środa, 25 listopada 2020

Rozdział 27

02/05/1998 – Bitwa o Hogwart

Od dłuższego czasu szłam po Hogwarcie sama. Wreszcie weszłam w jakiś korytarz, gdzie słyszałam, że stało kilka osób. Na środku korytarza zdążyłam dostrzec Percy’ego i Freda. Bliźniak spojrzał rozbawiony na brata.
-Żartujesz Percy. Nie pamiętam, żebyś żartował od czasu-
Wszystko zadziało się tak szybko. Ściana za nim eksplodowała od razu przykrywając go gruzem. Wciągnęłam mocno powietrze nie do końca wierząc w to co się stało. Widziałam Percy’ego z wielkimi łzami na policzkach i z przerażoną twarzą, który szybko biegł w przeciwną do mnie stronę korytarza zauważając tam Śmierciożerców. Poczułam dłonie na ustach i ktoś wciągnął mnie za zakręt, żeby mnie nie było widać.
Nawet nie miałam ochoty uciekać. Naprawdę zdałam się na to, co mogło się wydarzyć.
-Proszę, tylko nie krzycz – usłyszałam cichy głos w uchu. Moje źrenice zaczęły się mimowolnie rozszerzać. Dotknęłam dłoni zakrywającej moje usta i odsunęłam ją odwracając się. Mocno wtuliłam się w klatkę piersiową mężczyzny. Zamknęłam oczy próbując nie wydawać żadnego dźwięku. Czułam tylko, że po moich policzkach płynie wodospad łez.
Słyszałam kroki w moją stronę korytarza. W tym momencie nie obchodziło mnie to. Kompletnie mnie to nie obchodziło. Tylko odwróciłam głowę, żeby wiedzieć kto idzie. Śmierciożerca na moment tylko spojrzał w naszą stronę.
-Yax, nikogo tu nie ma. Idziemy dalej – powiedział znany mi głos. Jak wracał uchylił lekko maskę i zobaczyłam smutnego Barty’ego. Gdy przestałam słyszeć kroki spojrzałam na tak samo mokrą jak moja twarz Zabiniego.
-Musimy go gdzieś przenieść – wychrypiałam cicho. Zabini kiwnął głową. Poszliśmy do góry gruzu. Siadłam obok i zaczęłam przekładać kawałki ściany. Gdy ujrzałam kawałek skóry zaczęłam jeszcze bardziej płakać, trząść się. Blaise położył mi dłoń na ramieniu.
-Usiądź, ja to zrobię – wymamrotał cicho. Kiwnęłam głową i odsunęłam się. Patrzyłam na wszystko co robił albo starałam się. Cały czas przecierałam oczy z łez. Blaise uniósł ciało Freda i zaczął iść w stronę jednej z sal do zajęć. Szłam za nim jak cień.
Świat się skończył, więc dlaczego bitwa wciąż trwa, dlaczego w całym zamku nie zapadła pełna zgrozy cisza, dlaczego walczący nie rzucili broni?
Staliśmy ramię w ramię przed drzwiami wejściowymi do Zamku. W oddali od strony Zakazanego Lasu malowało się kilka postaci. Nikt nie spodziewał się tego, co mieliśmy zaraz ujrzeć. W ramionach zapłakanego Hagrida leżało bezwładnie ciało Pottera. 
-NIE! 
Krzyknęła Minerwa tak przeraźliwym głosem. Nagle każdy krzyczał obelgi w stronę Śmierciożerców, każdy wrzeszczał imię Harry'ego.
-CISZA! - zawołał Voldemort. Huknęło, błysnęło i wszyscy umilkli. - Już po wszystkim! Złóż go u moich stóp, Hagridzie, tam, gdzie jego miejsce - dodał, a Hagrid ułożył Pottera na trawie. - Widzicie? Harry Potter nie żyje! Dotarło to do was w końcu, biedni naiwniacy? Był nikim! Zawsze był tylko chłopcem, który żądał, by inni poświęcali się za niego!
-Ciebie pokonał! - usłyszałam głos Rona, a czar przesrał działać. Znowu rozległ się krzyk naszej strony, póki nas ponownie nie uciszył drugi, potężniejszy huk.
-Został zabity, gdy próbował wymknąć się z zamkowych błoni - powiedział Voldemort. - Zginął, próbując ratować własną skórę-
Nagle urwał, a potem słychać było tylko huk, jęk i krzyk. Na ziemi wylądował Neville. Zatkałam dłońmi usta. Neville postawił się Czarnemu Panowi. W tłumie Śmierciożerców znalazłam tak samo przerażone jak moje brązowe oczy. Chwilę potem znowu rozległy się krzyki, rozpętał się chaos.


POTTER JEDNAK ŻYŁ!

Cała walka powoli cofała się do zamku. Wszyscy rzucali w siebie zaklęciami, ale wyraźnie to dobra strona wygrywała. Każdy z naszych stał nad kimś z tamtej strony. Walczyliśmy jak nigdy dotąd z nową dozą nadziei na lepsze jutro.
-NIE W MOJĄ CÓRKĘ, SUKO! - usłyszałam i zobaczyłam czarne loki padające na ziemię, a nad nimi Molly. Walczyły zacięcie, ale to Bellatriks nie doceniła Molly, to ona teraz miała skosztować jej matczynej miłości. 
W momencie zapadła cisza i zaczęła się wymiana słów między Voldemortem, a Harry'm, który zmaterializował się spod peleryny-niewidki. 
-Prawdziwym panem Czarnej Różdżki stał się Draco Malfoy - to zdanie uderzyło we mnie tysiąckrotnie bardziej. Wiedziałam o czym mówił, widziałam jak bardzo to rozbiło mojego Draco. Wiedziałam, że gdybym tylko mogła zabiłabym Voldemorta gołymi rękami. 
-Avada Kedavra!
-Expelliarmus!
Między Potterem, a Voldemortem utworzyła się linia złożona z ich zaklęć. Wszystko stało się szybko. Czarny Pan opadł na ziemię w momencie, gdy Potter chwycił Czarną Różdżkę. Voldemort został pokonany. 
Szybko zaczęłam szukać Zabiniego w tłumie, tak bardzo chciałam się do niego przytulić. Spytać czy na pewno nic mu nie jest. Ktoś położył mi dłoń na ramieniu. Odwróciłam się i mocno przytuliłam Zabiniego.
-Wygraliśmy - wymamrotałam ze łzami w oczach. Tym razem szczęśliwymi, ale gorzkimi. Ten gładził mnie po plecach i też płakał. 
-Tak się cieszę, że wygraliśmy - powiedział cicho, a ja spojrzałam na niego. Położyłam mu dłonie na policzkach i delikatnie dotknęłam jego ust moimi. Ten oddał mój pocałunek z uśmiechem. - Mamy tylko jeden problem - wymamrotał. 
Na drugim pietrze w jednej z sal leżał zakrwawiony i ledwo oddychający Crouch. Usiadłam przy nim i ujęłam jego dłoń.
-Barty? - wyszeptałam. Ten spojrzał na mnie ze łzami w oczach. Wyglądał strasznie. Z przystojnego mężczyzny zostało tylko mokre, brązowe spojrzenie.
-Emmie - wymamrotał cichutko i jęknął z bólu próbując się podnieść na ręce. - Dobij mnie, proszę. Oni zapakują mnie do Azkabanu - dodał płacząc głośno. Serce mi się krajało jak patrzyłam na kajającego się koło mnie Śmierciożercę.
-Barty, musisz uciec. Ja spróbuję ci pomóc jak tylko mogę, żebyś chociaż mógł się ruszyć - wyszeptałam i wyjęłam różdżkę. - Episkey - powiedziałam wyraźnie nad jego klatką piersiową. Barty zawył z bólu.
-Błagam, Clementine. Zasługuję na śmierć - jęczał Crouch. Nie przejmowałam się tym.
-Vulnera Sanentur - dodałam ciszej, a w oczach Bartyego zobaczyłam jeszcze więcej bólu, który jednak po chwili zaczął ustawać. - Crouch, teraz musisz uciekać, jeśli nie chcesz iść do Azkabanu. Zrobiłam co mogłam. Teraz ty wybierasz - powiedziałam poważnym głosem patrząc mu prosto w oczy. Ten spojrzał na mnie i mocno przytulił.
-Obiecuję, że kiedyś oddam ci tę przysługę. Dosłownie uratowałaś mi życie - wymamrotał w moje ucho. Kiwnęłam głową, a ten szybko się odsunął i równie szybko zniknął za drzwiami.
-Jesteś zbyt dobra - stwierdził cicho Blaise i pomógł mi wstać z zimnej posadzki. Przytuliłam się do niego mocno. Bardzo nie chciałam wracać na dół, bo doskonale wiedziałam co mnie tam czeka, a okłamywałam siebie, że jeśli mnie tam nie ma to nic się nie stało.
Prawda?
~~~
To też nie jest najdłuższy rozdział, za co przepraszam, jednak mam nadzieję, że się Wam podobał. Pozdrawiam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz