czwartek, 22 lipca 2021

Epilog

Od okropnych wydarzeń 98' minęło 12 lat. W 2001 roku przenieśliśmy się z Nowego Jorku do Nowego Orleanu w Luizjanie. Piękne miejsce. Może jazz nie płynął z każdego kąta, ale było przytulnie. Po domu biegały dwa małe psy, jeden rasy Corgi - Mercury, a drugi to Buldog francuski - Sygin. W tym roku oboje kończyliśmy 30 lat. 
Włączyłam ekspres do kawy, żeby zrobić latte na mleku sojowym.
-Babe, chcesz kawy? - spytałam głośniej. Zza futryny wyszła głowa Zabiniego.
-Poproszę - odparł z uśmiechem i ruszył wyjąć listy ze skrzynki. Przyszedł i zaczął przeglądać listy. - Jeden jest z Wenezueli - przeczytał, a ja uśmiechnęłam się wesoło.
-To od Barty'ego, otwórz i przeczytaj - odparłam wesoło. Blaise zrobił jak prosiłam.
-Georgia Elizabeth Moffet i Bartemiusz Crouch Junior mają zaszczyt zaprosić Clementine Joyce i Blaise'a Zabini na swój Ślub, który odbędzie się 25 lutego 2010 roku o godzinie 14:00 w Iglesia Nuestra Encarnación del Valle w Caracas - przeczytał łamanym hiszpańskim Blaise. Uśmiechnęłam się wesoło.
-W końcu - odparłam wesoło. - Coś jeszcze tam jest? - spytałam, a chłopak podał mi kartkę.
"Drodzy Clementine i Blaise. Wierzę, że pierwsze co zobaczyliście to zaproszenie, dlatego jeszcze raz Was zapraszam i mam nadzieję, że przyjedziecie. Do Ciebie Clementine mam jeszcze jedno pytanie. Czy zostałabyś moim świadkiem? Uwielbiam braci Georgii, ale chciałbym mieć na tym ważnym miejscu kogoś mi bliskiego." 
Uśmiechnęłam się, a w moich oczach pojawiły się łzy. Blaise objął mnie i spoglądając mi przez ramię także czytał list.
"Jeśli tylko się zdecydujesz to dzwoń. Mam nadzieję, że Blaise także się zgodzi na bycie drużbą razem z braćmi Georgii. Mam nadzieję, że przyjedziecie i mocno Was całuję. Barty."
Spojrzałam na Blaise'a, który kończył czytać z uśmiechem. Zwrócił wzrok na mnie.
-Jedziemy - powiedział odpowiadając na moje niezadane pytanie. Uśmiechnęłam się do niego wesoło. Podeszłam do telefonu i wybrałam numer Barty'ego.
-Halo - usłyszałam po drugiej stronie.
-Cześć Barty. Właśnie dostaliśmy list. Gratulujemy tobie i Georgii z Blaisem.
-Dziękujemy wam bardzo. Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę - słychać było szczęście w jego głosie.
-Co do pytania. Z chęcią zostanę twoim świadkiem.
-Cudownie. Dziękuję ci bardzo. Mam nadzieję, że Blaise też się zgadza na bycie drużbą - powiedział wesoło, a ja spojrzałam na Zabiniego.
-Zgadza się i już nie może się doczekać.
~~~
-Z tej strony pilot. Proszę zapiąć pasy. Zaraz lądujemy w Caracas - usłyszałam z głośników i zapięłam pas. Dotknęłam dłoni Zabiniego. Ten uśmiechnął się do mnie, a mój żołądek zatańczył w chwili podchodzenia do lądowania. 
-Dobrze się czujesz? - spytał Blaise. Ja zamknęłam oczy i odchyliłam głowę do tyłu. Zaprzeczyłam ruchem głowy. Po wylądowaniu jeszcze chwilę trzymałam głowę przyciśniętą do siedzenia. Żołądek powoli opadał z okolic gardła.
Wyszliśmy z samolotu i po zabraniu naszych bagaży skierowaliśmy się do wyjścia. Stało tam naprawdę sporo ludzi, ale jeden z nich miał kartkę z naszymi nazwiskami. Podeszłam do niego uśmiechnięta, za mną targał się Blaise. 
-Cześć, Clementine, ty musisz być Louis? - powiedziałam wesoło, jednak w moim tonie było słychać pytanie. Mężczyzna potrząsnął głową.
-Bardzo mi miło. Barty tak wiele o was opowiadał - odparł wesoło. Uśmiechnęłam się wesoło, ale jednak w duszy chciałam już być u nich w domu i się położyć. Nie przepadałam za długim lotem.
Do domu dojechaliśmy szybko. Louis zabawiał nas historiami związanymi z Georgią i Bartym.
Louis wprowadził nas na górę.
-Barty pojechał jeszcze na ostatnie poprawki garnituru z Joelem, moim bratem i Peterem, czyli moim ojcem - odparł wesoło Louis pokazując nam nasz pokój. Kiwnęłam głową.
-Jak przyjedzie z chęcią go zobaczymy - powiedział Blaise, a ja rozłożyłam się na łóżku. Louis zamknął drzwi, a na łóżko rzucił się także Blaise.
-Ta podróż była tak strasznie męcząca - wymamrotałam, a ten zaśmiał się wesoło i położył głowę na moim brzuchu.
-Wiesz doskonale, że nie będzie nam dane wypoczywać. Wesele jest za dwa dni, a ty jesteś świadkową Croucha - powiedział, a ja kiwnęłam głową.
-W co ja się wplątałam - zaśmiałam się wesoło. Postanowiliśmy położyć się i przespać aż do przyjazdu Barty'ego.
Miałam wrażenie, że trwało to tylko moment, gdyż jak usłyszałam swoje imię wypowiadane z ust Croucha nie czułam się wcale bardziej wypoczęta, niż po wyjściu z samolotu. Uchyliłam oczy i zobaczyłam przystojną twarz mężczyzny nade mną. Na moją twarz wstąpił uśmiech i usiadłam przytulając Croucha.
-Jak wy poważnie wyglądacie - zaśmiał się łapiąc jeszcze do uścisku Blaise'a. Zaczęłam się śmiać wesoło. Może faktycznie trochę podrośliśmy te ostatnie kilka lat. Wydorośleliśmy, jakby to mój tata ujął.
-Ale to jednak ty najbardziej dojrzałeś. Bierzesz ślub w końcu - powiedziałam głośno i uśmiechnęłam się rozbawiona. Ten pokiwał głową z uśmiechem. Wiedziałam, że nie mógł się doczekać tego dnia. Nie tylko on.
Kolejne dwa dni spędziliśmy na dopracowywaniu każdego najdrobniejszego szczegółu, który mógłby zostać jakkolwiek pominięty. Georgia była bardzo zorganizowaną osobą, ale dalej bardzo zabawną. Świetnie się im pomagało przy weselu, które nadeszło w mgnieniu oka. 
Stałam koło Croucha w długiej, bordowej sukience. Jego świadkowie mieli bordowe muchy i ciemne garnitury. Wyglądali przystojnie. Szczególnie jeden o nazwisku Zabini. 
Prawa strona kościoła była wypełniona gośćmi Georgii i jej rodziną. Lewa zaś kilkorgiem ludzi, dopiero po jakimś czasie udało mi się ujrzeć tleniony łeb, a obok niego jego żonę i latającego między nogami synka. Szturchnęłam Zabiniego, żeby spojrzał w tamtą stronę. Zobaczyłam jego ostatni uśmiech i zaczęła się uroczystość.
Georgia wyglądała pięknie w białej sukni idąc do ołtarza. Spojrzałam na Barty'ego i zobaczyłam łzy w jego oczach i wielki uśmiech na twarzy. Cieszyłam się razem z nim, najbardziej jak potrafiłam. 
Ślub i wesele minęło w niesamowitej atmosferze. Pełnej wzruszenia i niesamowicie podniosłej. Pod koniec wesela po raz ostatni złapaliśmy Draco, który wcześniej tańczył z Astorią podszedł do nas i mocno uściskał. 
-Mam nadzieję, że następnym razem szybciej się zobaczymy - powiedział grożąc nam wskazującym palcem. Zaśmiałam się wesoło.
-Przyjedźcie kiedyś do nas. Może po powrocie Scorpiusa do Hogwartu? - zaproponowałam, co Malfoy skwitował wesołym śmiechem i kiwaniem głową.
-Z chęcią - odparł, a my skierowaliśmy się do pokoju zmęczeni. 
~~~
Wyszliśmy z taksówki tuż pod domem. Wyciągnęliśmy walizki z bagażnika. Blaise otworzył drzwi. W domu pachniało mocno kawą. Nie było nas dwa tygodnie, zapach by wyparował.
Spojrzałam na Zabiniego i oboje dobyliśmy różdżek, ale trzymaliśmy je nisko, ze względu na Mugoli. Weszliśmy do salonu, a w nim na kanapie spali George i Rasmus. 
-Halo, co wy tu robicie? - spytał lekko rozbawiony Blaise. Oboje szybko się obudzili, a Ras uśmiechnął się do mnie.
-Przepraszamy, długa droga tu do was jest - zaśmiał się Ras. Kiwnęłam głową. Dalej do końca nie wyjaśniliśmy sobie wszystkiego z Georgem. Rozmawialiśmy normalnie, bo jednak jest mężem mojego brata. Ale nie rozmawialiśmy o tej feralnej kłótni przy obiedzie w domu.
-Jesteście głodni? - spytałam, a oni kiwnęli głowami twierdząco.
-Emm, usiądź sobie. Ja coś wyczaruję z pustej lodówki - powiedział wesoło Blaise, a ja uśmiechnęłam się. Ras spojrzał na wychodzącego Zabiniego.
-Pomogę mu - powiedział wstając z kanapy i truchtając za Blaisem. Usiadłam na drugiej kanapie i spojrzałam na George'a. 
-Cieszę się, że przyjechaliście - powiedziałam po chwili ciszy. George kiwnął głową i spojrzał mi w oczy.
-Ja wiem, że trochę na to za późno i czekałem na to 12 lat, ale strasznie cię przepraszam. Bardzo bolało mnie wtedy, że ty potrafiłaś ułożyć sobie życie po jego śmierci, a mi to tak chujowo szło. Obwiniałem każdego, ale szczególnie ciebie, bo byłaś wtedy blisko niego. Przepraszam cię Clementine, nie chcę stracić kolejnego rodzeństwa. Byłem chujem i to przyznaję - przyznał George ze łzami spływającymi po policzkach, patrząc mi prosto w oczy. Ja również się rozpłakałam.
-Mi też strasznie szło przyzwyczajanie się. Płakałam co noc, co dzień. Blaise szybko wracał z pracy czy z zajęć sprawdzić czy nic sobie nie zrobiłam. Bardzo cię kocham George i bardzo mi przykro, bo Fred powinien tu z nami być - odparłam ze łzami w oczach. George wstał i mocno mnie przytulił siadając na mojej kanapie. Zaczęliśmy płakać sobie w ramiona, jak za dawnych czasów. Tylko tym razem były to dobre łzy, nie mówię, że nie smutne, ale oczyszczające.
Nie wiem ile zeszło nam czasu na płakanie, ale potem piliśmy za Freda, za wszystkich którzy polegli i zjedliśmy pyszne spaghetti, ale to już za nas.
~~~
Tak dobrze powinna się skończyć ta historia, jednak tytuł "Kto igra ze złem, tego zło dopadnie" opowiada resztę historii Bartemiusza Croucha Juniora. Kilka lat po ślubie z Georgią Ministerstwo Magii dowiedziało się, gdzie mieszka. Postawiono go przed sądem, gdzie za liczne morderstwa dostał wyrok śmierci przez pocałunek Dementora. Okrutna śmierć. Przed śmiercią nic nie powiedział, wcześniej tylko wysyłał listy. Wysłał trzy. Jeden do żony, drugi do małego syna, trzeci do mnie.
"Najdroższa Cementine. Wierzę, że wiesz o wszystkim. O Ministerstwie, o sądzie i o przyszłej śmierci. Przyznaję, zasłużyłem sobie. Odebrałem tak wiele niewinnych żyć. Ale potem starałem się jak mogłem, dla siebie, dla rodziny. Bardzo mi będzie Cię brakować. Dziękuję Ci za wszystko i mam nadzieję, że mnie nie znienawidzisz. Twój Barty."
Nie przeczę, że sobie nie zasłużył. Był Śmierciożercą, ale też moim dobrym przyjacielem. Człowiekiem, który próbował, jednak mu się nie udało. Zło go dopadło, tak jak dopadnie każdego kto z nim igra.
A ja? Clementine Joyce żyje szczęśliwie z Blaisem Zabinim u boku, z cudowną rodziną, braćmi, siostrami, niesamowitym tatą i dwoma pieskami. Nigdzie się nie wybiera, w końcu jest jej dobrze. 
W końcu jest tam gdzie powinna być.
~~~
W ten sposób skończę tę historię. 
Czy wszystko poszło tak jak planowałam? 
Nie. 
Czy podoba mi się moja praca? 
Nie wszystko, ale w większości owszem. 
Czy będę jeszcze kiedyś coś pisać? 
Kto wie. 
Czy to już koniec?
Tak. Dziękuję Wam wszystkim za czytanie i pozdrawiam Wszystkich Was bardzo, bardzo ciepło.

niedziela, 10 stycznia 2021

Rozdział 30

Stanęliśmy na balkonie nad sporych rozmiarów korytarzu wejściowym. Na podłodze leżał Węzeł Gordyjski, a przy ścianach stały cztery posągi symbolizujące cztery domy. Rozejrzałam się po ludziach i chwilę to zajęło zanim ujrzałam tleniony łeb wśród nich. Spojrzałam na Zabiniego i wskazałam w tamtą stronę. Ujrzałam uśmiech na twarzy Blaise’a. Ruszyliśmy tam spokojnie. Stanęłam za chłopakiem i położyłam mu dłoń na ramieniu. Malfoy podskoczył i szybko się odwrócił.
-Blaise? Clementine? – spytał zaskoczony i mocno nas przytulił. Uśmiechnęłam się wesoło.
-Widziałam cię na liście uczniów ostatnio jak szliśmy z Zabinim i tak samo byłam zdziwiona – odparłam wesoło, a ten zaśmiał się radośnie.
-Nie tylko my wpadliśmy na pomysł kontynuowania nauki – zaśmiał się Zabini. Chciałam coś jeszcze powiedzieć, ale wszyscy zostali uciszeni i zaczęła się ceremonia przydzielania do domów.
Najbardziej cieszyłam się na Opiekę nad Stworzeniami. Tak samo jak Opieka nad Magicznymi Stworzeniami, były to moje ulubione zajęcia i nie mogłam się doczekać, aby wiedzę z tego przedmiotu użyć na Owutemach. I dokładnie od tych zajęć zaczynaliśmy pierwszy dzień zajęć.
-Dzień dobry, jestem Harriett Hibbert i będę was uczyć w tym roku Opieki nad Zwierzętami - powiedziała niska, ale bardzo szczupła kobieta. Miała blond włosy i ładnie skrojone do jej twarzy okulary zsunięte na nos. - Wiem, że większość mnie zna, ale są tutaj też nowe osoby z Anglii. Witamy - powiedziała patrząc w moją, Draco i Blaise'a stronę. We troje kiwnęliśmy głowami.
-Dzień dobry - powiedziałam spokojnie, co powtórzyli Blaise i Draco. Kobieta kiwnęła głową i otworzyła podręcznik. 
-Czy ktoś wie, jak inaczej nazywa się Kwintoped? - spytała zwracając wzrok z książki na uczniów. Rozejrzałam się po ludziach, nikt nie chciał się odezwać, więc moja ręka niepewnie powędrowała do góry. - Pani - urwała, nie znając mojego imienia i nazwiska.
-Clementine Joyce - odparłam, a ta kiwnęła głową. - Inna nazwa Kwintopeda to Włochaty MacBoon - dodałam, a ta uśmiechnęła się lekko.
-A wie pani czemu? - spytała ponownie. Potwierdziłam ruchem głowy.
-Włochaty mówi samo przez siebie, ale MacBoon jest związany z legendą. Występują one jedynie na Posępnej Wyspie, w Szkocji. Tam kiedyś mieszkały dwa klany, McClivertowie i właśnie MacBoonowie. Głowy tych klanów miały pijany pojedynek, który zakończył się śmiercią McCliverta. W zemście McCliverowie otoczyli MacBoonów i zamienili ich w potworne pięcionogie stwory, które teraz są znane jako właśnie Kwintopedy. Okazały się jednak zbyt potężne i przez to, że wybiły klan McCliverta ponoć dalej są Kwintopedami - opowiedziałam co pamiętałam z książki Newta Scamandera. Pani Profesor wydawała się pod wrażeniem. 
-Niewiele osób wie więcej o takich rzadkich zwierzętach - stwierdziła, a ja kiwnęłam tylko głową. Ona kontynuowała lekcje dalej opowiadając o Kwintopedach. Blaise uśmiechnął się do mnie wesoło.
-Moja mądra dziewczyna - powiedział cicho ściskając lekko moją dłoń.
-Jakbyś znał prawie każde słowo z podręcznika to nie byłoby to takie imponujące - wyszeptałam z uśmiechem. Ten pokiwał głową rozbawiony i dalej słuchał profesorki.
Umówiliśmy się z moim tatą, że raz na dwa miesiące będziemy się pojawiać na weekend w domu. Kończył się kwiecień. Od wydarzeń majowych minął prawie rok. Mieliśmy zostać na rocznicę i wrócić do Stanów do szkoły. Stanęliśmy przed drzwiami mojego domu. Blaise zadzwonił dzwonkiem. Po chwili otworzył mój tata, a ja uśmiechnęłam się wesoło dzierżąc w dłoni butelkę kalifornijskiego wina. Wtuliłam się w klatkę piersiową taty.
-Dawno się nie widzieliśmy - powiedziałam spokojnie, a ten pogładził mnie po plecach.
-Cieszę się, że przyjechaliście - odparł wesoło. Przeszłam koło niego do salonu, gdzie siedział już Ras. Wstał widząc mnie i również mnie przytulił.
-George zaraz przyjdzie, przebiera się - wyjaśnił Rasmus, a ja kiwnęłam głową siadając po przeciwnej stronie stołu. Blaise podał dłoń Rasmusowi.
-Co tam w Londynie? Coś się pozmieniało? - spytał Zabini patrząc na mojego brata. Ras wzruszył lekko ramionami.
-W sumie nie, stara bieda - odparł i zaśmiał się wesoło. George i tata przyszli w tym samym czasie. Tata położył na stole kurczaka na białym półmisku i kazał się częstować. Przywitałam się z Georgem. Wydawał się trochę oschły.
-A jak tam w Stanach, w wielkim świecie? - spytał z kolei Weasley. Nałożyłam sobie trochę sałatki na talerz.
-Spokojniej chyba, niż tutaj. Dobrze nam idzie w szkole, powoli się przygotowujemy do testów - zaśmiałam się, a George zmarszczył brwi.
-Dlatego wolisz tam siedzieć? Tam mniej bolą twoje błędy? - spytał Weasley spokojnym głosem unosząc widelec z nadzianym ziemniakiem do ust.
-George-
-Zarzucasz mi, że będąc w Stanach o wszystkim zapomniałam? - spytałam zdziwiona. Weasley kiwnął twierdząco głową. - Myślisz, że nie myślę o drugim maja codziennie? O masakrze jaka rozegrała się na naszych oczach? O śmierci Freda? Nie analizowałam miliardy razy co mogłam zrobić inaczej? Gdzie inaczej pójść, żeby nic mu się nie stało? Żeby żył? - dodałam, a z każdym pytaniem mój głos był coraz głośniejszy, wyższy i coraz bardziej się łamał.
-Tak. Tak myślę - powiedział George zadzierając nos do góry. Z mojej twarzy odpłynęła cała krew. Musiałam być blada jak ściana. Nie byłam zła. Byłam wkurwiona, smutna, kurewsko załamana.
-To źle myślisz - odparłam bez zająknięcia ostrym tonem. Kiwnęłam w stronę taty głową i wstałam. Ruszyłam w stronę własnego pokoju. Przy drzwiach do niego prowadzących nie widziałam ścian na korytarzu tak rozmazały mi widok łzy płynące z oczu.
 
~perspektywa Zabiniego~
 
Rasmus i tata Emm zaczęli wstawać. Zatrzymałem ich ruchem ręki i wstałem za Clementine. Wszedłem po schodach i uchyliłem drzwi do jej pokoju. Siedziała przy łóżku z kolanami przyciśniętymi do twarzy. Trzęsła się od płaczu, jednak słychać było tylko wciąganie powietrza co jakiś czas. Usiadłem przy niej i pogładziłem po głowie. Oparłem plecy o łóżko i oparłem Emmie o siebie. Ta położyła głowę na mojej klatce piersiowej i zaczęła trochę głośniej płakać. Przytuliłem ją do siebie i całowałem w głowę. Nic innego nie mogłem zrobić. Nic innego tu nie pomoże. 
Po jakiejś godzinie płaczu słyszałem tylko głęboki oddech. Zasnęła na moim ramieniu z wycieńczenia. Otarłem kilka łez, które spłynęły mi po policzkach i podniosłem ją. Wsunąłem jej ciało pod kołdrę i pocałowałem lekko w czoło. Westchnąłem głęboko i ruszyłem na dół po schodach. Nikogo nie było w kuchni, ale słyszałem głosy z salonu. Wszedłem tam spokojnie. Na kanapie siedział George i rozmawiał z Rasmusem. Rozmowa ucichła jak tylko mnie zobaczyli.
-Nie znałem dobrze Freda, ale wiem, że był przyzwoitym człowiekiem. Wiem również, że to co zrobiłeś nie było przyzwoite. Nawet gorzej, było zwyczajnie wredne. Emmie jest twoją siostrą - urwałem przełykając ślinę. - Waszą siostrą. Naprawdę chcesz zło Śmierciożerców przełożyć na nią? Złamać własną siostrę? - spytałem patrząc prosto w oczy George'a.
-Clementine jest twardą osobą - odparł Weasley. Rasmus spuścił wzrok na kolana.
-Nie przeczę. Jednak to nie tobie się wypłakuje w ramię. Nie wiesz o czym myśli. Co ją drażni, co chciałaby zmienić. Codziennie żałuje, że czegoś nie zrobiła z tą sytuacją, a ty naprawdę musisz być tak wielkim chujem, żeby w ten sposób do niej mówić? - dalej starałem się mówić spokojnie. Ścisnąłem tylko pięść lekko ze zdenerwowania.
-Sam byłeś Śmierciożercą-
-Żałuję tego każdego dnia i chciałbym to cofnąć, ale się nie da. Tak samo jak śmierci Freda. A Clementine żyje w tym momencie i chyba słabo by było stracić z nią kontakt, bo się ją obwinia o całe zło świata. Bo się jest największym chujem na świecie - dodałem i odwróciłem się ruszając do kuchni. Potrzebowałem kawy i chusteczki, bo z moich oczu zaczęły płynąć łzy. Oparłem się o blat w kuchni i zamknąłem oczy. Poczułem dłoń na swoim ramieniu. Odwróciłem się i zobaczyłem twarz taty Clementine. Nic nie powiedział, zwyczajnie mnie przytulił. Zamknąłem oczy dając łzom płynąć po moich policzkach.
-Cieszę się, że Emmie ma ciebie. Jesteś rodziną, niczym kolejny syn - wymamrotał John. Z moich policzków poleciało jeszcze więcej łez. - Poradzimy sobie - dodał ciszej mężczyzna. Ja pokiwałem głową.
Miałem nadzieję, że George przemyśli sobie moje słowa. Że da Clementine spokój i nie będzie chujem. Byłem wdzięczny także za ojca, pierwszego prawdziwego ojca. Nie spodziewałem się, że siadając wtedy z Clementine w barze zyskam rodzinę, ojca i, co najważniejsze, najcudowniejszą dziewczynę na świecie.
~~~ 

Jest to ostatni rozdział przed epilogiem. Pozdrawiam i życzę Wam wszystkim, żeby ten rok był lepszy, niż poprzedni.