niedziela, 11 listopada 2018

Rozdział 11

Wchodząc na Wielką Salę w kącie ujrzałam lekki uśmiech i machającą do mnie dłoń. Nie byłam na początku pewna czy jeszcze nie śpię, ale po mrugnięciu jeszcze z trzy razy jednak stwierdziłam, że to jawa. Zabini machał mi od strony stołu Slytherinu.
Uniosłam dłoń i delikatnie machnęłam nią w jego stronę. Usiadłam koło jedzącego już tosty Neville'a.
-Cześć - powiedział wesoło chłopak kładąc tosta z Nutellą na moim talerzu. - I jak tam Klub Ślimaka? - dodał, gdy tylko spojrzałam w jego stronę ujmując tosta.
-W sumie bardzo dużo z tego co mówiłeś było jak najbardziej prawdą. W sensie to, że Slughorn zbiera tam ludzi, bo uważa, że kiedyś mu się przydadzą. Nawet nie wiesz jakie wielkie oczy zrobił, gdy mu powiedziałam, że Ministerstwo kupuje od moich braci rzeczy ze sklepu - stwierdziłam, a Neville zaczął się śmiać. Zmarszczyłam lekko brwi patrząc na niego zdziwiona.
-To urocze, że nazywasz ich swoimi braćmi - stwierdził wesoło, a ja uśmiechnęłam się delikatnie i ugryzłam tosta. 
To prawda, byli dla mnie ważnymi ludźmi i kochałam ich dokładnie tak samo, mimo że nie wszystkich znałam od samego początku. 
Największe szczęście? Wspólne obiady, rozmowy, milczenie. Ich obecność.
-Ale o dziwo porozmawiałam sobie normalnie z Zabinim. Tak naprawdę normalnie i zaskoczył mnie swoją osobą. Coraz bardziej mnie zaskakuje - stwierdziłam, a Longbottom kiwnął głową.
-Tylko się w nim nie zakochaj - odparł rozbawiony chłopak ujmując kubek soku dyniowego. Prychnęłam lekko i machnęłam dłonią. Ja i Zabini? Niedoczekanie. - Clem, puszczają mnie na weekend do domu, żebym poszedł do Świętego Munga. Idziesz ze mną? - spytał upijając sok dyniowy z kubka. 
Doskonale wiedział, że nie musi o to pytać. Do Franka i Alice zawsze z nim pójdę. Rzadko opuszczałam te wyjścia, nawet jeśli równało się to z zawaleniem jakiegoś testu czy spotkania ze znajomymi. 
-Oczywiście - powiedziałam gładząc go lekko po policzku i wróciłam do jedzenia śniadania.
~~~
Tuż przed przejściem na oddział, na którym leżeli rodzice Neville'a ujęłam jego dłoń i ścisnęłam ją dodając mu tym otuchy. Zawsze w ten sposób wchodziliśmy. 
Od momentu, w którym na pierwszym roku dowiedziałam się o jego rodzicach i o tym, co Bellatrix zrobiła im okropnego, oczywiście wszystko od bliźniaków, bo kto inny wie wszystko o wszystkich? Pierwszy raz poprosił mnie o przyjście z nim tutaj koło połowy pierwszego semestru pierwszego roku. Spotkaliśmy się w tydzień przed Świętami Bożego Narodzenia i akurat on i ciocia Augusta szli do szpitala. Poszłam z nimi.
Doszliśmy pod odpowiednią salę szybko, gdyż nasze nogi bezwiednie już prowadziły nas poprawnymi korytarzami. Neville dotknął klamki i nacisnął na nią uchylając drzwi. W środku stał pielęgniarz, który już nas dobrze znał.
-Dzień dobry Joe - powiedziałam z uśmiechem i wyciągnęłam ku niemu dłoń. Ten uścisnął ją lekko i dokładnie to samo zrobił z dłonią Longbottoma.
-Miło was widzieć - przyznał wesoło i ruszył do wyjścia, by zostawić nas samych z rodzicami. Usiadłam przy stole z Frankiem, który układał spokojnie puzzle. Ten uniósł głowę w górę i uśmiechnął się do mnie delikatnie.
-Pomóc ci Frank? - spytałam wesoło i położyłam dłonie przy układance. Frank spojrzał na Neville'a, który w tym momencie pozwalał swojej mamie dotykać się po twarzy. - Nev, może im coś przeczytasz? - zaproponowałam, a przyjaciel spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem.
Ujął Baśnie Barda Beedle'a z półki i otworzył na pierwszej stronie. Usiadł koło Alice, która dłońmi dotknęła jego ramienia, by podnieść się i cały czas widzieć obrazki zawarte w opowieściach.
-Czarodziej i skaczący garnek - zaczął Neville układając się tak, żeby mama widziała dobrze wszystko co znajduje się na kartkach. - Żył raz pewien dobry, życzliwy ludziom stary czarodziej, który używał swojej mocy magicznej mądrze i wspaniałomyślnie dla dobra bliźnich - zaczął chłopak poważnym i spokojnym tonem. W rytm jego czytania powoli układałam, albo też pomagałam układać Frankowi puzzle z ładnym widokiem. Wsadzałam mu w dłonie puzzle i pokazywałam gdzie ma je wsadzić, by pasowały. Za każdym razem był tak samo zachwycony, jak przy pierwszym ułożonym kawałku. Na mojej twarzy malował się tylko delikatny uśmiech, który skrywał chęć płaczu nad ich okrutnym losem.
