środa, 11 listopada 2020

Rozdział 26

Jeśli jeszcze nie widzieliście, lub Wam umknęło, to zmieniłam koncepcję wcześniejszego rozdziału. Zapraszam do przeczytania go jeszcze raz i powrotu do tego, najnowszego. Pozdrawiam, Black.
~~~
Siedzieliśmy w salonie. Każdy czuł się nieswojo i był strasznie zestresowany. Ginny podeszła do okna.
-Mamo, tam daleko jest chyba Mroczny Znak - wymamrotała przerażona. Wszyscy zerwali się z miejsc chcąc sprawdzić czy faktycznie tak jest. 
Mroczny Znak naprawdę wisiał daleko na niebie. 
-Musicie się stąd zabierać - powiedziała Molly. - My z Arthurem zostaniemy - dodała z wyrazem twarzy nie znoszącym sprzeciwu. Wszyscy zaczęli szybko szukać swoich spakowanych wcześniej plecaków. Fleur, Ginny, Percy i Bill mieli przenieść się do Muszelki, a ja z Fredem, George'm i z Rasmusem mieliśmy zakładać obozy w lasach dopóki wszystko się nie uspokoi. 
Nikt nie wiedział na co się piszemy, ale pisaliśmy bardzo szybko. Z plecakiem przewieszonym przez ramię przytulałam mocno Molly.
-Mam was wszystkich zobaczyć za miesiąc pod London Eye - krzyknęła Molly, a ja kiwnęłam głową. Fred złapał mnie za dłoń i poczułam pociągnięcie w okolicach pępka. 
Wylądowaliśmy na skraju jakiejś zielonej polany, gdzieniegdzie porośniętej fioletowymi wrzosami. Fred nawet na mnie nie patrząc zaczął rozkładać namiot, ja uniosłam różdżkę. Pomagał mu Rasmus, a George razem ze mną mamrotał zaklęcia obronne.
-Protego Totalum. Salvio Hexia. Repello Muggletum. Muffliato. Cave Inimicum - mamrotałam z uniesionymi rękami. Odwróciłam się i zobaczyłam sporych rozmiarów namiot i stojącego przed nim Freda. Uśmiechnęłam się do niego blado.
-Przywitaj się z naszym tymczasowym domem - odparł klepiąc lekko poły namiotu. Kiwnęłam głową i podeszłam do Weasley'a.
-Boję się - wymamrotałam cicho. Z namiotu wyłoniła się głowa Rasmusa.
-Wszyscy się boimy - powiedział cicho chłopak. Staliśmy tak chwilę tylko wpatrując się w siebie tępo. Nikt nie wiedział co robić. 
Płakać? Spać? Walczyć?
George wszedł do namiotu i wyniósł małych rozmiarów radio przenośne z wysuwaną anteną. Ras podszedł do niego i razem siedli na ziemi. Zaczęli przyglądać się przyciskom.
-Coś ciekawego z tego wyjdzie? - spytałam cicho siadając obok nich. Ras spojrzał na mnie i uśmiechnął się blado.
-Dogadaliśmy się z Lee, żeby prowadzić radio, w którym będziemy chcieli opowiadać o rzeczach, których nie ma w Proroku Codziennym. Czasami będziemy znikać, żeby spotkać się z Lee'm. Audycje będą dostępne po wypowiedzeniu hasła - wymamrotał George dalej majstrując nad radiem. Uśmiechnęłam się do niego lekko i pogładziłam go po policzku.
-Cieszę się, że mogę was nazwać swoimi braćmi - odparłam cicho, a George mocno mnie do siebie przytulił. Chwilę po tym poczułam jeszcze dwa ciała przylegające do naszych. Nie mogę zaprzeczyć, że wcale nie zaczęliśmy płakać. Jak jeden mąż. Jak prawdziwe rodzeństwo, które nie ma pojęcia co ze sobą zrobić. 
Żyliśmy tak kolejne kilka miesięcy. Ledwo czasami dawaliśmy sobie radę, ale wtedy każdy siadał w swoim kącie i albo płakał, albo szedł do lasu się wykrzyczeć. Wiedzieliśmy, że chcemy to przeżyć. Że jesteśmy dla siebie najważniejszymi osobami na świecie.
Codziennie nasłuchiwałam wiadomości, którymi dzielili się moi bracia z Lee'm, czy nie występuje tam nazwisko Zabini czy Malfoy. Na szczęście żadne z tych nazwisk nie padło, a ja nie przyznawałam się, że wciąż mam list od Blaise'a w kieszeni. Powoli mókł, trochę się miął, ale nie potrafiłam go wyrzucić.
Wiedzieliśmy, że Czarny Pan powoli rośnie w siłę. Ministerstwo zostało całkowicie zinfiltrowane przez Śmierciożerców. Zaczęły się wyroki na niewinnych ludziach. Najczęściej mugolach, którzy mieli magiczne moce. Według Śmierciożerców nie mieli oni żadnego prawa do życia skoro nie są Czystokrwiści. My zmienialiśmy swoje miejsce pobytu średnio dwa razy na miesiąc, na wszelki wypadek.
Z zamyślenia wyrwał mnie głos Rasmusa, który wołał mnie, żebym pomogła mu nakryć do małego stołu polowego ustawionego na środku namiotu. Podeszłam do niego i zaczęłam rozkładać sztućce, a potem w ciszy podawałam Rasmusowi talerze, na które nakładał parujący makaron z pomidorami.
-Wygląda bardzo dobrze - powiedział George wchodząc do "kuchni". - I tak samo pachnie - dodał podchodząc do mojego brata. Rasmus uśmiechnął się do niego lekko, a George musnął ustami jego policzek. Usiedliśmy przy stole i zaczęliśmy jeść. 
-Dzisiaj było dosyć spokojnie - powiedział Fred z wypchaną buzią makaronem. Nikt dokładnie nie wiedział co to znaczy. Wiadomo, że wielu ludzi było mordowanych każdego dnia, może dzisiaj zwyczajnie liczba nie przekroczyła stu. Może dzisiaj nic nie zostało podpalone, ani nikt skazany na Azkaban za bycie mugolem. Wszystkie wydarzenia były jednym wielkim może.
-Lupin znowu dzisiaj będzie przemawiał? - spytałam patrząc na nich znad talerza. George kiwnął twierdząco głową. Bardzo lubiłam jego głos, mimo że mówił o podniosłych rzeczach był cholernie kojący. 
-Tęsknię za domem - wymamrotał Rasmus. Wszyscy spojrzeliśmy na niego i każdy pogrążył się w otchłani swojego spaghetti. Żadne z nas nie miało ochoty na rozmowy. Często rozmawialiśmy tylko kiedy musieliśmy. Mimo że się kochaliśmy jak nikt inny było bardzo ciężko. 
Kilka tygodni później zaczynała się wiosna. Słońce zaczęło dłużej zostawać w ciągu dnia. Siedziałam przed namiotem i bawiłam się radiem szukając stacji na której było słychać muzykę. W końcu mi się udało i z lekkim uśmiechem zaczęłam pląsać. Zamknęłam oczy i poczułam dłoń na biodrze.
-Mogę panią prosić? - spytał Fred, gdy tylko otworzyłam oczy. Uśmiechnęłam się do niego i zaczęliśmy tańczyć, zupełnie jak na weselu Billa.
-Panie Weasley, świetnie pan tańczy - przyznałam chichocząc. Fred zaśmiał się wesoło i po chwili dołączyli do nas George i Rasmus. Tańczyliśmy w kółku, pojedynczo, w parach. Jak się tylko dało.
Po godzinie tańczenia, śmiechu i wygłupiania padliśmy zmęczeni na ziemię.
To był jeden z tych dni, które będzie się pamiętać do końca swoich dni. Dawno się tak nie śmialiśmy, nie żartowaliśmy. I mimo że nikt nie wiedział co się stanie to jednak domyślaliśmy się, że nie będzie to nic dobrego. Najgorsze było to, że się nie myliliśmy. Ale zawsze mieliśmy w pamięci ten jeden dzień. Jeden z tych dobrych dni. Najlepszych.
~~~
Przepraszam za tak krótki rozdział. Bardzo długo go pisałam, ale zwyczajnie nie miałam na niego żadnej weny. Nie wiedziałam co napisać i przepraszam, jeśli wydaje się chaotyczny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz