piątek, 24 sierpnia 2018

Rozdział 6

Pod nami rozlewał się piękny widok, jak zawsze zachmurzonego Londynu. W świetle dziennym Tamiza wyglądała jeszcze lepiej, niż w nocy. Chociaż London Bridge nocą nie umywał się do tego po zachodzie słońca.
-Będzie mi tego trochę brakować do świąt - mruknęłam opierając czoło o zamknięte okno. Fred pogładził mnie po ramieniu lekko. Odwróciłam się do niego z uśmiechem.
-Szkocja też jest piękna. Szczególnie Hogwart - powiedział Weasley wesoło, a ja pokiwałam głową lekko. Powoli zbliżaliśmy się do miejsca Dworca King's Cross. Uśmiech od razu wstąpił na moją twarz i niewiele mogło go stamtąd zmyć.
Zaparkowaliśmy na parkingu tuż pod dworcem. Fred wyciągnął z tylnego siedzenia mój kufer i zaczęliśmy iść ku peronowi dziewięć i trzy-czwarte. Każdy uczeń Hogwartu, który nie był pierwszy raz tutaj nauczył się nie pytać o ten peron. Żaden pracownik nie wiedział o jaki peron chodzi. Z roku na rok wzrok na nas, pytających, był coraz bardziej zatrważający.
Stanęłam przed ścianą między dziewiątym, a dziesiątym peronem. Spojrzałam na Freda, który położył kufer koło mnie.
-To chyba pożegnanie - mruknęłam, a ten podszedł do mnie i przytulił mnie do siebie. Zmarszczyłam lekko brwi.
-Nie idziesz ze mną na peron? - spytałam zdziwiona. Ten odsunął się na moment ode mnie i spojrzał na mnie z uśmiechem.
-Doskonale wiesz, że nie wróciłbym do sklepu - odparł, a ja zaśmiałam się i kiwnęłam głową. Jeszcze raz przytuliłam chłopaka i odsunęłam się. Wspięłam się na palcach i pocałowałam go w policzek.
-Dziękuję. Do zobaczenia - powiedziałam wesoło i weszłam w ścianę między peronami.
Wokół mnie pojawił się widok, który napawał moje serduszko tylko wesołymi wspomnieniami. Masa uczniów w szatach z różnymi naszywkami. Wśród nich widziałam moich dumnych Gryffonów. Wszyscy mieli mniejsze czy większe kufry, ale także ludzi koło nich. Pewnie członków rodziny. Westchnęłam lekko i ruszyłam w stronę jednego z ostatnich wagonów. Nie chciałam pchać się w największy rumor. Poczułam miękką dłoń na ramieniu, a gdy się odwróciłam stanęłam twarzą w twarz z moim czarnowłosym przyjacielem w szarym kardiganie.
-Neville - wykrzyknęłam wesoło i przytuliłam go. Ten zaśmiał się i oddał uścisk. Tuż za nim stała ciocia Augusta, już gotowa do odjazdu do domu.
-Witaj Clementine, właśnie cię szukaliśmy - powiedziała radośnie kobieta i przytuliła mnie lekko. - Powodzenia w tym roku w Hogwarcie. Zachowujcie się i bez głupich pomysłów - dodała wesoło. Kiwnęliśmy zgodnie głowami patrząc na siebie rozbawieni. Ta pokiwała głową z politowaniem i ruszyła do wyjścia.
-Gdzie siadamy? - spytał Longbottom, na co ja wskazałam przedostatni wagon. Ten kiwnął głową i zaczął się pakować do środka.
-Jeśli chcesz siąść z Potterem i tak dalej, to bez obaw. Nie mam nic przeciwko temu, jeśli bardzo ci na tym zależy - mruknęłam idąc za chłopakiem. Ten machnął ręką wchodząc do pustego przedziału. Położył nasze kufry na szafkach nad siedzeniami.
-Nie jest to wcale ważne. Wolę siedzieć z tobą i swobodnie gadać, niż z nimi i widzieć jak się męczysz - mruknął siadając na jednym z siedzeń. Uśmiechnęłam się lekko zatykając uciekający włos za ucho.
-Wiesz, że jesteś najlepszym przyjacielem, jakiego mogłam sobie wymarzyć? - spytałam zsuwając z nóg trampki. Ten kiwnął nieskromnie głową i uchylił okno.
-Ktoś musi być tym najlepszym. Padło na mnie, ale jestem gotowy na to poświęcenie - stwierdził poważnym tonem, a ja zaśmiałam się wesoło. Neville uśmiechnął się do mnie i wyciągnął jakąś mugolską książkę. Zrobiłam dokładnie to samo i rozłożyłam się na dwóch miejscach wsuwając palce u nóg pod udo Longbottoma. Oparłam się o ściankę koło odsuwanych drzwi.
Zawsze były naprzeciwko nas jeszcze trzy miejsca. Miałam jednak nadzieję, że nikt nam się nie dosiądzie. Nadzieja matką głupich.
Godzinę po ruszeniu drzwi otworzyły się w akompaniamencie trzech niskich śmiechów. Starałam się nawet nie reagować z początku.
-Czytacie książki pisane przez szlamy? Urocze - usłyszałam prześmiewczy głos jednego z nich i dłoń drugiego z nich zabrała mi książkę z rąk. Zacisnęłam zęby i spojrzałam na nich z mordem w oczach.
-Co tam skarbie? - spytał Malfoy z cukierkowym uśmiechem. Za nim stał Zabini z moją książką w ręku. Trzymał ją za przednią okładkę. Widziałam wylatujące z niej dwa zasuszone kłosy lawendy. Zdawał się tego nawet nie zauważać.
-Czego chcecie? - odparłam spokojnym tonem zaciskając jedną z dłoni na łydce opatrzonej w różdżkę.
-Emmie, przecież tak dawno się nie widzieliśmy. Nie tęskniłaś? - spytał Blaise siadając ostentacyjnie na siedzeniu naprzeciwko mnie. Zsunęłam nogi w dół. Malfoy stanął tuż koło niego, a Flint stał w drzwiach, gdybyśmy tylko pomyśleli, że chcemy wyjść czy uciec.
-Neville, jak tam u twoich rodziców? - spytał błyskotliwie Malfoy. Wstałam i złapałam Malfoya za przód koszuli. Byłam zła, nie myślałam logicznie. Usłyszałam trzask spowodowany oderwaniem jednego z guzików w jego idealnej koszuli.
-Wyjdź stąd, bo nie ręczę za siebie - wymamrotałam wciskając koniec mojej różdżki w jego szyję. Nie było ważne to, że byłam od niego pół głowy niższa. Zacisnęłam zęby, a ten spojrzał na mnie tylko spod byka z szelmowskim uśmieszkiem machając rękami na chłopaków, żeby nie wstawali. Zabini już się wyrywał z miejsca ściskając różdżkę.
-Oh, czyżby tchórzliwy Longbottom wreszcie się obudził- zaśmiał się Flint od strony drzwi. Nie chciałam spuszczać wzroku z Draco, ale widziałam poruszenie na twarzy Zabiniego. Malfoy zmarszczył brwi.
-Zbieramy się stąd, skoro nas tak bardzo nie chcą - mruknął z jadem w głosie tleniony. Odsunęłam różdżkę od jego gardła, ale dalej trzymałam ją w dłoni i mierzyłam ku nim. Flint pierwszy wyszedł, za nim ruszył Draco z niepysznym wyrazem twarzy.
Blaise nie patrzył ani na mnie, ani na Longbottoma. Wychodząc podniósł z podłogi lawendę i odwrócił się. Wystawił dłoń w moją stronę. Zabrałam ją patrząc mu cały czas kryjąc zaskoczenie w oczy. Ciemne tęczówki wyrażały złość, niezrozumienie, ale też lekką skruchę? To był moment, do którego miałam wracać bardzo wiele razy tak bardzo go nie rozumiejąc przez niesamowicie długi czas. Zmarszczyłam brwi i opadłam na siedzenia za mną. Spojrzałam na Neville'a, który też rozglądał się spłoszonym wzrokiem. Nie miał pojęcia co właśnie się stało.
Machnęłam niepewnie ręką i ułożyłam się ponownie na dwóch siedzeniach. Chciałam sięgnąć po książkę, ale magicznie zniknęła.
-Nev, widziałeś Baśniarza? - spytałam, a ten spojrzał na mnie i zaprzeczył ruchem głowy.
-Zabini miał go w dłoni. Tyle go widziałem - mruknął i uchylił mocniej okno. Zmarszczyłam ponownie brwi.
-Chyba pójdę spać - wymamrotałam tępo patrząc za okno. Chłopak kiwnął głową i wrócił niepewnym wzrokiem do swojej książki. Zasnęłam strasznie szybko targana dziwnym niepokojem.
Obudziło mnie lekkie szturchanie w ramię i zielone oczy wpatrzone prosto w moje.
-Zaraz będziemy w Hogwarcie - stwierdził Longbottom wisząc nade mną. Kiwnęłam głową lekko i usiadłam na siedzeniu. Wyprostowałam szatę na mnie.
-Nie mogę się doczekać spotkania Hagridem - stwierdziłam pakując gałązki lawendy do kieszeni szaty. Longbottom zasunął okno, już z przyzwyczajenia przy wjeżdżaniu na stację.
-Ja z profesor Sprout. Sama wiesz jak lubię jej zajęcia - odparł wesoło, a ja kiwnęłam głową. Jeszcze moment siadłam na kanapie. Pociąg zaczął powoli się zatrzymywać. Słychać było tylko pisk kół.
Położyłam dłonie na kolanach i ze niecierpliwością zaczęłam stukać  paznokciami o uda. Usłyszeliśmy poruszenie w całym pociągu tuż po wyhamowaniu.
Wstałam i zsunęłam swój kufer z półki nade mną. Wyciągnęłam go na zatłoczony korytarz i poczekałam na Longbottoma dopiero blisko wyjścia z pojazdu.
-Którą dorożką jedziemy? - spytał Neville stając koło mnie. Wzruszyłam ramionami i poszłam do pierwszej niezapełnionej jeszcze przez uczniów. Uśmiechnęłam się delikatnie na widok Testreli.
Dosiadło się do nas trzech Puchonów i jakąś zagubiona Krukonka. Ruszyliśmy w stronę Hogwartu.
Gdy tylko zobaczyłam tak dobrze znajome mi Wieże szkoły, to na mojej twarzy pojawił się ogromny uśmiech. Czułam, że mimo braku Rasmusa i bliźniaków dam sobie radę.
~~~
Wracam z kolejnym rozdziałem. Pozdrawiam i zapraszam do komentowania.

niedziela, 12 sierpnia 2018

Rozdział 5

George uderzył w kolorową deskę małym zielonym młotkiem i z niej zaczęły się wydobywać czerwone iskierki. Zaczęły zamieniać się w krótkie słowo, ale bardzo rozmazane. Zsunęłam nogi z łóżka i nachyliłam się w tamtym kierunku, by móc przeczytać je.
-Pierdy? - spytałam tuż po tym jak przeliterowane głoski w głowie ułożyły mi się w słowo. Moment potem usłyszałam trzy gromkie męskie śmiechy. Spojrzałam na nich lekko zdziwiona, potem moja twarz ułożyła się w zażenowanie ich żartem. Mają po siedemnaście lat i dalej są tak bardzo niedojrzali. Czemu właśnie za to tak bardzo ich kochałam?
-Gdybyś tylko widziała teraz swoją minę - powiedział rozbawiony Ras. George i Fred przybili sobie piątki i śmiali się dalej trzymając się za brzuchy.
-Z wami zawsze było coś nie tak - stwierdziłam zakładając dłonie na piersi i kiwając głową z politowaniem. Zwróciłam głowę w stronę okna i udawałam bardzo obrażoną. Śmiechy ustały, a ja tylko czekałam na jakiś kolejny głupi pomysł, aby mnie rozśmieszyć.
Łóżko lekko się uchyliło i skrzypieniem zasygnalizowało, że któryś z nich siadł za mną. Poczułam czyjeś dłonie na żebrach, a potem moje plecy dotknęły męskiej klatki piersiowej. Dłonie splotły się na moim brzuchu.
-Nie obrażaj się Clemmy - powiedział rozbawiony Fred. Pokiwałam ponownie głową z politowaniem. Wcale nie byłam na nich zła, chciałam po prostu zobaczyć co zrobią. Zapamiętać ich jak najlepiej potrafię. Nie zauważyłam problemu w tym myśleniu. Już zapamiętałam ich najlepiej jak się dało.
-OBIAD - rozległ się potężny głos z dołu. George i Ras od razu ruszyli na dół, żeby zjeść obiad. Fred zsunął ze mnie swoje dłonie i wstał z łóżka. Odwrócił się w moją stronę i wyciągnął dłoń w moją stronę. Zwróciłam wzrok w jego stronę i ujrzałam śliczny uśmiech, ale nie to tworzyło Freda Weasleya, którego znam. To ta radość w czekoladowych oczach i wiecznie rozwichrzone rude włosy. Tak, zdecydowanie to tworzyło jednego z najlepszych ludzi, jakich dane mi było poznać.
Ujęłam jego dłoń i także wstałam z łóżka. Ruszyliśmy spokojnie na dół wiedzeni pięknym zapachem świeżo wyciągniętej z piekarnika pieczeni. Weszliśmy do salonu, gdzie stał suto zastawiony stół. W Norze niby nigdy nic nie było, ale z drugiej strony niczego nie brakowało. Każdy mógł znaleźć dla siebie to czego potrzebował.
Usiadłam koło Rasmusa, na naszych przechodnich krzesłach, które dostawiali, gdy mieli więcej gości. Nikt jednak nie czuł się gorzej przez to, gdyż atmosfera była iście rodzinna, nawet jeśli siedziało się tutaj po raz pierwszy.
-Clementine, masz dla mnie coś nowego ze świata mugoli? - spytał Arthur z wielkim uśmiechem na twarzy. Kochał nowinki ze świata niemagicznych. Uwielbiałam o nich opowiadać, bo tylko on potrafił się tak ekscytować tosterem czy pralką, mimo że już nie pracował dla wydziału związanego z nimi.
-Nie wiem czy to znasz, ale zazwyczaj jest zrobione z plastiku, jak wszystko u mugoli. Mieści się w dłoni i ma dwa wywietrzniki, jednym zasysa powietrze, drugim je wypuszcza. Ale to wypuszczone jest ocieplane przez żarniki znajdujące się w środku. Używają tego do suszenia włosów - powiedziałam spokojnie, a ten patrzył na mnie rozanielony. Za każdym razem czułam wielką satysfakcję, kiedy tylko udało mi się trafić na coś czego nie zna.
-To zwykła suszarka - mruknął pod nosem Potter tak opryskliwym tonem, że aż przy stole zapadła cisza, a ja spojrzałam na niego z rządzą mordu w oczach. Zagryzłam mocno dolną wargę, żeby mu nic nie wygarnąć. Żeby znowu się nie pokłócić o kolejne gówno. Starałam się nie hiperwentylować, ale czułam, że w momencie, gdy poczuję krew z wargi w ustach wybuchnę.
-Suszarka czy nie, nie słyszałem jeszcze o tym. Dziękuję - powiedział Arthur wesołym tonem patrząc na mnie. Zamknęłam oczy i zwróciłam wzrok w stronę Arthura. Otwierając oczy przybrałam ładny i kulturalny uśmiech na twarzy.
-Nie ma problemu. Obiecuję, że następnym razem będzie coś ciekawszego - odparłam coraz bardziej spokojnym tonem głosu. Nie chciałam psuć tego nastroju. Szczególnie w Norze. Tutaj nie powinno być złych emocji, prócz krzyku na bliźniaków, gdy robią głupie rzeczy.
-Smacznego - powiedziała Molly i wszyscy zaczęli jeść obiad. Nikt nie zdawał się przejmować moją konwersacją z Potterem. A przynajmniej tak się zachowywali.
~~~
Usiadłam na kanapie koło Rasmusa ze sporym uśmiechem na twarzy. Salon był prawie pusty, nie licząc bliźniaków rozwalonych po fotelach. Czyli w sumie dosyć normalny widok, jeśli chodzi o ten dom. Na razie cieszyłam się tylko, że szanowny Wybraniec nie raczył zejść z góry od Rona i Hermiony, która też przyjechała niedawno.
-Wczoraj dzwonił do mnie któryś z tych ważniejszych aurorów z Ministerstwa. Chcieli znowu coś zamówić, tylko tym razem na specjalne zamówienie. Z rozmiarami i tak dalej - mruknął Ras kładąc głowę na moich udach.
-Ten z tą zabawną czapką?
-Ten z długą brodą?
-To musiał być ten z nosem jak kartofel.
-Przez telefon nie widziałem jak wygląda - mruknął Ras krążąc wzrokiem między bliźniakami. Ci kiwnęli sensownie głowami.
-Znowu kapelusze czy tym razem coś innego? - spytałam wsuwając palce w ciemne włosy Rasmusa. Ten pokiwał twierdząco głową. Coraz częściej zdarzało się Ministerstwu coś kupować ze sklepu chłopaków, co napawało wszystkich, którzy w nich wierzyli dumą. Uśmiechnęłam się i spojrzałam na chłopaków. Mimo dosyć poważnych, czy też znudzonych min widziałam iskierki radości w ich oczach. Sami z siebie też byli dumni, ale mimo pozorów nie chwalili się tym. Zostawali skromni.
-Masz już wszystko na szósty rok? - spytał George przekładając między palcami jakiś kolorowy patyczek. Wyglądał podobnie do tej deseczki sprzed obiadu.
-Większość tak. Kilka podręczników jeszcze mi zostało do kupienia, ale skoro Ras już nie idzie do Hogwartu to mam dwa razy więcej szat z godłem Gryffindoru - powiedziałam z uśmiechem na twarzy. George pokiwał głową z lekkim politowaniem.
-Utoniesz w jego szatach - zaśmiał się Fred, a ja spojrzałam na niego z lekkim zawodem na twarzy. Na moment przestałam przesuwać palcami włosy Rasmusa.
-Sugerujesz, że jestem niska? - spytałam udając dogłębne zdruzgotanie. Uniosłam dłonie w górę. - Zdecydowanie nie chcę się tak bawić - dodałam opadając na oparcie kanapy tuż za mną. Bliźniacy w tym samym momencie pokiwali głowami z wielkim politowaniem. Poczułam okrutnie zimny powiew powietrza z ich strony.
-Clemmy, ty niska? - spytał sarkastycznie Fred. Zsunęłam z siebie głowę Rasmusa i wstałam z kanapy.
-Czuję, że powinnam już iść - mruknęłam, a ci zaczęli się śmiać. Uśmiechnęłam się do nich z rękami założonymi na piersi.
~~~
Wrzuciłam ostatnie ciuchy do kufra, żeby tylko zdążyć przed transportem na King's Cross. Że też dzisiaj i tata, i Rasmus musieli pracować. Westchnęłam głęboko i zaczęłam zsuwać kufer na dół do przedpokoju.
Szybko pobiegłam na górę i przeglądnęłam stertę ciuchów leżących na łóżku w poszukiwaniu czegoć, czego zdecydowanie mogłam zapomnieć. Zeszłam szybko na dół nie znajdując niczego takiego.
Weszłam do kuchni i wrzuciłam butelkę wody do małego plecaka. Spojrzałam na godzinę i stwierdziłam, że miałam zdecydowanie za mało czasu. Ruszyłam do przedpokoju. Gdy kończyłam sznurować buty, rozległo się pukanie do drzwi.
Jeśli przez tego kogoś spóźnię się na Hogwart Express to nie ręczę za siebie.
Uchyliłam drzwi i ujrzałam wysokiego rudzielca, który patrzył na mnie rozbawionymi brązowymi oczami.
-Ras prosił, żeby cię podwieźć, bo sam nie miał jak - stwierdził Fred stojąc na progu. Przytuliłam go w geście wdzięczności.
-Spadłeś mi z nieba - wymamrotałam w jego klatkę piersiową. Weasley zaczął się śmiać i jak tylko odsunęłam się od niego, ujął mój kufer i dotargał go do niebieskiego Forda Anglii.
Kilka lat wcześniej taki sam samochód wylądował w Bijącej Wierzbie w Hogwarcie kierowany przez Rona i Pottera. Do tej pory przechodzą mnie ciarki, jak tylko przypomnę sobie o Wyjcu dla Rona od Molly.
Fred wrzucił kufer na tył samochodu i oboje usiedliśmy z przodu.
-Gotowa? - spytał patrząc na mnie. Ja tylko kiwnęłam z przejęciem głową. Wzbiliśmy się w powietrze, a jedyne o czym byłam w stanie myśleć to to, że wracam tam gdzie moje miejsce.
Gdzie znowu będę musiała użerać się z samozwańczymi Wybrańcami i okrutnymi czystokrwistymi idiotami.
Szczerze? Przestało mi to przeszkadzać, narazie byłam tylko gotowa na wszelkie przygody, jakie szykuje mi ten rok.
~~~
Trochę mnie nie było, ale wracam z nowym rozdziałem. Dlatego pozdrawiam i zapraszam do komentowania.

środa, 1 sierpnia 2018

Rozdział 4

Oparłam się o ścianę za zagłówkiem łóżka.
-Myśleliście o powrocie do Hogwartu? Na skończenie tego ostatniego roku? - spytałam splatając swoje dłonie razem. Ten spojrzał na mnie siadając wygodniej na łóżku.
-Chyba nie będziemy wracać. Dobrze nam idzie w sklepie. Nie potrzeba do tego owutemów. Dajemy sobie radę - powiedział racjonalnie i uśmiechnął się lekko. Kiwnęłam głową ze zrozumieniem.
Miałam nadzieję, że uda mi się na nie namówić Rasmusa, bo tylko to mu zostało, a miałby cokolwiek. Nie żebym nie wierzyła w sklep, ale zawsze lepiej mieć jakiś plan zastępczy. Do pokoju wszedł Rasmus.
-George rozmawia z tatą o Mistrzostwach Quidditcha - powiedział ze śmiechem i rzucił się na łóżko koło mnie. Pokiwałam głowa z politowaniem. Doskonale wiedziałam, że tata mógłby mówić o tym cały czas. Nie wyobrażał sobie życia bez Quidditcha. Jednak kontuzja nogi go odsunęła od bycia zawodowym graczem.
-Nieprędko ich zobaczymy - przyznał Fred i usiadł po turecku na łóżku. Spojrzałam na nich i lekko posmutniałam.
-Chłopaki? Właśnie zrozumiałam, że za tydzień czeka mnie długa, prawie samotna droga do Hogwartu i nudny rok, bo was w nim nie będzie - mruknęłam patrząc na nich. Ras uśmiechnął się lekko i ujął moją dłoń.
-Clemmy, nie martw się tym. Przynajmniej przez nas tym razem nie wpadniesz w żadne kłopoty - odparł spokojnie Fred.
Spojrzałam na Rasmusa z bladym uśmiechem. Fred położył dłoń na moim kolanie i pogładził je lekko. Bardzo często zdarzało mu się to robić, gdy zdarzyło się coś złego. Nie ważne czy mi, czy jemu.
-Poza tym, przyjdę do Hogwartu, żeby pisać Owutemy pod koniec roku, więc wtedy na pewno cię pomęczę - stwierdził, a kamień spadł z mojego serca. Miałam wrażenie, że był taki ciężki, że połowa sąsiadów to słyszała.
-Nawe nie wiesz jak się cieszę - przyznałam wesoło. Ten zaśmiał się radośnie. Widziałam szczęście w oczach obojga chłopaków.
~~~
Uchyliłam powieki, gdyż masochistyczne słońce nie dawało mi normalnie spać. Ziewnęłam i spojrzałam na zegarek. Wskazywał kilka minut po dziewiątej.
Taty już zapewne nie było w domu, a Rasmus to zależy czy zaspał, czy nie. To było możliwe, skoro wczoraj rozmawialiśmy o wszelkich możliwych bzdurach do trzeciej w nocy. Dopiero wtedy bliźniacy opuścili nasz dom, po kilku dobrych minutach odmawiania na nasze zaproszenia do spania.
Dla nich zawsze znalazłoby się miejsce. Tak jak dla Neville'a. Byli jak druga rodzina. Może nawet lepiej, bo oni zostali wybrani w pewien sposób, a na członków rodziny nie masz takiego wpływu.
Wstałam z łóżka i ruszyłam na obchód sypialni zakładając w międzyczasie szlafrok w jednorożce. Z pokoju Rasmusa dalej słyszałam ciche chrapanie. Weszłam do środka i podeszłam do śpiącego brata. Położyłam dłoń na jego policzku.
-Ras, jest po dziewiątej - mruknęłam cicho, a on w momencie otworzył oczy. Zaczął się w pośpiechu zbierać przeklinając mocno pod nosem. Zeszłam na dół i zaczęłam robić dwie kawy. Przygotowałam Rasmusowi kanapki do pracy i postawiłam talerz kilku wolnych na stole. Ras wbiegł do kuchni w momencie, gdy stawiałam kubki z kawą na blacie.
-Emms, nawet nie wiesz jak ci dziękuję, że mnie obudziłaś - powiedział zdyszany. Uśmiechnęłam się do niego siadając przy stole.
-Zjedz śniadanie. I tak już jesteś spóźniony, a kawa przynajmniej postawi cię na nogi - odparłam wesoło. Ras usiadł na przeciwko mnie przy stole i z uśmiechem łyknął kawy. Zaczął powoli przeżuwać kanapkę.
-George mówił, że Molly zaprasza nas na obiad dzisiaj. Uda ci się jakoś tam przetransportować? - spytał z ustami pełnymi kanapki. Spojrzałam na niego podejrzliwie marszcząc brwi.
-Będzie Złote Dziecko? - odparłam pytaniem na pytanie ujmując w dłoń kubek kawy. Ten kiwnął twierdząco głową, a ja westchnęłam głęboko. Bardzo nie chciałam go spotkać. Wcale mi się już nie spieszyło do Molly i jej pysznego jedzenia. Do tej cudownej atmosfery. WCALE!
-Wyślę się siecią Fiuu - mruknęłam, a Ras z uśmiechem wstał i pocałował mnie w czoło. Dojadł szybko kanapkę i zaczął pakować drugą do torby.
-Jesteś cudowna, widzimy się koło trzeciej - odparł i pognał do drzwi zanim zdążyłam zmienić zdanie na temat dzisiejszego obiadu.
Twarz schowałam w dłoniach w idealnym momencie, gdy Ras trzaskał drzwiami wejściowymi.
Jak ja tam przeżyję?
~~~
Ścisnęłam mocno proszek Fiuu w dłoni wchodząc do kominka. W drugiej znajdowała się butelka Kremowego Piwa. Dawno się nie widzieliśmy, więc stwierdziłam, że wypada z czymś przyjść.
Sypnęłam proszkiem pod siebie i poczułam pociągnięcie w okolicach pępka mamrocząc 'Nora' pod nosem. Wylądowałam w salonie w Norze. Rozglądnęłam się po lekko zagraconym pomieszczeniu z kocem na kanapie. Na niej wylegiwał się czarnowłosy chłopak z nosem w książce. Uniósł swoje zielone oczy na moją osobę, która dopiero co pojawiła się w Norze.
-Myślałem, że to ktoś ciekawy - mruknął Potter i wrócił wzrokiem do książki. Machnęłam dłonią na to co powiedział i wyszłam z kominka.
-Gdzie jest Molly? - spytałam przekładając butelkę z prawej ręki do lewej, by otrzepać z siebie popiół z kominka.
-W kuchni - odparł Potter, a ja ruszyłam do kuchni.
Weszłam do środka kuchni najciszej jak potrafiłam. Molly podśpiewywała jakąś kołysankę magiczną. Podeszłam do niej i objęłam ją mocno. Ta podskoczyła trochę zaskoczona i szybko spojrzała przez ramię.
-Clementine - powiedziała bardzo wesołym tonem. Przytuliła mnie mocno do siebie. Dalej mocno ściskałam w prawej dłoni Kremowe Piwo.
-Witaj Molly - odparłam równie radośnie wtulając się w nią. Odsunęła mnie od siebie na długość ramion. Jej uśmiech był tak zaraźliwy, że w momencie zaczęły mnie boleć policzki.
-Jak ty wypiękniałaś - stwierdziła radośnie, a ja pokiwałam głową z politowaniem. Podstawiłam jej butelkę pod nos.
-Stwierdziłam, że nie przyjdę z pustymi rękami, a tylko to miałam - zaśmiałam się, a ta odebrała prezent ze wzrokiem, że wcale nie musiałam nic przynosić.
-Chłopaki są u siebie, a obiad będzie za pół godziny - powiedziała wesoło. Kiwnęłam głową i z uśmiechem ruszyłam na górę po schodach do pokoju z Gred & Forge na drzwiach. Zapukałam do nich lekko i chwyciłam za klamkę.
Usłyszałam szybkie zbieranie kilku rzeczy i rzucanie ich po pokoju. Weszłam do środka z wielkim uśmiechem na twarzy.
-To ty Clemmy - odetchnął Fred, a George zaczął się śmiać. Wesoło rzuciłam się na jedno z łóżek. Znowu zaczęli wyjmować porzucone gdzieś w pośpiechu narzędzia.
-Myśleliśmy, że to mama - stwierdził George podnosząc z podłogi kilka butelek z dziwnymi płynami. Kiwnęłam głową, a drzwi znowu otworzyły się na oścież. Przeszedł przez nie mój starszy brat i uśmiechnął się do mnie wesoło.
-Wiedziałem, że to Piwo Kremowe na dole w kuchni samo nie przyszło - zaśmiał się wesoło Ras. Uśmiechnęłam się do niego, a on rzucił się na drugie łóżko i zgarnął książkę z mojego. Otworzył ją na jednej ze stron.
Rozejrzałam się i ujrzałam trzy pięknie uśmiechnięte twarze. Naprawdę mocno chciałam to wszystko zapamiętać na cały rok szkolny, kiedy ich nie będę widzieć. Moja twarz od razu rozświetliła się uśmiechem.
~~~
Trochę trzeba było na to czekać, ale mocno w rozjazdach byłam. Jeszcze na PolandRock jadę i chciałam wrzucić rozdział. Dlatego pozdrawiam i zapraszam do komentowania.