niedziela, 10 stycznia 2021

Rozdział 30

Stanęliśmy na balkonie nad sporych rozmiarów korytarzu wejściowym. Na podłodze leżał Węzeł Gordyjski, a przy ścianach stały cztery posągi symbolizujące cztery domy. Rozejrzałam się po ludziach i chwilę to zajęło zanim ujrzałam tleniony łeb wśród nich. Spojrzałam na Zabiniego i wskazałam w tamtą stronę. Ujrzałam uśmiech na twarzy Blaise’a. Ruszyliśmy tam spokojnie. Stanęłam za chłopakiem i położyłam mu dłoń na ramieniu. Malfoy podskoczył i szybko się odwrócił.
-Blaise? Clementine? – spytał zaskoczony i mocno nas przytulił. Uśmiechnęłam się wesoło.
-Widziałam cię na liście uczniów ostatnio jak szliśmy z Zabinim i tak samo byłam zdziwiona – odparłam wesoło, a ten zaśmiał się radośnie.
-Nie tylko my wpadliśmy na pomysł kontynuowania nauki – zaśmiał się Zabini. Chciałam coś jeszcze powiedzieć, ale wszyscy zostali uciszeni i zaczęła się ceremonia przydzielania do domów.
Najbardziej cieszyłam się na Opiekę nad Stworzeniami. Tak samo jak Opieka nad Magicznymi Stworzeniami, były to moje ulubione zajęcia i nie mogłam się doczekać, aby wiedzę z tego przedmiotu użyć na Owutemach. I dokładnie od tych zajęć zaczynaliśmy pierwszy dzień zajęć.
-Dzień dobry, jestem Harriett Hibbert i będę was uczyć w tym roku Opieki nad Zwierzętami - powiedziała niska, ale bardzo szczupła kobieta. Miała blond włosy i ładnie skrojone do jej twarzy okulary zsunięte na nos. - Wiem, że większość mnie zna, ale są tutaj też nowe osoby z Anglii. Witamy - powiedziała patrząc w moją, Draco i Blaise'a stronę. We troje kiwnęliśmy głowami.
-Dzień dobry - powiedziałam spokojnie, co powtórzyli Blaise i Draco. Kobieta kiwnęła głową i otworzyła podręcznik. 
-Czy ktoś wie, jak inaczej nazywa się Kwintoped? - spytała zwracając wzrok z książki na uczniów. Rozejrzałam się po ludziach, nikt nie chciał się odezwać, więc moja ręka niepewnie powędrowała do góry. - Pani - urwała, nie znając mojego imienia i nazwiska.
-Clementine Joyce - odparłam, a ta kiwnęła głową. - Inna nazwa Kwintopeda to Włochaty MacBoon - dodałam, a ta uśmiechnęła się lekko.
-A wie pani czemu? - spytała ponownie. Potwierdziłam ruchem głowy.
-Włochaty mówi samo przez siebie, ale MacBoon jest związany z legendą. Występują one jedynie na Posępnej Wyspie, w Szkocji. Tam kiedyś mieszkały dwa klany, McClivertowie i właśnie MacBoonowie. Głowy tych klanów miały pijany pojedynek, który zakończył się śmiercią McCliverta. W zemście McCliverowie otoczyli MacBoonów i zamienili ich w potworne pięcionogie stwory, które teraz są znane jako właśnie Kwintopedy. Okazały się jednak zbyt potężne i przez to, że wybiły klan McCliverta ponoć dalej są Kwintopedami - opowiedziałam co pamiętałam z książki Newta Scamandera. Pani Profesor wydawała się pod wrażeniem. 
-Niewiele osób wie więcej o takich rzadkich zwierzętach - stwierdziła, a ja kiwnęłam tylko głową. Ona kontynuowała lekcje dalej opowiadając o Kwintopedach. Blaise uśmiechnął się do mnie wesoło.
-Moja mądra dziewczyna - powiedział cicho ściskając lekko moją dłoń.
-Jakbyś znał prawie każde słowo z podręcznika to nie byłoby to takie imponujące - wyszeptałam z uśmiechem. Ten pokiwał głową rozbawiony i dalej słuchał profesorki.
Umówiliśmy się z moim tatą, że raz na dwa miesiące będziemy się pojawiać na weekend w domu. Kończył się kwiecień. Od wydarzeń majowych minął prawie rok. Mieliśmy zostać na rocznicę i wrócić do Stanów do szkoły. Stanęliśmy przed drzwiami mojego domu. Blaise zadzwonił dzwonkiem. Po chwili otworzył mój tata, a ja uśmiechnęłam się wesoło dzierżąc w dłoni butelkę kalifornijskiego wina. Wtuliłam się w klatkę piersiową taty.
-Dawno się nie widzieliśmy - powiedziałam spokojnie, a ten pogładził mnie po plecach.
-Cieszę się, że przyjechaliście - odparł wesoło. Przeszłam koło niego do salonu, gdzie siedział już Ras. Wstał widząc mnie i również mnie przytulił.
-George zaraz przyjdzie, przebiera się - wyjaśnił Rasmus, a ja kiwnęłam głową siadając po przeciwnej stronie stołu. Blaise podał dłoń Rasmusowi.
-Co tam w Londynie? Coś się pozmieniało? - spytał Zabini patrząc na mojego brata. Ras wzruszył lekko ramionami.
-W sumie nie, stara bieda - odparł i zaśmiał się wesoło. George i tata przyszli w tym samym czasie. Tata położył na stole kurczaka na białym półmisku i kazał się częstować. Przywitałam się z Georgem. Wydawał się trochę oschły.
-A jak tam w Stanach, w wielkim świecie? - spytał z kolei Weasley. Nałożyłam sobie trochę sałatki na talerz.
-Spokojniej chyba, niż tutaj. Dobrze nam idzie w szkole, powoli się przygotowujemy do testów - zaśmiałam się, a George zmarszczył brwi.
-Dlatego wolisz tam siedzieć? Tam mniej bolą twoje błędy? - spytał Weasley spokojnym głosem unosząc widelec z nadzianym ziemniakiem do ust.
-George-
-Zarzucasz mi, że będąc w Stanach o wszystkim zapomniałam? - spytałam zdziwiona. Weasley kiwnął twierdząco głową. - Myślisz, że nie myślę o drugim maja codziennie? O masakrze jaka rozegrała się na naszych oczach? O śmierci Freda? Nie analizowałam miliardy razy co mogłam zrobić inaczej? Gdzie inaczej pójść, żeby nic mu się nie stało? Żeby żył? - dodałam, a z każdym pytaniem mój głos był coraz głośniejszy, wyższy i coraz bardziej się łamał.
-Tak. Tak myślę - powiedział George zadzierając nos do góry. Z mojej twarzy odpłynęła cała krew. Musiałam być blada jak ściana. Nie byłam zła. Byłam wkurwiona, smutna, kurewsko załamana.
-To źle myślisz - odparłam bez zająknięcia ostrym tonem. Kiwnęłam w stronę taty głową i wstałam. Ruszyłam w stronę własnego pokoju. Przy drzwiach do niego prowadzących nie widziałam ścian na korytarzu tak rozmazały mi widok łzy płynące z oczu.
 
~perspektywa Zabiniego~
 
Rasmus i tata Emm zaczęli wstawać. Zatrzymałem ich ruchem ręki i wstałem za Clementine. Wszedłem po schodach i uchyliłem drzwi do jej pokoju. Siedziała przy łóżku z kolanami przyciśniętymi do twarzy. Trzęsła się od płaczu, jednak słychać było tylko wciąganie powietrza co jakiś czas. Usiadłem przy niej i pogładziłem po głowie. Oparłem plecy o łóżko i oparłem Emmie o siebie. Ta położyła głowę na mojej klatce piersiowej i zaczęła trochę głośniej płakać. Przytuliłem ją do siebie i całowałem w głowę. Nic innego nie mogłem zrobić. Nic innego tu nie pomoże. 
Po jakiejś godzinie płaczu słyszałem tylko głęboki oddech. Zasnęła na moim ramieniu z wycieńczenia. Otarłem kilka łez, które spłynęły mi po policzkach i podniosłem ją. Wsunąłem jej ciało pod kołdrę i pocałowałem lekko w czoło. Westchnąłem głęboko i ruszyłem na dół po schodach. Nikogo nie było w kuchni, ale słyszałem głosy z salonu. Wszedłem tam spokojnie. Na kanapie siedział George i rozmawiał z Rasmusem. Rozmowa ucichła jak tylko mnie zobaczyli.
-Nie znałem dobrze Freda, ale wiem, że był przyzwoitym człowiekiem. Wiem również, że to co zrobiłeś nie było przyzwoite. Nawet gorzej, było zwyczajnie wredne. Emmie jest twoją siostrą - urwałem przełykając ślinę. - Waszą siostrą. Naprawdę chcesz zło Śmierciożerców przełożyć na nią? Złamać własną siostrę? - spytałem patrząc prosto w oczy George'a.
-Clementine jest twardą osobą - odparł Weasley. Rasmus spuścił wzrok na kolana.
-Nie przeczę. Jednak to nie tobie się wypłakuje w ramię. Nie wiesz o czym myśli. Co ją drażni, co chciałaby zmienić. Codziennie żałuje, że czegoś nie zrobiła z tą sytuacją, a ty naprawdę musisz być tak wielkim chujem, żeby w ten sposób do niej mówić? - dalej starałem się mówić spokojnie. Ścisnąłem tylko pięść lekko ze zdenerwowania.
-Sam byłeś Śmierciożercą-
-Żałuję tego każdego dnia i chciałbym to cofnąć, ale się nie da. Tak samo jak śmierci Freda. A Clementine żyje w tym momencie i chyba słabo by było stracić z nią kontakt, bo się ją obwinia o całe zło świata. Bo się jest największym chujem na świecie - dodałem i odwróciłem się ruszając do kuchni. Potrzebowałem kawy i chusteczki, bo z moich oczu zaczęły płynąć łzy. Oparłem się o blat w kuchni i zamknąłem oczy. Poczułem dłoń na swoim ramieniu. Odwróciłem się i zobaczyłem twarz taty Clementine. Nic nie powiedział, zwyczajnie mnie przytulił. Zamknąłem oczy dając łzom płynąć po moich policzkach.
-Cieszę się, że Emmie ma ciebie. Jesteś rodziną, niczym kolejny syn - wymamrotał John. Z moich policzków poleciało jeszcze więcej łez. - Poradzimy sobie - dodał ciszej mężczyzna. Ja pokiwałem głową.
Miałem nadzieję, że George przemyśli sobie moje słowa. Że da Clementine spokój i nie będzie chujem. Byłem wdzięczny także za ojca, pierwszego prawdziwego ojca. Nie spodziewałem się, że siadając wtedy z Clementine w barze zyskam rodzinę, ojca i, co najważniejsze, najcudowniejszą dziewczynę na świecie.
~~~ 

Jest to ostatni rozdział przed epilogiem. Pozdrawiam i życzę Wam wszystkim, żeby ten rok był lepszy, niż poprzedni. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz