczona i szybko spojrzała przez ramię.
-Clementine - powiedziała bardzo wesołym tonem. Przytuliła mnie mocno do siebie. Dalej mocno ściskałam w prawej dłoni Kremowe Piwo.
-Witaj Molly - odparłam równie radośnie wtulając się w nią. Odsunęła mnie od siebie na długość ramion. Jej uśmiech był tak zaraźliwy, że w momencie zaczęły mnie boleć policzki.
-Jak ty wypiękniałaś - stwierdziła radośnie, a ja pokiwałam głową z politowaniem. Podstawiłam jej butelkę pod nos.
-Stwierdziłam, że nie przyjdę z pustymi rękami, a tylko to miałam - zaśmiałam się, a ta odebrała prezent ze wzrokiem, że wcale nie musiałam nic przynosić.
-Chłopaki są u siebie, a obiad będzie za pół godziny - powiedziała wesoło. Kiwnęłam głową i z uśmiechem ruszyłam na górę po schodach do pokoju z Gred & Forge na drzwiach. Zapukałam do nich lekko i chwyciłam za klamkę.
Usłyszałam szybkie zbieranie kilku rzeczy i rzucanie ich po pokoju. Weszłam do środka z wielkim uśmiechem na twarzy.
-To ty Clemmy - odetchnął Fred, a George zaczął się śmiać. Wesoło rzuciłam się na jedno z łóżek. Znowu zaczęli wyjmować porzucone gdzieś w pośpiechu narzędzia.
-Myśleliśmy, że to mama - stwierdził George podnosząc z podłogi kilka butelek z dziwnymi płynami. Kiwnęłam głową, a drzwi znowu otworzyły się na oścież. Przeszedł przez nie mój starszy brat i uśmiechnął się do mnie wesoło.
-Wiedziałem, że to Piwo Kremowe na dole w kuchni samo nie przyszło - zaśmiał się wesoło Ras. Uśmiechnęłam się do niego, a on rzucił się na drugie łóżko i zgarnął książkę z mojego. Otworzył ją na jednej ze stron.
Rozejrzałam się i ujrzałam trzy pięknie uśmiechnięte twarze. Naprawdę mocno chciałam to wszystko zapamiętać na cały rok szkolny, kiedy ich nie będę widzieć. Moja twarz od razu rozświetliła się uśmiechem.
~~~
Trochę trzeba było na to czekać, ale mocno w rozjazdach byłam. Jeszcze na PolandRock jadę i chciałam wrzucić rozdział. Dlatego pozdrawiam i zapraszam do komentowania.

wtorek, 17 lipca 2018

Rozdział 3

Weszłam do pustego domu i rzuciłam klucze do miski w przedpokoju. Moje nogi poprowadziły mnie prosto do kuchni. Nalałam sobie zimnego soku pomarańczowego znalezionego w lodówce. Postawiłam zapakowany talerz z klopsikami na stole. Ten dzień, mimo wczesnej pory jaką była czwarta po południu, był bardziej wyczerpujący, niż cały ostatni tydzień.
Dalej myślałam czy mówić o wszystkim tacie, który miał wrócić za niedługo. Upiłam łyka ze szklanki i patrząc w okno ostatecznie stwierdziłam, że jednak nie powinien o niczym wiedzieć. Nie chciałam go niczym martwić.
Rozdzieliłam klopsiki z talerza na dwa oddzielne i wsadziłam jeden z nich do lodówki. Nie wiedziałam, o której Rasmus ma zamiar wrócić. Ostatnio wracał coraz później, przez co bardzo rzadko go widziałam. Dalej emanował swoimi zielonymi oczami pełnymi samej pozytywnej energii. Jego kasztanowe włosy zawsze były ładnie zaczesane na jedną, albo na drugą stronę. W pracy wyglądał profesjonalnie ubrany w koszule, które lekko go opinały, ale nie były ciasne. Wiedział co robi, wiedział, że to jest jego miejsce. Jednak pojawiały się pod jego oczami coraz ciemniejsze pola, zwiastujące wstawanie bardzo wcześnie i kładzenie się bardzo późno.
Starałam się wyręczać go w czym się dało w domu. Zresztą i tak musiałam to robić. Sprzątać, gotować, zajmować się domem, gdy tylko miałam okazję, albo nie byłam w Hogwarcie.
O dzieciach, które tracą rodziców w bardzo młodym wieku mówi się, że muszą szybko dorosnąć. Dokładnie tak było z nami. Dzieciństwo wspominam niesamowicie, często gdzieś jeździliśmy, nigdy się nie nudziliśmy z tatą, ale od małego uczył nas zajmować się samymi sobą. Zabierał nas w delegacje, a my dawaliśmy sobie radę. Dlatego właśnie, jak tata dowiedział się, że Ras zakłada sklep z Weasleyami uśmiechnął się tylko i życzył im połamania nóg na tym polu. I im się udało, mieli zamówienia z całego świata magicznego. Niektóre rzeczy nawet Ministerstwo Magii od nich kupowało, co uznawali za wielki sukces, jak na takie małe i młode przedsiębiorstwo.
Na podjazd wjechało auto taty, a ja zaczęłam podgrzewać mu obiad. Drzwi otworzyły się z lekkim szczękiem kluczy w zamku. Upiłam jeszcze soku wpatrując się w okno. Do kuchni wszedł mężczyzna z krótką ciemną brodą z siwymi prześwitami, podobnymi włosami na głowie i z wielkim, zmęczonym uśmiechem na twarzy.
-Klopsiki? - spytał wdychając powietrze w kuchni do płuc. Uśmiechnęłam się wesoło kiwając głową, a ten pocałował mnie w czoło.
-Świeżo robione przez ciocię Augustę - odparłam siadając na krześle przystawionym do blatu. Ten zaśmiał się wesoło kładąc teczkę na stole w kuchni.
-Musimy się do niej wybrać. Tak o nas dba - powiedział radośnie i dopił mój sok ze szklanki stojącej koło mnie. Pokiwałam głową z politowaniem.
Wyciągnęłam ciepły obiad i postawiłam przed tatą, który ulokował się przy stole. Skinął głową w geście podziękowania.
-Coś nowego w pracy? - spytałam ponownie nalewając sobie zimnego soku do szklanki. Ten wziął kęs jedzenia i jego twarz rozjaśniła się jak w ekstazie. Pokiwałam z politowaniem głową ponownie w ciągu ostatnich kilku minut.
Uwielbiałam słuchać o ciekawych, chociaż zazwyczaj głupich historiach z Ministerstwa. Tuż po tym jak Arthur Weasley został przeniesiony na szefa Biura Wykrywania i Konfiskaty Fałszywych Zaklęć Obronnych i Środków Ochrony Osobistej, czego nawet w skrócie nie da się zapamiętać, mój tata będący wówczas szefem tego biura przeszedł do Urzędu Niewłaściwego Użycia Czarów, gdzie stanął jako prawica tamtejszego szefa. Mieli tak wiele przypadków nieprawidłowego użycia magii, szczególnie przez niepełnoletnich jeszcze czarodziejów, że zawsze potrafił zaskoczyć mnie nową historią.
Bliźniaki często mówili, że to co robią nasi ojcowie to najnudniejsza praca w całym Magicznym Świecie. Z naszej czwórki tylko ja się z tym nie zgadzałam, ale nie wiem czy faktycznie bym tam wytrzymała wśród wszechogarniającej monotonii, mimo wielu zgłoszeń. do tej pory podejrzewam, że wiele z tych historii tata zmyśla, tylko żeby mnie rozbawić i trochę wynagrodzić siedzenie samej w domu.
-Twój kolega z domu, Harry Potter, dzisiaj użył Patronusa na oczach jakiegoś mugola. Nie wiem, uczą was w szkole, że nie powinno się używać zaklęć koło osób niemagicznych? Bo to już któryś jego wyskok - powiedział pakując sobie do ust klopsiki. Zaśmiałam się wesoło.
Prawdą było, że szczerze nie przepadałam za Potterem, odkąd na pierwszym roku pokłóciliśmy się o to, które z nas powinno pomóc Hagridowi po zajęciach z Opieki nad Magicznymi Zwierzętami. Brzmi kretyńsko, tak też było, jednak kiedy kłótnia wyewoluowała w listę typu 'KTO MA GORZEJ' razem z ciągnięciem mnie za włosy i zabieraniem okularów Potterowi,  oboje zostaliśmy zaprowadzeni do McGonagall. Wymuszone przeprosiny obu stron wystarczyły, żeby zmiękczyć jej serce. Od tamtej pory ledwo ze sobą rozmawiamy. Nawet przy spotkaniach u Weasleyów widać dystans między nami.
-Wiesz, uczą nas, jak najbardziej, ale Wybrańcy chyba temu nie podlegają - mruknęłam z lekkim niesmakiem i upiłam łyka soku pomarańczowego. Ten uśmiechnął się z pełnymi ustami. Tata znał moje nastawienie do Pottera, może nie zgadzał się z nim całkowicie, ale zdecydowanie uważał, że za dużo mu odpuszczają. Sam przyznawał, że w takich momentach przypominał mu się Neville, który wcale lepiej nie miał, a nie był za to jakoś specjalnie faworyzowany.
Jako jego samozwańczy ojciec zawsze uważał tę sprawę za bardzo niesprawiedliwą wobec Longbottoma, co zdarzało mu się nadmieniać w rozmowach. Czułam, że mimo udawanej złości Longbottoma przy tego typu okazjach, to jednak czuł się dobrze przez tego typu rzeczy. Czuł się trochę doceniony, mimo gnojenia przez Ślizgońskich półgłówków.
Drzwi domu otwarły się, a do środka wpłynęło trzech rosłych mężczyzn śmiejących się wesoło. Wpadli do kuchni. Fred i George podali dłonie mojemu tacie na powitanie.
-Smacznego - powiedział George siadając na jednym z krzeseł przy stole. Tata kiwnął głową w geście podziękowania.
-Jesteście bardzo głodni? - spytałam spokojnie błądząc wzrokiem między chłopakami. Ci spojrzeli po sobie i wzruszyli razem ramionami. Westchnęłam, to była żadna odpowiedź, więc wstałam i spojrzałam do lodówki.
-Dzisiaj nic nie rób, już się namęczyłaś dość - mruknął Ras odsuwając mnie od lodówki. Moje oczy w momencie rozszerzyły się do wielkości piłek pingpongowych.
-Coś się stało? - spytał lekko zdziwiony tato. Spojrzałam błagalnie na Rasmusa. Ten zmarszczył brwi, ale wysunął głowę zza drzwi maszyny. Ras nie rozumiał, czemu miałabym nie mówić o dzisiejszym wydarzeniu tacie. A może wiedział, ale nie chciał tego przyznać?
-Emms pomagała nam dzisiaj przy rozkładaniu towaru na półki - odparł z uśmiechem, a mi spadł kamień z serca. Uśmiechnęłam się do taty.
-Lecę na górę, skoro mnie nie potrzebujecie - powiedziałam wesoło i z ogólną aprobatą ruszyłam po schodach na górę. Gdy tylko zniknęłam im z pola widzenia z moich ust zszedł uśmiech.
Wsunęłam się do swojego pokoju. Białe ściany były upstrzone rysunkami własnej produkcji, kilkoma plakatami Fatalnych Jędz i innych takich zespołów. Po podłodze walały się niedoczytane książki oraz masa ciuchów, które co rano przerzucałam, żeby coś na siebie ubrać. Teraz wrzuciłam je do szafy, żeby się o nie nie zabić i położyłam się na ciemnej pościeli. Spojrzałam na biały sufit z przyklejonymi do niego fluorescencyjnymi gwiazdkami. Nie były ściągane odkąd mama mi je tam przykleiła tuż przed moimi narodzinami.
Usłyszałam pukanie do drzwi.
-Proszę - mruknęłam spokojnie i usiadłam na łóżku. Do środka zajrzała ryżawa głowa Freda. Zmarszczyłam na moment brwi, po czym zsunęłam nogi z łóżka. Ten wszedł do środka i przymknął za sobą drzwi dalej będąc w ich pobliżu.
-Wszystko w porządku? - spytał spokojnym głosem. Westchnęłam lekko wzruszając ramionami. Fred wszedł głębiej do mojego pokoju i usiadł na moim łóżku. - Wiem, że chodzi o Śmierciożercę, czyli najgorszy sort ludzi w całym Świecie Magicznym i że niewiele mógłbym zrobić, ale jeśli tylko będziesz chciała o czymś porozmawiać to pamiętaj, że jest jeszcze taki jeden, co na co dzień robi żarty i sprzedaje we własnym sklepie wszelkie pierdoły, ale z chęcią posłucha i pomoże, jeśli tylko będzie mógł - dodał, a przy każdym słowie na moją twarz wpływał stopniowo coraz to większy uśmiech. Zaśmiałam się lekko i pokręciłam z politowaniem głową.
-Doskonale o tym wiem, ale mimo to bardzo ci dziękuję - odparłam z wdzięcznością. Ten uśmiechnął się promiennie i pogładził mnie po ramieniu.
-W końcu jesteśmy prawie jak rodzina, prawda?
-Prawda.
~~~
Oj, trochę mnie nie było. Musiałam dużo rzeczy ogarnąć, dlatego to tak długo trwało. Mam nadzieję, że bardzo nie zawiodłam takim przegadanym rozdziałem, ale uznałam, że musicie się czegoś dowiedzieć o rodzinie, kilku kontaktach i tak dalej. Pozdrawiam i zapraszam do komentowania.

poniedziałek, 25 czerwca 2018

Rozdział 2

Na schodach rozległy się ciężkie kroki. Do pokoju wsunęła się niska kobieta w zielonej sukience z ciemnym kapeluszem. Na jej twarzy pokrytej głębokimi zmarszczkami, malował się niepokój. Zwróciłam wzrok z okna na Augustę Longbottom. Przetarłam twarz rękawem swetra i uśmiechnęłam się lekko do kobiety.
-Nic wam nie jest? - spytała z przejęciem podchodząc do chłopaka i kładąc dłonie na jego ramionach. Jej oczy wędrowały między mną, a Nevillem. Zaprzeczyłam ruchem głowy.
-Wszystko w porządku. Zdążyliśmy się schować i po prostu wyszli. Nic się nie stało wielkiego - stwierdziłam z bladym uśmiechem. Ta kiwnęła głową i odsunęła się od wnuka trochę mi niedowierzając. Czułam, że po prostu chciała mi wierzyć. To było dla niej w tym momencie ważniejsze. Wygodniejsze. - Mam pytanie ciociu, czy to byłby problem jakbym na moment wpadła do Rasmusa? - spytałam patrząc na nią wielkimi oczami. Takiego efektu oczekiwałam. Ta westchnęła ciężko. Widać było, że nie chciała mnie stąd wypuścić. Że wolała, żebym została w bezpieczniejszym miejscu, a nie łaziła po Pokątnej, tuż koło Nokturnu.
-Oczywiście, nie trzymam cię tu Clementine. Tylko przyjdź na obiad. Zaproś też Rasmusa. Dawno go nie widziałam - powiedziała, a z każdym kolejnym słowem trochę się rozchmurzała. - Powiedz mu, że będę robić jego ulubione klopsiki - dodała już z wesołym wyrazem twarzy. Kiwnęłam głową przybierając na twarz uśmiech.
-Teraz to na pewno praca w biurze będzie musiała poczekać - powiedziałam z lekkim śmiechem. Ta kiwnęła radośnie głową i znikła w drzwiach drepcząc powoli na dół. Zwróciłam wzrok na Neville'a. Widziałam na jego twarzy niepokój. Podeszłam do niego i ujęłam lekko jego dłoń.
Nie powinnam była go w nic takiego wplątywać. Nawet jeśli Barty nie zrobił nic mi, to nie mam pewności, że inni będą to respektować i jakkolwiek ujdziemy z życiem. Wszystko się wyklaruje z czasem. Na razie musiałam znaleźć się blisko Rasmusa, wszystko mu powiedzieć i mieć nadzieję, że nie zdenerwuje się za bardzo.
-Wiem o czym myślisz, ale nie jedziemy tam autobusem. Proszek Fiuu załatwi sprawę - mruknął Neville i łapiąc mnie za dłoń ruszył na dół. Nie dał mi nawet dojść do głosu, chociaż wcale nie chciałam jechać autobusem do Dziurawego Kotła.
Chyba.
No dobrze, przyznaję, chciałam jak najbardziej tam w ten sposób się dostać. Czemu? Bo to ryzykowne, ciekawe. A może po prostu chciałam zobaczyć co jeszcze Śmierciożercy zniszczyli, kogo zaszczuli jak psa. Chciałam mieć więcej powodów do nienawidzenia ich. Byłoby mi o wiele prościej uporać się z dzisiejszym spotkaniem.
Neville wpakował mi w dłoń trochę proszku Fiuu. Spojrzałam na niego i rzuciłam proszek pod nogi mamrocząc nazwę ulicy Pokątnej. Zniknęłam w zielonym płomieniu, by zaraz pojawić się wśród szarych uliczek i pozamykanych sklepów. Odsunęłam się z miejsca i rozglądnęłam spokojnie. Wylądowałam tuż przy wejściu na Śmiertelny Nokturn. Nawet nie próbowałam sobie wyobrażać jak okrutne rzeczy muszą się tam dziać. Tuż za mną pojawił się Longbottom.
-Naprawdę nie przepadam za teleportacją - mruknął cicho otrzepując się z popiołu z kominka. Zaśmiałam się pod nosem i ruszyłam w stronę najbardziej kolorowego i wyróżniającego się w tej szarzyźnie sklepu. Uśmiechnęłam się na widok wielkiej głowy rudego bliźniaka na szyldzie z podnoszącym się kapeluszem i znikającym zającem pod nim.
-Zawsze ten widok podnosi mnie na duchu - przyznałam kładąc dłoń na klamce. Neville kiwnął głową z równie wielkim uśmiechem na twarzy. Nad nami rozległ się dźwięk małego dzwoneczka zawieszonego nad drzwiami. Weszłam spokojnie do środka i ruszyłam w stronę stromych schodów na środku wielkiego pomieszczenia.
Z każdej strony otaczały mnie półki z niesamowicie dziwnymi rzeczami, które stworzyli bliźniacy, czasami z pomocą mojego brata. Ras zazwyczaj jednak zajmował się przyjmowaniem zamówień, papierkami i liczbami. Bliźniacy wymyślali tak wiele rzeczy, od pogody w butelce, peruwiańskiego proszku natychmiastowej ciemności, przez jadalne mroczne znaki, aż po diaboliczną prowokację diabła. I kiedy już myślałam, że nie potrafią mnie niczym zaskoczyć im to jednak za każdym razem się udawało. Czy to zabawną nazwą, czy czymś z totalnego kosmosu, co o dziwo działało i ludzie chcieli to kupować. Byłam pod wielkim wrażeniem ich pracy. Ogromnym.
-Clemmy - usłyszałam tuż przed sobą dwugłos. Spojrzałam w stronę dwóch wyszczerzonych radośnie rudych mężczyzn. Uśmiech od razu wkroczył na moją twarz. Podeszłam do nich i obojgu przytuliłam. Nie wiem co w nich tak niesamowitego było, ale nie spotkałam człowieka, który na pierwszy rzut oka na nich nie miałby uśmiechu na twarzy.
Może poza Granger, ale to już inna historia.
-Dawno się nie widzieliśmy - przyznałam wesoło odsuwając się od nich. Ci pokiwali zgodnie głowami, po czym podali dłonie Longbottomowi na powitanie. - Gdzie jest Ras, muszę z nim porozmawiać - dodałam już poważniejszym głosem. Ci popatrzyli po sobie.
-W biurze, zaprowadzę cię - powiedział spokojnie Fred. Ja kiwnęłam głową z wdzięcznością. - To musi być faktycznie spora sprawa. Mimo wszystko za rzadko tu bywasz - stwierdził idąc w sobie znanym kierunku. Tylko zerknęłam na Longbottoma, którego zabrał George z zamiarem pokazania nowych wynalazków. Widok śmiejących się oczu Neville'a podniósł mnie trochę na duchu.
-Staram się jak najczęściej, ale to taka nietypowa sytuacja - mruknęłam chowając dłonie głęboko w kieszenie spodni. Weszliśmy w mniej kolorowy korytarz za alejkami sklepu.
-Coś się stało? - spytał Fred z lekkim przejęciem w głosie. Spojrzałam na niego i wzruszyłam bezradnie ramionami. Ten westchnął i objął mnie ramieniem. Uśmiechnęłam się do niego blado.
-Śmierciożercy byli w okolicy domu Neville'a - mruknęłam, ale widziałam jak twarz Freda tężeje, a on sam przystaje. Podniosłam lekko ręce w celu uspokojenia i wyjaśnienia się. - Nic nam nie jest. Ani cioci Auguście. Sytuacja opanowana. Ucierpiały tylko drzwi - dodałam pewnym tonem. Ten przetrawił to szybko i kiwnął głową.
-Uciekliście? - spytał dalej trochę niepewnym tonem. Spojrzałam w stronę drzwi do biura Rasmusa. Ten położył dłoń na moim ramieniu. Zwróciłam wzrok na rudego chłopaka.
-Mogę wszystko powiedzieć Rasmusowi? Wtedy wyjdzie z kontekstu. Trochę jest tutaj opowiadania - poprosiłam, a ten kiwnął głową. Odetchnęłam z lekką ulgą. Ruszyliśmy do biura. Zapukałam do drzwi.
-Proszę - mruknął zaspany głos ze środka. Uchyliłam drzwi i zobaczyłam brata nad papierami z kawą w dłoni. Na mój widok uśmiechnął się zaskoczony. - Emms, co ty tu robisz? - spytał weselszym tonem. Usiadłam na siedzeniu na przeciwko niego.
-Przychodzę w nagłych wypadkach - przypomniałam z bladym uśmiechem. Ras zmarszczył brwi. Spojrzałam mu w oczy. - Spotkałam dzisiaj Bartyego.  A raczej on spotkał mnie - dodałam i zaczęłam bawić się palcami.
-Co? - zdołał wydusić z siebie tylko mój brat. Nigdy nie widziałam tak wielkiej konsternacji na jego twarzy, jak teraz. Tak nagle się pojawiła. Umknęła mi ta sekunda. Nasze oczy się wreszcie spotkały, a ja zaczęłam opowiadać od momentu pierwszego huku na dole, aż do odgłosu upadających reklamówek cioci Augusty. - Emms, czy ty jesteś niepoważna? W ten sposób się do niego odzywać? Mógł cię skrzywdzić! Mógł zabić! Co ja bym niby bez ciebie zrobił? Jak bym sobie poradził? Pomyślałaś o mnie? Nie, oczywiście, że nie! A o tacie? Na pewno nie! Nigdy o nas nie myślisz! Nigdy! - warczał chodząc zdenerwowany za biurkiem. Spojrzałam na niego.
-Nic by mi nie zrobił - wymamrotałam, ale nie usłyszał  mnie nawet. Dalej warczał wiązankę. Ścisnęłam dłoń w pięść i mocno uderzyłam w biurko. Aż kubek z końcówką kawy podskoczył. Nastała cisza. - Nie skrzywdziłby mnie. Doskonale o tym wiesz - powiedziałam pewnym głosem patrząc na niego. Przez chwilę mierzyliśmy się zdenerwowanymi spojrzeniami, ale on ustąpił pierwszy. Usiadł na swoim krześle.
-Wiem - wybełkotał pod nosem wzdychając głęboko. Spojrzałam na Freda siedzącego cicho na fotelu koło mnie. Jego dłoń dalej spoczywała na moim ramieniu. Nawet tego nie czułam. Na jego twarzy malowało się czyste zmartwienie, nie było na niej miejsca na złość. W tym momencie był całkowitym przeciwieństwem Rasmusa. Położyłam dłoń na jego ręce.
-Naprawdę nic by mi nie zrobił. Nie zdołałby. To byłoby wbrew niemu - mruknęłam patrząc to na Rasmusa, to na Freda. Oboje kiwnęli głowami w jednym momencie. Uśmiechnęłam się blado. Westchnęłam głęboko. - Uznałam, że powinieneś wiedzieć - wymamrotałam. Jego oczy spoczęły na mnie, a jego górna warga delikatnie zadrżała.
-Uważaj na siebie Emms - odparł, a ja kiwnęłam głową. Wstałam z krzesła.
-Ciocia Augusta kazała ci przekazać, że zaprasza na obiad. Ale przyniosę ci do domu, na kolację zjesz twoje ulubione klopsiki.
-Nawet niespecjalnie podnosi mnie na duchu - powiedział Ras z lekkim uśmiechem. Pokiwałam z politowaniem głową. - Trzeba wyłożyć pióra na półki - dodał wyciągając pudełko z biurka. Fred ujął je w dłonie. Kiwnął głową.
-Widzimy się w domu na kolacji - powiedziałam ruszając do wyjścia. Szłam za Fredem z chęcią pomocy przy piórach. Szliśmy w kompletnej ciszy przez szary korytarz, między alejkami przepełnionymi kolorowymi pierdołami. Zdecydowanie myślałam, że ta konfrontacja wyjdzie gorzej, bardziej boleśnie. Chyba się cieszyłam, że poszła po mojej myśli. Chociaż trochę. Rudy przystanął przy jednej z półek i otworzył pudełko. Zgarnęłam kilka piór z niego i zaczęłam układać w odpowiednich koszykach.
-Bałaś się? - spytał cicho Weasley. Spojrzałam na niego wkładając ostatnie pióro w dłoni do żółtego koszyczka. Zaprzeczyłam ruchem głowy.
-Byłam zła, zaskoczona, ale nie bałam się. Nie jego.
~~~
Trochę mnie nie było. Ale to przez sesję, egzaminy i seriale. Dlatego pozdrawiam i zapraszam do komentowania.