Gdy tylko Neville skończył po moim policzku pociekła łza. Otarłam ją szybko, żeby nie było widać, że się znowu rozklejam, co tutaj dosyć często mi się zdarzało, jednak nigdy przy Alice i Franku. Poczułam dłoń na ramieniu i usta muskające czubek mojej głowy.
-Dziękuję, że znowu miałaś siłę przyjść tutaj ze mną - wymamrotał Neville i szybko wrócił do mamy. Uśmiechnęłam się do rozbawionego Franka.
Mimo że nie byłam pewna czy mnie rozumieją, czy też jakkolwiek jest dla nich szansa na normalniejsze życie, cieszyłam się każdą drobnostką. Małym uśmiechem, głupim żarcikiem czy najmniejszym zwycięstwem. Kochałam ich dokładnie tak samo jak tatę.
Drzwi do sali się uchyliły i stanął w nich Joe, co oznaczało koniec naszej wizyty. Pogładziłam Franka po czuprynie i przytuliłam Alice dzierżącą w dłoni książkę, którą przed chwilą czytał Neville. Chłopak ujął moją dłoń i kiwając na pożegnanie pielęgniarzowi wyszliśmy z oddziału.
-Lecę do domu, pewnie tata coś ugotował. Idziesz ze mną? - spytałam wypatrując drzwi wyjściowych ze szpitala. Nev zaprzeczył ruchem głowy.
-Obiecałem babci, że wrócę szybko po szpitalu i wszystko jej opowiem - odparł, a ja kiwnęłam głową odnajdując wzrokiem samochód Rasmusa. Zatrzymałam się na moment i spojrzałam na Neville'a. Ten przytulił mnie lekko.
-Dziękuję - wymamrotał i ruszył do samochodu cioci Augusty. Kiwnęłam głową wiedząc, że i tak bym z nim poszła. I tak bym go tutaj wspierała. Jak prawdziwy przyjaciel.
~~~
W całym domu rozległo się pukanie do drzwi. Spojrzałam na tatę, ten wzruszył lekko ramionami. Wstałam od stołu, bo Rasmus nie pałał się do otworzenia drzwi.
-Otworzę – mruknęłam i ruszyłam w kierunku przedpokoju. Podeszłam do drzwi wejściowych i uchyliłam je. Zamarłam na moment.
-Cześć Emm – powiedział spokojnie brązowowłosy mężczyzna stojący za progiem. Łypał na mnie swoimi zniewalającymi brązowymi oczami. Zaprzeczyłam ruchem głowy.
-Nie powinno cię tu być. Nikt cię nie widział? – spytałam rozglądając się po okolicy. Nie było nawet żywej duszy. Nie było to jakoś specjalnie dziwne, bo był późny wieczór, ale dalej się martwiłam. Ten patrzył na mnie trochę rozbawiony.
-Chciałem porozmawiać normalnie. Myślałem, że Franka i Rasmusa nie ma – odparł spokojnie. Westchnęłam lekko i spojrzałam na niego.
-Wejdziesz na balkon do mojego pokoju? Nie mogę cię wpuścić do domu frontowymi rzwiami – stwierdziłam wzdychając ciężko. Ten kiwnął głową, a ja zamknęłam drzwi. Weszłam do kuchni i zgarnęłam ze stołu dwa tosty na talerzu.
-Kto to był? – spytał tata patrząc na mnie spokojnie.
-Jakiś mężczyzna, nie mógł znaleźć domu Andersonów – odparłam z uśmiechem. Ten kiwnął głową, a ja skierowałam swoje kroki ku wyjściu.
-Gdzie idziesz? – mruknął ponownie tata siedzący nad poranna gazetą przy stole. Podeszłam do niego i pocałowałam go w policzek. Uśmiechnęłam się wesoło.
-Lecę na górę. Jeszcze coś poczytam i idę spać – odparłam, a ten uśmiechnął się lekko do mnie i pokiwał z politowaniem głową. Zaśmiałam się lekko i ruszyłam schodami na górę. Po drodze z mojej twarzy zszedł uśmiech, a wstąpił niepokój. Weszłam do pokoju zamykając za sobą drzwi i przedarłam się przez stosy książek i płyt na jego koniec, gdzie było okno balkonowe. Otworzyłam je i wpuściłam Bartyego do środka. Ten usiadł na moim łóżku, a ja zasunęłam rolety, żeby żaden wścibski sąsiad nie miał zamiaru powiedzieć czegoś tacie. Odwróciłam się, żeby widzieć Bartyego.
-Dobrze wyglądasz Emm – stwierdził cicho, a ja przewróciłam oczami. Usiadłam na fotelu koło łóżka.
-Po co tu jesteś Crouch? – spytałam zmęczonym głosem.
~~~
Tak dawno mnie tu nie było. Winię za to wszytsko zmęczenie i studia, dlatego wybaczcie.  Ale zapraszam do komentowania i pozdrawiam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz