Od dłuższego
czasu szłam po Hogwarcie sama. Wreszcie weszłam w jakiś korytarz, gdzie
słyszałam, że stało kilka osób. Na środku korytarza zdążyłam dostrzec Percy’ego
i Freda. Bliźniak spojrzał rozbawiony na brata.
-Żartujesz
Percy. Nie pamiętam, żebyś żartował od czasu-
Wszystko
zadziało się tak szybko. Ściana za nim eksplodowała od razu przykrywając go
gruzem. Wciągnęłam mocno powietrze nie do końca wierząc w to co się stało.
Widziałam Percy’ego z wielkimi łzami na policzkach i z przerażoną twarzą, który
szybko biegł w przeciwną do mnie stronę korytarza zauważając tam Śmierciożerców.
Poczułam dłonie na ustach i ktoś wciągnął mnie za zakręt, żeby mnie nie było
widać.
Nawet nie
miałam ochoty uciekać. Naprawdę zdałam się na to, co mogło się wydarzyć.
-Proszę, tylko
nie krzycz – usłyszałam cichy głos w uchu. Moje źrenice zaczęły się mimowolnie
rozszerzać. Dotknęłam dłoni zakrywającej moje usta i odsunęłam ją odwracając
się. Mocno wtuliłam się w klatkę piersiową mężczyzny. Zamknęłam oczy próbując
nie wydawać żadnego dźwięku. Czułam tylko, że po moich policzkach płynie
wodospad łez.
Słyszałam kroki
w moją stronę korytarza. W tym momencie nie obchodziło mnie to. Kompletnie mnie
to nie obchodziło. Tylko odwróciłam głowę, żeby wiedzieć kto idzie. Śmierciożerca
na moment tylko spojrzał w naszą stronę.
-Yax, nikogo tu
nie ma. Idziemy dalej – powiedział znany mi głos. Jak wracał uchylił lekko
maskę i zobaczyłam smutnego Barty’ego. Gdy przestałam słyszeć kroki spojrzałam
na tak samo mokrą jak moja twarz Zabiniego.
-Musimy go gdzieś
przenieść – wychrypiałam cicho. Zabini kiwnął głową. Poszliśmy do góry gruzu. Siadłam
obok i zaczęłam przekładać kawałki ściany. Gdy ujrzałam kawałek skóry zaczęłam
jeszcze bardziej płakać, trząść się. Blaise położył mi dłoń na ramieniu.
-Usiądź, ja to
zrobię – wymamrotał cicho. Kiwnęłam głową i odsunęłam się. Patrzyłam na wszystko
co robił albo starałam się. Cały czas przecierałam oczy z łez. Blaise uniósł ciało
Freda i zaczął iść w stronę jednej z sal do zajęć. Szłam za nim jak cień.
Świat się skończył,
więc dlaczego bitwa wciąż trwa, dlaczego w całym zamku nie zapadła pełna zgrozy
cisza, dlaczego walczący nie rzucili broni?
Staliśmy ramię w ramię przed drzwiami wejściowymi do Zamku. W oddali od strony Zakazanego Lasu malowało się kilka postaci. Nikt nie spodziewał się tego, co mieliśmy zaraz ujrzeć. W ramionach zapłakanego Hagrida leżało bezwładnie ciało Pottera.
-NIE!
Krzyknęła Minerwa tak przeraźliwym głosem. Nagle każdy krzyczał obelgi w stronę Śmierciożerców, każdy wrzeszczał imię Harry'ego.
-CISZA! - zawołał Voldemort. Huknęło, błysnęło i wszyscy umilkli. - Już po wszystkim! Złóż go u moich stóp, Hagridzie, tam, gdzie jego miejsce - dodał, a Hagrid ułożył Pottera na trawie. - Widzicie? Harry Potter nie żyje! Dotarło to do was w końcu, biedni naiwniacy? Był nikim! Zawsze był tylko chłopcem, który żądał, by inni poświęcali się za niego!
-Ciebie pokonał! - usłyszałam głos Rona, a czar przesrał działać. Znowu rozległ się krzyk naszej strony, póki nas ponownie nie uciszył drugi, potężniejszy huk.
-Został zabity, gdy próbował wymknąć się z zamkowych błoni - powiedział Voldemort. - Zginął, próbując ratować własną skórę-
Nagle urwał, a potem słychać było tylko huk, jęk i krzyk. Na ziemi wylądował Neville. Zatkałam dłońmi usta. Neville postawił się Czarnemu Panowi. W tłumie Śmierciożerców znalazłam tak samo przerażone jak moje brązowe oczy. Chwilę potem znowu rozległy się krzyki, rozpętał się chaos.
-NIE W MOJĄ CÓRKĘ, SUKO! - usłyszałam i zobaczyłam czarne loki padające na ziemię, a nad nimi Molly. Walczyły zacięcie, ale to Bellatriks nie doceniła Molly, to ona teraz miała skosztować jej matczynej miłości.
W momencie zapadła cisza i zaczęła się wymiana słów między Voldemortem, a Harry'm, który zmaterializował się spod peleryny-niewidki.
-Prawdziwym panem Czarnej Różdżki stał się Draco Malfoy - to zdanie uderzyło we mnie tysiąckrotnie bardziej. Wiedziałam o czym mówił, widziałam jak bardzo to rozbiło mojego Draco. Wiedziałam, że gdybym tylko mogła zabiłabym Voldemorta gołymi rękami.
-Avada Kedavra!
-Expelliarmus!
Między Potterem, a Voldemortem utworzyła się linia złożona z ich zaklęć. Wszystko stało się szybko. Czarny Pan opadł na ziemię w momencie, gdy Potter chwycił Czarną Różdżkę. Voldemort został pokonany.
Szybko zaczęłam szukać Zabiniego w tłumie, tak bardzo chciałam się do niego przytulić. Spytać czy na pewno nic mu nie jest. Ktoś położył mi dłoń na ramieniu. Odwróciłam się i mocno przytuliłam Zabiniego.
-Wygraliśmy - wymamrotałam ze łzami w oczach. Tym razem szczęśliwymi, ale gorzkimi. Ten gładził mnie po plecach i też płakał.
-Tak się cieszę, że wygraliśmy - powiedział cicho, a ja spojrzałam na niego. Położyłam mu dłonie na policzkach i delikatnie dotknęłam jego ust moimi. Ten oddał mój pocałunek z uśmiechem. - Mamy tylko jeden problem - wymamrotał.
Na drugim pietrze w jednej z sal leżał zakrwawiony i ledwo oddychający Crouch. Usiadłam przy nim i ujęłam jego dłoń.
-Barty? - wyszeptałam. Ten spojrzał na mnie ze łzami w oczach. Wyglądał strasznie. Z przystojnego mężczyzny zostało tylko mokre, brązowe spojrzenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz